Nożownik w knajpie, cham przy stoliku i złodziej przy drzwiach – co robić?

W dobie potężnego kryzysu w gastronomii ledwo spinający budżety lub wprost zadłużeni restauratorzy nękani się przez niezhańbionych przyzwoitością kombinatorów, ordynarnych oszustów i niebezpiecznych oprychów.

Jeszcze nie tak dawno Polska żyła akcjami pomocy dla pogrążonej w problemach gastronomii. Etos zamawiania na wynos, opłacania zawieszonych obiadów, finansowania posiłków dla medyków i przeróżnych organicznych zrzutek obywatelskich wygasł samoistnie i zdaje się, że na dobre. Dziś wszak nikt już nie przejmuje się losem branży, która onedgaj służyła nie tylko pocieszeniu żołądka, ale i pokrzepieniu nastroju, a często także osobistej lanserce.

Branża tymczasem ledwo zipie a obosieczny młot tercetu w składzie pandemia, inflacja i Polski Ład miażdży wszystko, co miało pecha się potknąć. W gruzach legną ofiary okołopandemicznego zamieszania na rynku nieruchomości – w Gdańsku to najpierw Prologue, jedna z najbardziej eleganckich gastrowizytówek miasta, a teraz także Winne Grono, miejsce o gigantycznym potecjale historycznym, w którym zaczęła niedawno na powrót tętnić krew ożywionych symboli dawnego Gdańska. W cieniu wielkich szyldów licznie padają też lokalizacje mniej znane i choć w ich miejscach może pojawić się nowa gastroinicjatywa, to przecież nie wiadomo o jakim potencjale i na jak długo.

W tym kontekście dochodzące do mnie informacje o pojawiających się w restauracjach oszustach, nożownikach i chamach mogą mienić się przejawami czarnego humoru, choć odnotowywane w mediach incydenty w rzeczy samej mają miejsce. Właściciel jednej z zaprzyjaźnionych kawiarni opowiedział mi niedawno zdarzenie z jego własnego lokalu, w którym gościła tuza lokalnego biznesu, która właśnie tam postanowiła uczcić swoje urodziny. Pech chciał, że to tuza z tych przez wielkie „$” ale małe „b”. Powyższe manifestowało się osobliwą predylekcją solenizantki do głośnego zachowania, co w zasadzie można by uznać za może nieco dolegliwy, ale jednak organiczny koloryt stolika celebracyjnego. Jednak gdy obuta w złoto solenizantka dobyła armatek z konfetii, lekką ręką odpalając jedna za drugą, właściciel nie zdzierżył i w sposób stonowany acz jednoznaczny wyprosił towarzystwo z lokalu. Uczynił tym samym zgodnie z głoszonymi przeze mnie zaleceniami, aby indywidua burzące mir przestrzeni lub wprost nieprzestrzegające obowiązujących weń reguł, usuwać skutecznie i bez zbędnej zwłoki.

Podobnie postąpili właściciele restauracji w Łodzi, których odwiedziła wyposażona w kulę inwalidzką jejmościni, od progu zwiastująca problem własnym zachowaniem, strojem i zapachem. Gościni rozsiadła się przy stoliku i złożyła kosztowne zamówienie, którego częścią był zestaw nielichych trunków. Opróżniwszy kieliszki, posiliła się nieco i – o zgrozo – przywołała kelnera, aby powiększyć zamówienie o kolejną partię czegoś mocniejszego. Zachowując pełnię profesjonalizmu, zaalarmowany trzeźwym oglądem sytuacji kelner uprzejmie upewnił się, że dotychczasowa kwota rachunku wynikająca z zabonowanych trunków i potraw, zostanie uregulowana, tym samym z najwyższym szacunkiem usłużnie rachunek ów podsunął z lekka czkającej gościni pod nos. W obliczu niemożności wyegzekwowania zapłaty, pani oraz towarzysząca jej kula została pospiesznie usunięta z lokalu. Zamieszczone na grupie tematycznej restauratorów ostrzeżenie wywołało burzliwą dyskusję oraz doprowadziło do ujawnienia szeregu adresów, pod którymi niewypłacalna pani z kulą nie tylko się najadła ale przede wszystkim napiła. Choć czasami doradzano telefon na policję, to rozwiązanie najlepsze jest jak zawsze najprostsze: wyniesienie pani z lokalu, po wyniesieniu zmiana rękawiczek i przepraszający uśmiech ku pozostałym w lokalu – z nadzieją, iż wypłacalnym – gościom.

Choć wyproszenie, w sytuacjach skrajnych przejawiających się fizycznym wyniesieniem – gościa z lokalu jest najskuteczniejszym sposobem pozbycia się problemu a nawet oczyszczenia atmosfery, ów skuteczny sposób może czasami wiązać się z niebezpieczeństwem, o czym przekonał się restaurator z Warszawy, którego pracownik wyrzucił z lokalu awanturującego się mężczyznę. Ten nie zachował się w pełni honorowo, bo, choć nieproszony, to jednak powrócił. Uzbrojony w nóż kuchenny, wdarł się do lokalu, aby w ramach vendetty własnego konstruktu myślowego, pomścić rzekomą potwarz, jaka ponoć go spotkała. Realizując zatem swój plan, ugodził pracownika lokalu nożem, po czym tym razem samodzielnie wydalił się z lokalu. Wszystko wskazuje na to, że dalszą część wieczoru spędzał w domu, albowiem właśnie tam odnaleźli go funkcjonariusze stołecznej policji. To dzięki nim wiemy, że dom ów znajdował się w powiecie wołomińskim, a wzmiankowany mężczyzna zamieszkiwał w nim z konkubiną. Co ciekawsze, zgromadził u siebie narkotyki, elektroniczną wagę do ich porcjowania oraz banknoty i telefony komórkowe pochodzące z przestępstwa. Teraz posiedzi. Ostatecznie wyniesienie pana z lokalu opłaciło się i restauratorowi, a więc w skali mikro, i społeczeństwu, a więc w skali makro.

I o to chodzi!

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Artur Michna
Artur Michnahttp://www.krytykkulinarny.pl
Artur Michna - krytyk kulinarny, publicysta, podróżnik, ekspert i komentator najbardziej prestiżowych wydarzeń kulinarnych, audytor restauracyjny, inspektor hotelowy, konsultant gastronomiczny

Teksty ―