Londyn na co dzień. 2. Krab, fish pie i sticky toffee pudding w Sweeting’s

Dziś wybieramy się do jednego z ostatnich londyńskich domów owoców morza o wiktoriańskim charakterze. Spróbujemy tu kraba, fish pie i sticky toffee pudding. Gotowi?

Jest rok 1889, na tronie zasiada Królowa Wiktoria. Właśnie wtedy otwiera się Sweeting’s, trzecie dziecko Johna Sweetinga, który pod trzema londyńskimi adresami otworzył wówczas domy ryb i owoców morza. Dom odwiedzany przeze mnie jako jedyny przetrwał do dziś. Przez ponad 130 lat zmieniło się tu niewiele. Zachowało się w większości oryginalne wnętrze, a i karta menu pozostaje w zasadzie bez zmian. Nadal podają tu świeże ostrygi i ryby, które zgodnie z życzeniami gości albo smażą, albo grillują, albo gotują. Otwieram skrzypiące drzwi, przekraczam trzeszczący próg i czuję… niejakie onieśmielenie.

Sweeting's, Londyn
Sweeting’s, Londyn

Siadam jednak za barem, podobnie jak grupa dżentelmenów w jasnych garniturach, być może z sąsiadującego z restauracją celowo przyrdzewiałego biurowca Bloomberga. Właśnie tak jadało się w Sweeting’s od zawsze, albo przy ustawionym równolegle do wychodzącej na ulicę witryny wąskim blacie, albo przy krótszym, przeciwległym, który jednocześnie stanowi blat baru. Kelnerzy zwinnie prześlizgują się z sali do baru pod tym blatem, przez niewielką przestrzeń tuż przy ścianie. Siedzę właśnie tam, na wysokim stołku, przeglądam kartę menu, a para kelnerska, która obsługuje bar, co jakiś czas przemyka tuż obok mojego uda, w kucki, pod blatem. Nie, ten blat nie jest ruchomy. Nigdy nie był. Trzeba się schylić i prześlizgnąć pod nim. Tak tutaj jest od 1889 roku.

Sweeting's, Londyn
Sweeting’s, Londyn

Nic zatem dziwnego, że u Sweetinga czuję się jak ryba w wodzie. Otacza mnie oryginalne wnętrze z wiktoriańskiej epoki, na ścianach wiszą pamiątki i artefakty, za barem stoi nalewak i urokliwe cynowe kufelki do Czarnego Aksamitu, piwnego koktajlu z dodatkiem szampana, miejscowego specjału, który miał ukoić żal Wiktorii po śmierci jej ukochanego Alberta. Zamawiam więc pół pinty i już po chwili próbuję guinnessa z szampanem z przepięknego i dobrze ciężkiego cynowego naczynia tak, jak to kiedyś robili Anthony Bourdain, Vivienne Westwood, politycy, biznesmeni, artyści i wszyscy ci, którzy zajmowali te miejsca za barem.

Sweeting's, Londyn
Czarny Aksamit, Sweeting’s, Londyn

Sweeting’s to jedna z najstarszych restauracji w Londynie, a jej położenie, niemal w sercu londyńskiego City, którego oddech czuć tuż za oknem, to z jednej strony błogosławieństwo, a z drugiej przekleństwo. Co prawda z pewnością warto mieć za ścianą tysiące potencjalnych i majętnych gości, ale jeśli trafia się najpierw pandemia, a potem moda na pracę zdalną, to niekończący się strumień stałych gości może się zacząć przerzedzać. Widać to i na sali, i w karcie menu, którą pocovidowo uproszczono i skrócono. Co prawda od zawsze podawano tu proste i oczywiste dania ze świeżych ryb i owoców morza, acz kilka sztandarowych pozycji nie przetrwało pandemicznej próby i dziś w karcie nie ma już sławionej z dekad zupy z kraba (crab bisque), termidorskiego homara (Lobster Thermidor) czy faszerowanego kraba (dressed crab), na którego tak bardzo miałem ochotę. Brak też nawet tego uroczego brytyjskiego torcika na łoju w waniliowym sosie, który zwą Spotted Dick.

Sweeting's, Londyn
Crab sandwich, Sweeting’s, Londyn

Polecono mi co prawda świeże ostrygi z wyspy Mersea, z których są tutaj bardzo dumni, ale po prawdzie nie przepadam za surowymi ostrygami, czyli prawie w ogóle ich nie jadam, a zatem trudno byłoby docenić mi ich walor. Od razu przyznam, że trochę marudziłem, rozpytując, gdzie podział się dressed crab, crab bisque i Spotted Dick. Może dlatego szef kuchni sporządził mi na pocieszenie kanapkę krabową (crab sandwich) spoza karty. Złożył ją zapewne z obecnego w karcie majonezu z kraba, którym obficie przełożył dwie kromki świeżego brytyjskiego chleba, po czym przekroił to na pół, dyskretnie przyprószył siekanym koperkiem, a obok ułożył małą porcję kawałków liści mieszanych sałat i cząstkę cytryny.

