Karaluchy w zupie, robaki w błękitku, larwy w czekoladkach – zmory czasów minionych? Wcale nie, teraz owady to modne przekąski. Od minionej środy można się nimi delektować na własne życzenie w nowej warszawskiej restauracji. Pokusa dla ekscentrycznego smakosza czy raczej gratka dla zblazowanego lansera pozującego na hipstera?
W restauracji, w której podają robaki nie byłem, nie wybieram się do niej i nikomu jej nie polecam. Recenzowanie lokalu, którego nie odwiedziłem od razu popchnęłoby mnie w nurt tych, którzy „nie wiedzą, to się wypowiedzą”, więc o miejscu nic nie powiem. Na zarobaczone talerze spojrzę szerzej, jako na modę pogryzania owadów, która pojawiła się w Polsce znienacka, aby błyskawicznie zaszokować i pewnie równie szybko wygasnąć. Póki co nad Wisłą złamano kolejne kulturowe tabu, bo tak ostentacyjnie robaków nikt w Polsce jeszcze nigdy nie jadł.
httpv://www.youtube.com/watch?v=1YrmNeGPMgU
Owadom i ich właściwościom spożywczym zaczęli się niedawno przyglądać urzędnicy UE, a że niejednokrotnie dowiedli, że są ekspertami w każdej dziedzinie, postanowili doradzić także europejskim podniebieniom. Ustalono, że skoro owady mają więcej białka niż mięso i imponują pod względem zawartości mikroelementów, są warte zjedzenia. Skoro od setek lat smakują mieszkańcom Afryki, Azji i Ameryki Południowej, a ich hodowla jest ekologiczna, zapewne polubią je też Europejczycy. Najpierw postraszono, że za 50 lat ludzkości może grozić kryzys żywieniowy, a potem ogłoszono, że uznano, iż już dziś, w dobie kryzysu klasycznego, warto przeznaczyć 3 miliony euro z unijnego budżetu na promocję jedzenia karaluchów, jedwabników i świerszczy.
Uzasadniając wydatek, urzędnicy przekonują, że owady mogą zaradzić wstydliwemu problemowi ubóstwa i głodu na świecie. Zapominają jednak dodać, że problem głodu nie dotyczy Europy, która, ramię w ramię z USA, boryka się z równie wstydliwym, co haniebnym, problemem nadprodukcji żywności i rezolutnego wyrzucania jej do śmietnika. Dane wskazują, że na świecie marnuje się około 1/3 produkowanej żywności. Przypominają o tym uczestnicy Strajków Żywności, dorocznych happeningów odbywających się w różnych miastach Polski, jak choćby ci ze Słupska.
Jedzenie robaków nie jest zatem wynikiem konieczności, nie jest też znakiem czasów. Jest po prostu modą, która do świata Zachodu trafiła całkiem niedawno i jest to moda na testowanie granic obyczajności a nie na poszukiwanie nowych doznań smakowych. Modę tę testowano już w niektórych restauracjach w Polsce, ale do ubiegłej środy tylko w charakterze kulinarnego wydarzenia. Jak twierdzą sami owadożercy, insekty smakują tak, jak pasza, którą zjadają a nadto łatwo przejmują smaki otaczających je dodatków. W nowe arkana smaków zatem nie wprowadzają, ale może zaskoczą konsystencjami? Te pieczone, frytowane czy usmażone co prawda chrupią, ale chrupią również stare bułki i frytowane obierki. No to może oczarują nozdrza aromatami? Niektórzy przytęchłą ziemistość pewnych gatunków porównują z aromatem trufli, choć nie wyjaśniają, dlaczego po prostu nie zjedzą samej trufli, a sięgają po substytut. Inni zaś z zaskoczeniem okrywają tajemnicze smaki zakurzone, uczciwie dodając jednak, że usuwanie pancerzyków z przestrzeni międzyzębowych bywa uciążliwe.
Losy otwieranych kilka lat temu w Europie restauracji podających dania z owadami wskazują, że na dłuższą metę robaki Europejczykom jednak nie smakują. Owszem, w menu londyńskiego Archipelago czy holenderskiego Specktakel, do dziś można znaleźć dania ze świerszczem czy gąsieniczką, ale stanowią one tylko uzupełnienie egzotycznej oferty, w której króluje mięso z kangura i krokodyla.
