Złe wieści dochodzą z brytyjskiego sektora gastronomicznego. Dane wskazują, że na Wyspach bankrutuje coraz więcej pubów, barów i restauracji. Czy to dlatego, że brytyjskie jedzenie jest tak okropne, jak o nim mówią? Aby ustalić fakty, czem prędzej wybrałem się do Londynu, zanim jest jeszcze wystarczająco materiału do badań.
Z kim nie pogaworzyć o brytyjskiej kuchni, przynajmniej ogólne wrażenie rozmówcy jest nieomal zawsze takie samo – pozbawione smaku, nudne, tłuste i niezdrowe. Do tego dziwaczne zwyczaje Brytyjczyków, które sobie ulubili, na przykład osobliwa predylekcja do tostowego chleba smażonego we fryturze, polewanie frytek octem, zapiekanie mielonego mięsa z sosem w paszteciku i nadużywanie sosów w ogóle i beztroskie mieszanie ich wszystkich razem ze sobą i wszystkim innym.
Z drugiej strony Brytyjczycy robią dobry użytek z niezłych owoców morza, w tym homarów i krabów. Coraz głośniej robi się o też o brytyjskich serach. O wyspiarskiej wołowinie głośno jest już od dawna. Jakiś czas temu świat obiegły też zaskakujące doniesienia o pojawieniu się w sektorze gastronomicznym całkiem nowej gałęzi – eleganckiej kuchni pubowej, która w naturalny sposób wypełniła w pubach pustkę po zakazanym przez ustawodawcę dymie papierosowym.
Nie bywam w Zjednoczonym Królestwie na tyle często, aby bezsprzecznie rozsądzić, czy pokutująca w świecie opinia o brytyjskiej kuchni jest rzeczywiście oparta na sprawdzonych faktach czy raczej na miejskich legendach. Choć było to dawno, to jednak przypominam sobie całkiem przyzwoite kanapki z walijskimi krabami, wielce zadowalające soczyste filety z dorsza w chrupiącej panierce z dużymi frytkami i mushy peas, bardzo dobre naturalne stiltony i cheddary. Może więc nie jest aż tak źle?
Tymczasem media już od jakiegoś czasu donoszą, że sytuacja na brytyjskim rynku gastronomicznym staje się niepokojąca, z wiejskiego krajobrazu znikają klasyczne puby, a restauratorzy mają problem nie tylko z rosnącymi kosztami prowadzenia działalności, ale też z malejącą liczbą rezerwacji i gości, którym dała się w kość inflacja. Cieniem na branży kładzie się również perspektywa kryzysu żywnościowego, który coraz bardziej realnie grozi Wielkiej Brytanii.
Z pomocą branży spieszą celebryci, w tym Tom Kerridge, jeden z najbardziej rozpoznawalnych kucharzy w Wielkiej Brytanii. Niedawno polecił uwadze swoich miłośników małe lokalne restauracje, dodając, że sam je wybiera i wspiera, zwłaszcza że niektóre to nieodkryte wciąż skarby. Jako przykład podał restaurację Ikoi ulokowaną przy modnej ulicy Strand na londyńskim West Endzie. Prowadzi ją inny kucharz celebryta Jeremy Chen, a jego Ikoi oferuje menu degustacyjne za 300 funtów bez alkoholi oraz lunch za 200 funtów od osoby, ale tylko w dwa dni w tygodniu.
Wypowiedź Kerridge rozzłościła czytelników. Oskarżyli mistrza o utratę kontaktu z rzeczywistością, bo michelinowska Ikoi, niewiele ma wspólnego lokalnością i małymi knajpkami, które rzeczywiście potrzebują wsparcia. Komentatorzy zauważają, że Ikoi można co prawda uznać za restaurację małą a nawet za skarb, jednak z pewnością nie nieodkryty, skoro cieszy się już dwiema gwiazdkami Michelin. Sama zresztą pozycjonuje się jako „restauracja kosmopolityczna, która podlega nieustannej ewolucji i stawia na dania mocne i odważne z najlepszych, hipersezonowych surowców brytyjskich oraz produktów z globalnej spiżarni świata”.
W tej sytuacji nie mogłem postąpić inaczej niż po prostu wybrać się do Londynu, przejść się po Mayfair, Soho i Covent Garden i zażyć tamtejszej interpretacji lokalności. Przede wszystkim zamierzałem jednak poszukać ukrytych skarbów w rozumieniu followersów Toma Kerridga. Te zaś skrywają się w mniej eksponowanych dzielnicach miasta, często w biedniejszych i nie tak atrakcyjnych turystycznie jak okolice The Strand, gdzie wszak ulokowałem się w Strand Palace. To jeden z klasycznych brytyjskich hoteli w modnej części Londynu o przyzwoitym stosunku jakości do ceny, ponadstuletnimi tradycjami i umundurowanym portierem, który z wrodzonym szykiem wita gości.
Póki co zjadłem śniadanie, które pod postacią full English breakfast w kontekście kuchni hotelowej okazało się zadowalające i wybieram się teraz na spacer po mieście. Sprawozdaniami zeń będę się z wami dzielił w następnych odcinkach.
Sam wyczekuję ich z niecierpliwością!