Weganie twierdzą, że nie szkodzą planecie, bo nie jedzą mięsa. Haniebnie mijają się z prawdą.
Warszawa, parking przed Tesco, szybkim krokiem zbliżam się do wejścia. Mam w planie dosłownie kilka sprawunków, ot, opakowanie bolońskiej mortadeli, kawałek Gruyera, masło i bagietka. Przy stojaku rowerowym moją uwagę zwracają dwie tęczowo ubrane postaci. Luźne bluzy, workowate spodnie, wielokolorowe bandany – zdawałoby się, że dwaj kumple z podwórka, no ale skoro wsiadają na różowy tandem, to może nie?
Rzeczywiście, to jednak dziewczęta, jedna ma na bluzie anarchistyczne naszywki i hasła o wolnych piersiach, druga wizerunek zaciśniętej pięści z wytkniętym fakerskim palcem i hasztagiem MeToo. Zatrzymuję się dosłownie na moment, bo dochodzą mnie skrawki ich dyskusji spożywczej. Obie są w niej zgodne. Mięso? Nigdy w życiu! To przejaw braku szacunku dla przyrody i wspieranie koncernów żerujących na cierpieniu zwierząt. Mowy też nie ma o przecenionej żywności. Brzydzą się przeterminowanym jedzeniem. Na dowód obrzydzenia, wydąwszy pogardliwie usta, zręcznym ruchem wskoczyły na siodełka i, synchronicznie pedałując, odjechały. Z nimi odjechał też i koszyk, w którym podskakiwały awokado, margaryna, tofu i hermetycznie zamykane opakowanie z bezglutenowym pieczywem.
Poczułem się jak niepyszny, jako ten, który wspiera koncerny i żywi się symbolami zwierzęcego upodlenia pod postacią mortadeli, masła i sera. Ale czy słusznie? Co prawda te dwie młode damy o mocno sprecyzowanych poglądach i ewidentnie lewicującym stylu życia, zdają się być przekonane, że pielęgnując swoje wartości przyczyniają się do ocalenia przyrody od zagłady. Jedzą, pedałują i walczą w dziewiczej miłości i pełnej symbiozie z naturą. Ba, nie tylko jej nie szkodzą, ale wręcz pomagają.
To prawda, że hodowla zwierząt wymaga o wiele większych areałów niż uprawy roślin. Generuje też potężne ilości gazów cieplarnianych, całe mnóstwo odpadów i zużywa o masę wody. Jednak czy wybierając produkty z soi zamiast mięsa, smarując chleb margaryną miast masłem a dzień rozpoczynając połówką awokado, rzeczywiście pomagają ekosystemom?
Teoretycznie tak, ale w rzeczywistości mocno w ostatniej dekadzie promowany proekologiczny styl życia, który niektórym konserwatywnym politykom nieodłącznie kojarzy się z wegańskimi cyklistami, prowadzi do zwiększenia popytu na atrybuty tego stylu życia, ot właśnie takie awokado, soję i olej palmowy. Wzrost zainteresowania wybranymi produktami rolnymi, które wszak nie rosną za miedzą, powoduje dramatyczne skutki w miejscach ich upraw, zresztą przez wielu z nas uważanych za raj na ziemi.
Oto w Chile biją na alarm, bo plantacje awokado, które cały świat chce zjadać w ilościach nadzwyczajnych, zajmują tu coraz większe obszary, a to doprowadza do sytuacji kryzysowych. Plantatorzy z położonej w północnej części Chile Petorki, gotowi sprostać rosnącemu popytowi na awokado, który tylko w odniesieniu do zamówień z Wielkiej Brytanii wzrósł o 27% na przestrzeni roku, aby nawodnić swoje uprawy budują nielegalne kanały irygacyjne, co prowadzi do zmiany biegu rzek, spadku poziomu wód gruntowych i wysuszania regionu.
Mieszkańcy są zmuszeni do picia wody z beczkowozów, a ponieważ jej stan higieniczny pozostawia wiele do życzenia, choroby układu pokarmowego stały się elementem dnia codziennego miejscowych.
Mimo że organizacje ekologicznie starają się uświadomić importerów awokado o zagrożeniach jakie zwiększone nań zapotrzebowanie powoduje, społeczna świadomość korelacji rosnącego popytu na awokado z jego niszczycielskim wpływem na środowisko pozostaje nikła. W pewnym, choć zapewne mocno ograniczonym, zakresie mogą ją podnosić przetaczające się co jakiś czas przez media społecznościowe kampanie informacyjne ale takie kampanie nie są zapewnią czystej wody ludziom, którzy płacą cenę mitologizacji zielonego owocu przez społeczeństwa zachodu.
