Jeżeli właśnie wkrajasz sobie w tofucznicę wędzony boczuś z izolatu, a przesmarowaną margaryną bułeczkę obkładasz alternatywnym salami z ekstrudatu, to zjedz to wszystko pospiesznie i szybko zaopatrz się w zapas, bo już wkrótce alternatywne wędliny i mięsa mogą być w Polsce zabronione!
Wkrótce zapadnie decyzja co do zmiany Rozporządzenia Ministra Rolnictwa w sprawie znakowania poszczególnych rodzajów środków spożywczych, które ma zakazać używania przez producentów żywności stosowania nazw zwyczajowo związanych z produktami mięsnymi dla oznaczania produktów roślinnych, tak zwanych alternatywnych wędlin i mięs. Kończą się właśnie społeczne konsultacje w tym zakresie, ale nie cichnie dyskusja nad tym, czy taki zakaz jest w ogóle zasadny.
Przypomnijmy, że podobne zagadnienie, dotyczące zakazu nazywania masłem i mlekiem produktów innych niż odzwierzęce, rozwiązano już w 2018 roku, wprowadzając stosowny zakaz na poziomie unijnym, dzięki czemu dziś na sklepowych półkach nie ma już mleka sojowego, są za to napoje sojowe i im podobne. Zakaz nie objął wytwarzania tego typu produktów, a jedynie stosowanie w odniesieniu do nich nazw, które mogą wprowadzać konsumentów w błąd. Sprawa zaczęła się w Niemczech procesem wytoczonym producentowi wegańskiej żywności TofuTown.com GmbH przez organizację konsumencką Verband Sozialer Wettbewerb eV. Wyrok zapadł w Trybunale Sprawiedliwości Unii Europejskiej, a czytamy w nim, że nazwa „mleko” i inne, które unijne rozporządzenie zastrzega wyłącznie dla przetworów mlecznych, nie mogą być stosowane do oznaczania wyrobów pochodzenia roślinnego nawet wówczas, gdy nazwy te są uzupełnione wyjaśnieniem lub opisem wskazującym na roślinne pochodzenie danego produktu.
Na ile istotne dla graczy rynkowych jest utrzymanie klasycznego nazewnictwa nowego segmentu żywności zastępczej, wskazują próby i podstępy ominięcia już istniejących regulacji prawnych. Jednym z najbardziej ostentacyjnych przykładów jest stosunkowo nowy produkt roślinny do smarowania znanej marki globalnego koncernu, który nie tylko zawiera na opakowaniu oznaczenie mogące sugerować, iż może być masłem, ale też był intensywnie reklamowany w mediach jako coś, co odbiorca mógłby uznać za masło. Sprawą pół roku temu zajął się UOKiK.
@kamilus24
Rynek produktów roślinnych, które mają stanowić alternatywę dla produktów odzwierzęcych rośnie, a właściwie tworzy się od nowa, bo pojawiają się na nim produkty o składzie dotąd nieznanym. Mają jednak nazwy identyczne lub łudząco podobne od produktów wyjściowych, a zatem należałoby je w gruncie rzeczy traktować nie tylko jako alternatywę ale też jako zamiennik, czyli ersatz. Do tego, choć prezentowane są w blichtrze dobrej proklimatycznej zmiany, bardzo często stanowią przykłady żywności ultraprzetworzonej, której należy unikać per se. Kilka lat temu pisałem o dostępnych wówczas na rynku produktach roślinnych z nader rozbudowanymi listami składników. Na jednej z etykiet wegańskich parówek poza wodą i olejem rzepakowym, które dumnie zajmują tu czołowe miejsca, znalazłem substancje zagęszczające E407a, E415, E425, skrobię modyfikowaną, regulatory kwasowości E331, E330, stabilizator E461, barwnik i aromaty. Trzeba też dodać, że najbardziej nowoczesne roślinne alternatywy dla mięs i wędlin wcale nie są sporządzane z konwencjonalnych roślin ale z surowców pozyskiwania rozmaitych izolatów, ekstrudatów i innych substancji. Dopiero czas pokaże, jak będą one wpływać na ludzką kondycję. Póki co nie wiadomo, bo brak stosownych badań, więc należałoby poczekać, względnie wykazać się ostrożnością.