Tymczasem polska mentalność jest przecież o wiele mniej podatna na rewolucje, niż otwarte na nowinki wielokulturowe kraje Zachodu a i przywiązanie do tradycji jest u nas o wiele silniejsze. Mimo że rodzimi gastronomowie uparcie starają się przekonać Polaków, że ci uwielbiają sushi, tofu i owoce morza, to jednak sami Polacy najchętniej wybierają pieczeń, pierogi i owoce lasu. A dokonują takich wyborów dlatego, że jedzenie wiąże się nie tylko z tradycją i historią ale ma też i wymiar emocjonalny. Jadamy to, co w powszechnym mniemaniu, jest emocjonalnie neutralne, a przynajmniej nie generuje emocji skrajnych – miłości i nienawiści. Emocjonalizm żywieniowy tłumaczy też wybory wegetarian czy wegan. Polacy w większości weganami jednak nie są, bo jako tacy nie żywią emocji do ryb, świń czy krów. Kochają za to psy, koty i konie, dlatego ich nie jadają. Myszy, szczurów i pluskiew nienawidzą, ba, żywią do nich wstręt i je tępią. Rzecz jest zatem prosta – robaków, przynajmniej na masową skalę, jeść nie będą, a żeby to stwierdzić niepotrzebna jest żadna naukowa dysertacja.
Zdarzają się wyjątki, jak choćby głośny niedawno przypadek znanego widzom Dzień Dobry TVN podróżnika kulinarnego, Macieja Nowaka, który publicznie ogłosił, że zjadł psa. Nie tylko nie zjednał sobie tym sympatii rodaków, ale wręcz sprowadził na siebie lawinę krytyki oburzonych internautów. Być może dlatego Maciej Nowak, komentując otwarcie restauracji podającej insekty, kanapkę z zatopionymi w serku skrzydlatymi owadami, poniósł do ust z pewną powściągliwością
Ekstremalni poszukiwacze nowych doznań są wśród nas, bo w każdej populacji jest pewien odsetek gotowych na wszystko. Ich ekstremizm jest jednak efemeryczny, krótki jak życie motyla, a może i jeszcze krótszy, jeśli ktoś tego motyla pożre, zanim ten zdąży się wykluć z poczwarki. Robakożercy znikną zatem pewnie tak szybko, jak szybko pojawi się nowa atrakcja.
Niedawno w TVN Style pokazano pionierów świadomego zakażania się tasiemcem. Daj Bóg, żeby nie była to atrakcja tego rodzaju.
Niezłe mają ceny, może się wybiorę. 🙂
http://www.facebook.com/notes/co-to-to-je/menu/125292477645876
Trzeba pamiętać, że i w Europie mamy regionalne rarytasy „z lokatorami”, głównie sery. No i może się okazać, że jeśli takie robacze białko będzie na prawdę łatwiej przyswajalne niż klasyczne zwierzęce czy nawet roślinne, to mogą mączki robaczane, czy pasty trafić do większego grona odbiorców ze względu na wymagające diety chorych osób.
Ciekawe, co na to wegetarianie i semi-wegetarianie? :>
Btw, jak zawsze o Japonii słów kilka [skoro na tym się jako-tako znam]. Do dzisiaj jada się tam robaki i inne stworzonka jak skorpiony, czy małe rybki wyglądające jak niteczki (obleśne w stanie surowym), ze względu na historię. Kiedyś to był biedny kraj i jakoś trzeba było sobie radzić, stąd takie specjały. Tradycja i tyle. Nie mam nic przeciwko, żeby będąc gdzieśtam skosztować regionalnego specjału, choćby z psa.
A jedna knajpa wiosny nie czyni i takie dziwactwo raczej się nie rozpleni jak, nie przymierzając, karaluchy w niesprzątanej kuchni. 😉
Zakładam, że chodzi o ser owczy Casu Marzu z Sardynii, do którego dodaje się larwy tzw. much serowych? Sprzedaż tego sera oficjalnie jest zabroniona, choć niektórzy mieszkańcy Sardynii wciąż go wytwarzają i upłynniają „po cichu”. Niemniej UE ostrzega przed niebezpieczeństwem zakażenia się tymi larwami (odsyłam do źródeł w sieci).
Być może na skrajach Europy tu i tam pojawi się jakiś jadalny insekt i pewnie będzie to historyczny wpływ Afryki czy Ameryki Południowej, Azji pewnie jednak mniej. Różne larwy, pluskwiaki i pająki jada przecież na świecie masa ludzi – m.in. mieszkańcy Tajlandii, Kambodży czy Meksyku i, jak zauważyłaś, przynajmniej kiedyś także mieszkańcy Japonii, ale w każdym z tych przypadków to elementy kultury tych obszarów.
Wreszcie warto też dodać, że w Polsce też bywa, że zjemy insekta i to całkiem legalnie, oficjalnie i bez zawoalowania. Większość tego, co czerwone (jogurty, galaretki, a nawet – jak ostatnio zauważyłem – biała kiełbasa) zawiera koszenilę, barwnik ze zmielonych suszonych pluskwiaków o intensywnej czerwonej barwie.
Natomiast stanowiska wegetarian, a zwłaszcza wegan, w tej sprawie sam jestem ciekaw.
Z całą pewnością, jest to jeden z najlepszych artykułów (łącznie z komentarzem) napisanych przez KK! A czytam wszystkie!