Podobnie rzecz się ma w przypadku największej wegańskiej miłości, czyli soi, która z roku na rok powiększa swoje rekordy popularności. Zainteresowanie tym strączkiem też nie pozostaje bez wpływu na przyrodę, a rosnące areały jej upraw zaczynają istotnie zagrażać środowisku. Nienaruszone do niedawna południowoamerykańskie obszary bioróżnorodności zaczynają przeistaczać się w sojowe monokultury. Na naruszaniu ekosystemów cierpi cała planeta. Jak skorelowano, wyręb lasów tropikalnych przekłada się na 15% ogólnej emisji gazów cieplarnianych. Aby zaspokoić wegański apetyt na soję, gatunki zagrożone, takie jak jaguar czy mrówkojad, już wkrótce mogą zniknąć z powierzchni Ziemi. Pod ścianą i bez pracy stawiani są tez miejscowi, których prywatne spłachetki pożerają gigantyczne monokulturowe plantacje. W efekcie rolnicy z Brazylii, Argentyny i Paragwaju stają się niewolnikami nowo powołanych obszarników, którym w łatwy sposób udaje się gromadzić potężne areały.
Jednak problemy rosnącego popytu na soję czy awokado jawią się lichą błahostką w obliczu zagrożeń, jakie niesie niewspółmiernie większy wzrost zainteresowania olejem palmowym. O tym tłuszczu źle mówi nie tylko w kategoriach zdrowotnych, ale też i przyrodniczych. Jako najtańszy surowiec tłuszczowy na rynku, do tego ze względu na swoją stabilność i uniwersalność wygodny przy produkcji żywności, stanowi przedmiot gigantycznych transakcji. Obok zysków, jakie generuje, pojawiają się też spore koszty, które zmuszeni są ponosić mieszkańcy obszarów sąsiadujących z plantacjami olejowych palm. W Indonezji masowo wycina się lasy tropikalne, bo nienasycone, choć coraz bardziej otyłe i schorowane, społeczeństwa Zachodu żądają coraz więcej coraz tańszej żywności. A przecież olej palmowy to doskonały dodatek do tak zwanych biopaliw, wszak na Zachodzie panuje teraz moda na oszczędzanie zanieczyszczonego środowiska.
Co tam jeszcze było w koszyku szczebiotliwych dziewcząt? Bezglutenowy chlebek, ale glutenofobia powoli dokonuje żywota, więc pozostawmy ją padlinożercom. Był to wszak chlebek z pewnością nieprzeceniony, bo panienki przeceny żywności brzydzą. Tę przecenioną określają mianem przeterminowanej, choć żaden sklep nie wystawia na przeceny produktów po terminach ich ważności. Gardzić nimi to jak przykładać rękę do rosnącej sterty marnowanej żywności – marnowanej tu i teraz, w sytych, a wręcz przesyconych społecznościach Zachodu, które z przejedzenia zaczynają zapadać na śmiertelne choroby, tym samym goniąc statystyki krajów Trzeciego Świata, gdzie żywności brakuje a ludzie umierają nie z przejedzenia a z głodu.
Owszem, można woleć soję, przedkładać avocado, preferować margarynę – wszystko zupełnie bezkarnie bo w imię ideałów walki o lepsze jutro naszej wspólnej planety – jednak do momentu konfrontacji lekkomyślnej naiwności światopoglądu z faktami i realiami. Po tejże, postawię bowiem pytanie – w czym twój weganizm jest lepszy od mojej kanapki z mortadelą?
Trochę o złowieszczej karierze awokado. http://magazynkontakt.pl/krwawe-awokado-fetyszyzm-towarowy-nowej-klasy-sredniej.html
Jeszcze nigdy nie słyszałem od weganina a znam ich wielu „ ja nie szkodzę planecie” wręcz przeciwnie weganie mają wręcz rozbudowane poczucie winy w tej materii i biorą odpowiedzialność za wszystkie szkody wyrządzone planecie. Ten post jest conajmniej niesprawiedliwy nie chcąc użyć słowa kłamliwy.