Nie mogę powiedzieć, abym nie był tym pocieszony, skoro miast ronić łzy nad nieobecnym, raczyłem się kawałkami prześwietnego kraba w majonezie. Kanapkę z krabem jadłem już kiedyś w Walii, w restauracji położonej tuż przy plaży, do której niektóre kraby mogłoby wchodzić nawet same, a przynajmniej te, które nie rozumiały clou z nich kanapki. Wiem zatem, że krabie mięso ze świeżej sztuki nijak się ma do dostępnych powszechnie w puszkach krabich kawałków, niezależnie od tego ilokrotnie wymieniono by na ich etykiecie słowo „premium”. W Sweeting’s kraba sprawili sami, sami zrobili z niego majonez i sami wsadzili go między moje dwie kromki. Dlatego teraz powiadam wam, że mimo mojej niezmaterializowanej tęsknoty za tutejszym kiedyś prześwietnym być może bisque, kęsy tej kanapki przeżuwałem i połykałem powoli, trwożąc się w obawie, by zbyt szybko się nie skończyła. Taka była świetna!

Sweeting's, Londyn
Fish pie, Sweeting’s, Londyn

Po banalnej może z wyglądu ale jakże szlachetnej kanapce, przyszedł czas na jedną ze specjalności Sweeting’s – fish pie, czyli rybną zapiekankę z ziemniakami. Rzadko się zdarza, żeby na porcję ryby w śmietanie skrytej pod tłuczonymi ziemniakami trzeba było czekać grubo ponad kwadrans, a może i dwa. Wszak komuż by się chciało wypełniać naczynko do zapiekania każdemu gościowi oddzielnie, skoro wcześniej można wypełnić ich z setkę, pomrozić, a potem odpiekać po jednym wedle potrzeby. Ale nie w Sweeting’s, bo tutaj podano mi rybę tak świeżą, że już po pierwszym jej skąpanym w tłustej śmietance kęsie od razu zamknąłem usta, aby nie przyszło jej do główki uciec z powrotem do łowiska.

Oto spore kawałki pięknie białej ryby – zakładam, że przede wszystkim halibuta – spowito w białym sosie, tłusto słodkim śmietanką, nakryto wzorowo utłuczonymi ziemniakami, a całość zapieczono do uzyskania lekko brązowych śladów, choć bez zbędnej przesady, bo wiadomo, że prąd nie jest dziś tak tani, jak w czasach wiktoriańskiej rozpusty – przynajmniej dostępnej tej bardziej zamożnej części poddanych.

Sweeting's, Londyn
Sticky toffee pudding, Sweeting’s, Londyn

Na deser też poczekałem i to znacznie dłużej niż na rybę. Choć w głębi duszy wiem, że w Sweeting’s nie mogłoby być inaczej, to jednak mimo wszystko dziwiłem się niejako, że sporządzenie porcji sticky toffee pudding skąpanej w vanilla custard może trwać ponad dwa kwadranse. A przecież to przejaw tego rodzaju dbałości o gościa, która uzasadnia oczywistą i naturalną konieczność przygotowania mu deseru ze składników surowych tu i teraz.

Ten w końcu przybył, trzęsąc się z zimna, bo po wyjęciu z kąpieli wodnej, ale tylko przez chwilę, bo zaraz obsługa na moich oczach polała go pokaźną porcją gorącego sosu waniliowego, w otoczeniu którego cudo owo zjadłem. A że rzeczywiście cudne było, musicie uwierzyć mi na słowo! Coś podobnego jadłem niemal piętnaście lat temu i też w Londynie, w pubie Tattershalls Tavern. Zjadłem wówczas treacle sponge pudding. On też był gorący, też spływał waniliowym sosem i też był tak szokująco świetny, jak mój sticky toffee pudding w Sweeting’s i także mimo tego, że również na łoju.

Zaprawdę powiadam wam, brytyjskie desery są szokująco smakowite i zupełnie niepowtarzalne. Informuję was o tym w kontekście wyjątkowości Sweeting’s. Jeśli będziecie w Londynie, wpadnijcie do nich koniecznie. Otwierają w dni powszednie i tylko na lunch, dokładnie tak jak od 1889 roku.

Wciąż jeszcze otwierają.

  1. Kilka lat temu przyszło mi spędzić Boże Narodzenie w Londynie. Mój mąż po wizycie wracał do Polski, więc zaopatrzyłam go w różne świąteczne ,angielskie smakołyki po to ,abyśmy rodzina i ja symbolicznie byli w wigilię razem.Oczywiści pudding w puszkach,też”poleciał”do Polski, ale bez instrukcji dwu godzinnego gotowania. Kiedy w trakcie wigilii zadzwoniłam do Polski, aby o tym przypomnieć usłyszałam”Za późno, już cały zjedzony. Nic się nie stało i tak był pyszny”.Spędziłamm w Anglii 18 miesięcy poznając domowe kuchnie, restauracje i puby. Dobrze wspominam ten czas. Miałam przyjemność dłuższ czas mieszkać z Clair Ward matką aktorki Rachel Ward, bohaterki znanego w Polsce filmu „Ptaki ciernistych krzewów”.Ją również poznałam osobiście, ale to już inna historia…

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Artur Michna
Artur Michnahttp://www.krytykkulinarny.pl
Artur Michna - krytyk kulinarny, publicysta, podróżnik, ekspert i komentator najbardziej prestiżowych wydarzeń kulinarnych, audytor restauracyjny, inspektor hotelowy, konsultant gastronomiczny

Teksty ―