Gratulacje i pozdrawiam!
Jako japonistka protestuję- robale nie są częścią kultury kulinarnej Japonii. Nie twierdzę, że nie zdarza się tam, że ktoś je zjada, ale jest to raczej postrzegane jako ciekawostka i dziwactwo(coś jak w Europie:) ).
Jada się za to chyba wszystko co pływa w morzu.
Ciekawym polecam książkę „Japońska kultura kulinarna” Iwony Kordzińskiej-Nawrockiej, lub mniej naukowy „Japoński wachlarz” Joanny Bator.
Chyba nie ma tam ani słowa o jedzeniu insektów.
Jako japonistka protestuję! Znajomy z Yamagaty z rozrzewnieniem wspominał świerszcze, jak poszukam to znajdę kilka innych przykładów. Zwracam uwagę na sformuowanie „ze względu na historię”. Nie sugeruję, że wszyscy przegryzają piwo skorpionami, ale że niektórzy tak, raczej dlatego że kiedyś to odkryli i tak zostało. Chociaż Chiny byłyby pewnie lepszym przykładem. Ale ile osób poza orientalistami orientuje się w ogromnym znaczeniu regionu i najbliższej okolicy w codziennej diecie tamtych krajów?
Btw, nikomu nie poleciłabym „Japońskiego wachlarza”, na pewno nie w tym kontekście. Pamiętajmy, że Pani Bator była podczas tamtej wizyty w sytuacji gaijina niemówiącego po japońsku i wygrażającego przechodniom, którzy plątali się pod kołami rowerów. 😉
Sprawa jest oczywista i transparentna! Kto chce ten je! Gorzej, kiedy kupuję produkt mający niewiele wspólnego z opisem na opakowaniu, np. Szynka z indyka, w którym jest 53% mięsa, reszta (29 składu) to „nie mięso” i tablica Mendelejewa. Już sama tekstura produktu zniechęca. Robaki są bardziej uczciwe! Wiem co jem!
beznadziejny artykul. Autor bywa w kazdym domu i jak wrozka wiec co polacy jadaja a co nie. „jadamy to co jest emocjonalnie neutralne” to bysmy nic nie jedli.
Robale sa calkiem fajne. Jak wszystkiego w zyciu trzeba sprobowac. Dla jednych bedzie ok, inni wybiora co innego i spokoj, nie trzeba obrazac, glosic teori spiskowych ani byc alfa i omega.
Maja ten plus, ze inaczej je sie zabija niz kury, prosiaki, krowy, konie, psy, koty, czy co tam jeszcze – jest to takie jakby lzejsze.
Nie zjem psa, koniny foie gras. Robaki nie budzą we mnie entuzjazmu, ale może bym się przemogła, tylko po co? Jedzenie nie musi być przekraczaniem granic, tylko rozsądną przyjemnością. Aktualnie dążę raczej do roślinnej, wolnej od okrucieństwa diety, tylko nie zawsze wychodzi 🙂 powoli, bez dogmatyzmu…
Robale są dla mnie obrzydliwe. Nie zjem ich. Prędzej trawę bym jadla z głodu niż robale
Zjem wiele różnych rzeczy, które wielu nir przechodzą przez gardło. Uwielbiam np.czernine i wiele potraw wymienionych wyżej,ale robalom mowie stanowcze Nie 🙂
kilka lat temu miałam możliwość nauki kuchni meksykańskiej od meksykańskiego mistrza kuchni,twierdził że tam robią koktail z robaczków…jest bardzo treściwy,ma dużą zawartość białka,ale ja dziękuję.ostatnio próbowałam przekonać się do żabich udek,ale nie dało rady…natomiast uwielbiam wszystkie owoce morza 🙂
O nie, tylko nie robactwo! Chociaż jakieś 10 lat temu miałam opory przed małżami bo tak strasznie wyglądały… dziś nie wyobrażam sobie bez nich kuchni! Ale robala chyba bym nie spróbowała…
Robaki są przyszłością kulinarną i jedynym białkiem b. tanio wyhodowywalnym (w kontrze do rzeźnych zwierząt). prędzej czy później mięsożercy będą musieli przerzucić się na nie!!!
No, Holendrzy już się przerzucają. Widziałem w telewizji jak robią burgery z owadów i sprzedają normalnie na stoiskach, nawet jako kotlety panierowane. Nie wiadomo co „lepsze” czy owady czy mięso z probówki.
Wolę już w ogóle nie jeść mięsa niż jeść coś takiego.
właśnie samo białko, a jakie zdrowe….. ja tam zjadłabym sobie jakąś larwę, albo robaczka. To zupełnie tak samo jak jedzenie raków, krewetek, czy temu podobnych
są chwile kiedy cieszę się, że jestem wege 😉