Ja akurat mam znajome małżeństwo wegan, których dziecko 5 letnie też jest „weganinem” – co uważam za co najmniej niebezpieczne – które uważa, że wszsycy jesteśmy braćmi i ludzki układ pokarmowy nie jest stworzony do jedzenia mięsa (ciekawe dlaczego, jemy je od tysięcy lat). Obnoszą się w lnianych spodniach i koszulach, piorą w wodzie z mydlinami i uważają, że ograniczają gazy cieplarniane hehe, no wszscy patrzymy na nich jak na dziwolągi, ale nikt im tego nie powie 😉
Arleta Ryhlik-Schulze jak Twój obrzydliwie dyskryminujący komentarz ma się do tematu?
Arleta Ryhlik-Schulze Ale dlaczego uważasz że weganizm jest niezdrowy dla dziecka? Jeżeli dieta jest zbilansowna to gdzie problem? I co jest złego w tym, że ludzie chcą zrobić coś dobrego dla planety? A już ostatniego zdania nie rozumiem – jestes dumna że smiejesz się z nich za ich plecami czy co?
Ja bym powiedziała, że weganie niespecjalnie jedzą soję że względów ideologicznych. Wiadomo. Monsanto. Raczej gustuje w niej zremasterowana wegańsko klasa średnia, która z weganizmu uczyniła czasową modę, razem z krosfitem i triathlonem. Wszystko to w służbie ciężkiej pracy nad ciałem. Podobnie jest z awokado. To raczej fetysz lemingów. Znam wielu weganów, oczywiście ideologicznie znajdujących się po lewej stronie barykady. Mają świadomość tego, co zamieścił Paweł w linku.
I proszą o „Buszującego w zbożu” w wersji bezglutenowej.
Samą ideę felietonu rozumiem i zasadniczo z głównym założeniem się zgadzam. Tak jak Maciej powyżej też znam wielu wegan i nigdy od żadnego nie uzslyszalam ze ich dieta nie szkodzi planecie. Oni są właśnie bardziej świadomi tego jak ich dieta może zaszkodzic planecie… Nie mówię że wszyscy weganie są wspaniali i krystaliczni, ale wyciąganie tak daleko idących wniosków po usłyszeniu krótkiej, wyrwanej z kontekstu konwersacji dwóch być może weganek jest co najmniej krzywdzące. I odnoszac się do pytania: 'w czym twój weganizm jest lepszy od mojej kanapki z mortadelą?’ – a jest lepszy tylko i aż w jednej jedynej kwesti, która nie została w felietonie w ogóle poruszona – do bycia weganinem nie jest potrzebne zabicie zwierzęta na jedzenie, a żeby mortadelę wyprodukować to jakieś zwierzę zabić trzeba
Roślina też nie kamien
Aha… I co w związku z tym?
Wolę „nieczułego na planetarne bolączki „ weganina niż jakiegokolwiek „zielono uswiadomionego wszystkożerce” powyższe posty tylko to potwierdzają
Weganizm to wyznanie. Z wiarą nie da się dyskutować na argumenty.
Artykuł jest grafomański, skupia się na stereotypach, padają w nim sztuczne założenia, że osoby konsumujące awokado i tłuszcz palmowy to jedynie weganie.
Dawno nie czytałam tak prostackiej i ignoranckiej grafomanii. Zero świadomości, zero wiedzy, jedynie typowa „polaczkowa” ignorancja i poczucie wyższości nad światem. Pan wszechświata haha. A odpowiadając na pytanie czy twoja kanapka jest gorsza: tak, jest gorsza. Pozdrawiam.
Jeszcze parę naukowych faktów na temat soi. Nie jest prawdą, że za jej przemysłową uprawę odpowiada wegańska moda żywieniowa. Chodzi o pozyskanie tzw. śruty sojowej. „Śruta sojowa jest natomiast podstawowym źródłem białka w paszach przeznaczonych do karmienia zwierząt hodowlanych. W mniejszym zakresie roślina ta jest wykorzystywana do bezpośredniej konsumpcji i wytwarzania produktów spożywczych, takich jak: olej, mleko sojowe, mąka sojowa,tofu oraz dodatki do żywności (np. lecytyna sojowa)” Cytat pochodzi z czasopisma „Nauka” wydawanego przez Biuro Upowszechniania i Promocji Nauki PAN; 4/2014, s.122.
Kota spróbujcie karmić marchewką
Tylko taka maciupeńka różnica, że kot jest drapieżnikiem a człowiek wszystkożercą
Paulina Szyszka no właśnie.. wszystkożercą a nie roslinożercą
wegetarianizm to jak ewolucja z lwa na królika