W kwestii nazewnictwa żywności doskonale sprawdza się klasyczne powiedzenie, że przyzwyczajenie to druga natura człowieka. Skoro zatem człowiek się przyzwyczaił, że mleko pochodzi od krowy i może poza częścią pokolenia płatków śniegu wciąż nie wykazuje przeświadczenia, iż być może jest z kartonu, to nie należy teraz tego przyzwyczajenia zmieniać na siłę, tworząc mleko z roślin, co do których, jak w nadziei tuszę, nawet ta mniejszość młodzieńców i młodzieńczyń spod znaku płatków śniegu ma pewność, iż nie są zwierzętami.
Wiedzą o tym także producenckie gremia mięsne oraz alternatywne i oba protestują, choć z krańcowo różnych powodów. Producenci mięs i wędlin widzą zagrożenie dla swoich przychodów ze strony roślinnych wyrobów alternatywnych, bo ich rynek rośnie kosztem rynku produktów odzwierzęcych. Dlatego ministerialny projekt mający zakazać używania nazw takich jak „szynka”, „wędlina”, „wędzonka” i „kiełbasa” w odniesieniu do produktów, które nie są wytwarzane z mięsa, masarze i wędliniarze przyjęli z radością. Z kolei producenci wyrobów alternatywnych oczekują na zakończenie prac nad tym projektem z niepokojem. Argumentują, że roślinna kiełbaska czy wegańska szyneczka nie tylko nie utrudniają konsumentom wyboru ale wręcz go ułatwiają, bo od razu wskazują, co z taką roślinną kiełbaską czy szyneczką konsument może zrobić. Może ją zatem zjeść tak, jak zjadłby zwykłą kiełbaskę, albo obłożyć nią sobie kanapkę, jak obłożyłby ją sobie zwykłą szyneczką.
W sukurs przychodzą im wegańsko-zorientowane media, w których już jakiś czas temu pojawiły się badania konsumenckie mające dowodzić, że w zasadzie to nie ma sprawy. Co prawda wynika z nich wprost, że 30% konsumentów przynajmniej raz kupiło przez pomyłkę produkt udający wyrób mięsny zamiast wyrobu prawdziwego, kierując się treścią na opakowaniu, a zatem stosowane na opakowaniach produktów alternatywnych nazwy mogą przynajmniej w takim odsetku wprowadzać konsumentów w błąd, jednak środowiska wegańsko-zorientowane odczytują te wyniki inaczej. W ich interpretacji aż 96% konsumentów nigdy, rzadko lub bardzo rzadko zdarzyło się przez pomyłkę kupić produkt roślinny zamiast mięsa. Skoro tak, blisko jest do do konkluzji, że do wprowadzania konsumenta w błąd praktycznie nie dochodzi lub ewentualnie dochodzi marginalnie.
Czy zmiana rozporządzenia rzeczywiście wejdzie w życie, jeszcze nie wiadomo. Dość powiedzieć, że za jego powstaniem stał jeszcze poprzedni rząd, co skrupulatnie wypunktowały opozycyjne wówczas media, zaś konsultacje społeczne zakończą się już pod rządami nowej władzy. Jednak miłośnicy dysków, walców i wałków roślinnych nie powinni desperować. Z projektu rozporządzenia wynika bowiem, że produkty, w których oznakowaniu użyto określenia „szynka”, „wędlina”, „wędzonka” lub „kiełbasa”, a które nie będą spełniać nowych wymagań, będzie można wprowadzać do obrotu aż do 30 czerwca 2026 r. lub… do wyczerpania zapasów!
W przypadku utraprzetworzonych produktów o niemal wiecznej dacie przydatności do spożycia, w których masowy odbiorca nie rozsmakuje się wystarczająco, może to być aż do końca świata, a nawet jeden dzień dłużej!