Wypluwam to i wyjaśniam, dlaczego.
Sushi z białą kiełbasą na Wielkanoc mogłoby brzmieć jak nawet niezły żart primaaprilisowy, wszak w tym roku obie daty się pokrywają, gdyby nie to, że taką propozycję jako nowatorską kreację przedstawiono w wieczornym programie informacyjnym Polsatu „Wydarzenia” na kilka dni przez pierwszym kwietnia.
Białą kiełbasę, już sparzoną ale wciąż jeszcze w skórce, widzimy w materiale w kilku ujęciach, od fazy składania rolki, poprzez jej krojenie, aż do dekoracyjnego ułożenia na czymś, co mogłoby być półmiskiem, gdyby nie było plastrem drewna. Garni stanowi nomen-omen suchy korzeń czegoś, co mogłoby być starym i suchym fragmentem żeń-szenia, gdyby w istocie nim było. Do tego kilka kropek keczupowej czerwieni, która może być nawet srirachą.
W materiale pojawiają się gastronomowie z Gorzowa, jakoś pewnie związani z ilustrującą ten materiał rolką z kiełbasą, informując widzów, że Polacy już nie chcą jadać na wielkanocne śniadanie sałatki jarzynowej ani żurku, oczekują za to zaskoczeń i niespodzianek. Materiał należy uznać za co najmniej jednostronny, skoro – jak pokazują wyniki badań przeprowadzonych w ramach kampanii „Wybieram lokalne” PSH Lewiatan – sałatka jarzynowa i żurek to wciąż klasyki polskiego stołu, bez których ponad połowa ankietowanych nie wyobraża sobie wielkanocnego śniadania.
W tej połowie może też być przynajmniej fragment młodego pokolenia, bo swoją wersję sałatki jarzynowej sporządza też tego pokolenia bożyszcze, choć z adnotacją, że klasyczna go „nie grzeje”, więc własną skrapia odrobiną miso.
Niezależnie od tego, jak bardzo chciałbym lub nie, poznać tego, kto w Wielkanoc miałby ochotę na sushi z parzoną kiełbasą ze skórą, słów kilka warto poświęcić samym umysłowym okolicznościom poczęć konceptów spożywczych tego typu. Rzecz wbrew pozorom wcale nie jest aż tak rewolucyjnie nowatorska i koncepcyjnie świeża, jak mogłoby wynikać z materiału w Polsacie. W internecie łatwo można wszak znaleźć miłośników pokazywania się na ekranie, którzy w imię szoguńsko-polańskiego fusion próbują klasyczne sushi zachęcić do sepuku a kiełbasę do mezaliansu, jedno libertarianistycznie penetrując drugim. Poza tym mam tu niedaleko suszarnię, która w ubiegłym roku kusiła masy białą kiełbasą w rolce, acz w tym roku już nie kusi.
Nie kusi też „beefsushi”, które jako nowatorską alternatywę dla klasycznych rolek kilka lat temu próbował promować Północnoamerykański Instytut Mięsa. Okazało się, że ani klasyczna amerykańska wołowina, ani elegancka włoska mortadela na różne sposoby przenikająca japońskie rolki jakoś się nie przyjęła. Trudno też mówić o sukcesie białej kiełbasy w azjatyckich sosach, którego z nadzieją upatrywał ich producent, polecając Polakom sporządzenie azjatyckiego stir-fry z polskiej białej kiełbasy.
Przy okazji przywołam tu spektakularną klapę warszawskiego „Om Nom Nom Sushito”, w którym podawano coś, co miało łączyć sushi z burrito. Za oczekiwanym sukcesem lokalu stali znani kiedyś kabareciarze, którzy nazwali się „Abstrachuje”. Sukces nadszedł, ale czasowo, bo nie na dłużej niż parę miesięcy. Już pół roku od głośnego otwarcia ich knajpa cicho sczezła. Chyba skończył się taki vibe na ten fun z beki na mix sushi z burrito.
Porównywalnie szybko kończyły się podobne hip-trendy, jak na przykład mocno już archiwalna moda na jadanie bułek z larwami mącznika młynarka, chrząszcza z rodziny czarnuchowatych, który na co dzień jest groźnym szkodnikiem w spichlerzach. Pionierem w tej niszy było „Co To To Je” z warszawskiego Ursynowa i choć szybko upadło, to ten sam koncept za skocznię do sukcesu brali sobie kolejni stołeczni gastrowizjonerzy, w tym kilku w minionym roku. Być może zapragnęli spić insekcią śmietankę bitą w ramach marketingowo żrącego zamieszania wokół unijnych przepisów dopuszczających dodawanie do żywności proszku z suszonych świerszczy. Minęło kilka miesięcy i w aktualnych kartach menu tych lokali pozycji z robakami już nie ma.
Wszystko to nie działa i działać nie będzie. Pozwólcie, że wyjaśnię, dlaczego. Po pierwsze owoce radosnej twórczości tego rodzaju, jeśli podstawić je do uniwersalnego wzoru mojego autorstwa „Autentyczność-Opowieść-klimat”, nie wypełniają kryteriów wartościowego jedzenia. Do tego jeśli taka napoleońska rewolka kulinarna jest połączona z wolną amerykanką w duchu „róbta, co chceta”, to istnieje realne zagrożenie, że ucieleśnienie tej koncepcji po prostu „nie dowiezie w czasie”. Nic, co jest niezrozumiałe i nonsensowne dla szerokiego grona odbiorców nie jest się w stanie utrzymać na dłuższą metę, niezależnie od wielkości blazy, jaka zamaluje się na okolonych farbowanym uwłosieniem ustach hipstera z Mokotowa. Owszem, coś takiego może być dobre incydentalnie, jednorazowo, tu i teraz, ale gdy już wszyscy potencjalnie zainteresowani zrobią sobie z tym czymś selfie, to kto będzie zajmował opuszczone przez nich stoliki?
Sama zaś kwestia umieszczenia białej kiełbasy w ryżowej rolce stanowi doskonały przykład ilustrujący indolencję jej twórców. Kłania się tu dojmująca nieznajomość podstaw łączenia ze sobą elementów propozycji kulinarnej. Zdrowy rozsądek z jednej strony, a zwykły szacunek dla kulinarnego zwyczaju, obyczaju i tradycji z drugiej, powinien wszak skłaniać chwackiego delikwenta do refleksji nad klasycznym zbiorem elementów towarzyszących na co dzień białej kiełbasie i ryżowi oraz okolicznościom towarzyszącym ich podaniu. Biała kiełbasa może być parzona, pieczona, smażona, grillowana, wszakże zawsze podawana na gorąco. Po wystudzeniu traci jędrność i soczystość oraz wszystko to, co żyje w takim właśnie środowisku. Blednie. Więdnie. Mdleje. Przyobleczona w gumową skórkę i włożona do wystudzonego ryżu, staje się mumią samej siebie. Jest denatem, który z tak zwiniętego całunu, niezależnie od ilości wasabi, tykwy, sałaty, a może i nie daj Boże jakiegoś rozmemłanego twarogu, czyni nienadające się do jedzenia truchło.
Pytam zatem, czy lawirująca w moich międzyprzestrzeniach zębowych trudna do zniesienia tkanka to niedomoczone nori, czy nadwiędła sałata, czy może skóra z kiełbasy. Chcę też wiedzieć, czy ziarenka ryżu inkorporują w końcu ten mazisty łojotok z zimnej kiełbasy, który przewala mi się po języku, czy raczej przylgnie mi on do podniebienia. Dociekam wreszcie, czy naprawdę muszę to wszystko przełknąć tak, jak jest, czy jednak mogę to sobie po prostu wypluć i już.
Nonsens. Wypluwam. Coś jeszcze jest niejasne?