Na Jarmarku Bożonarodzeniowym we Frankfurcie jest taniej niż w Polsce!

Nie spodziewałem się, że doczekam czasów, kiedy niemiecka gastronomia będzie nie tylko lepsza, ale i tańsza niż polska.

Na Jarmarku Bożonarodzeniowym we Frankfurcie jest taniej niż na podobnych jarmarkach w Polsce i to w wartościach bezwzględnych. Pajda chleba ze smalcem w samym sercu Frankfurtu kosztuje 2,50 euro, grillowana kiełbasa w bułce 4,50 euro, grzane wino 4 euro a jedna z najdroższych pozycji – pełnowymiarowa porcja obiadowa klopsa albo sznycla z ziemniakami i dodatkami 9,50 euro. W Polsce ceny pajd ze smalcem wahają się od 20 do 30 złotych, kiełbasa z rusztu kosztuje 30 złotych, grzane wino 20 złotych, a kawałek zwykłej karkówki czy szaszłyka to już nawet 70 złotych i to bez dodatków! Owe dodatki, czyli jeden kiszony ogórek, saszetka musztardy czy keczupu, mogą zaś kosztować po 5 złotych za porcję. Nie da się ukryć, że na polskich jarmarkach świątecznych jest zatem znacznie drożej niż na frankfurckich.

Nie myślcie, że wspomniana kiełbaska za 4,50 euro to jakieś byle co. Zjadłem ją u rzeźnika przy Kurzym Targu, który jest dziś sklepem i punktem gastronomicznym w jednym. Rodzina Dey sprzedaje w nim wyroby z własnej masarni, a tradycje tejże sięgają lat 30. ubiegłego wieku. Poza kiełbaskami z rusztu można u nich spróbować klasycznego frankfurckiego zielonego sosu z ziemniakami, smażonych klopsów wieprzowych, opiekanego Leberkäse, panierowanych sznycli i przeróżnych kiełbas z wody. Wybrałem sobie tradycyjną Frankfurter Rindswurst, a więc kiełbasę wołową. Była doskonała, bo jędrna, soczysta i wyrazista. Umieszczono ją po krótkim przypieczeniu w rozkrojonej pszennej bułce. Keczup, majonez i musztardę sklep udostępnia do dowolnej dyspozycji gości. Oznacza to, że wspomnianymi kondymentami można się we Frankfurcie raczyć wedle uznania i nie trzeba za nie dodatkowo płacić żadnych pięciu złotych ani nawet eurocenta.

Moją uwagę przykuła też mała cukiernia Condit Couture mieszcząca się w obecnie remontowanym a przepięknym szachulcowym budynku z 1420 roku położonym przy Fahrtor numer 1, niemalże nad samym Menem. Jej zespół stanowią młodzi cukiernicy, którzy co prawda idą z duchem czasu, ale też odpowiedzialnie podchodzą do tradycji. Dlatego wyrabiają u siebie jeden z najsłynniejszych frankfurckich słodkich specjałów zwany tu Bethmännchen. To niewielkie kuliste ciasteczka marcepanowe aromatyzowane wodą różaną i dekorowane migdałami. Tradycyjnie wypieka się je z okazji Bożego Narodzenia i wówczas można je kupić także na świątecznym jarmarku. Niewielkie, stugramowe opakowanie kosztuje w tej cukierni 10 euro, choć na jarmarku bywa nieco tańsze. Akurat te ciasteczka trudno byłoby zaliczyć do tanich przejawów frankfurckiej gastronomii, ale trzeba wziąć pod uwagę kosztowność składników niezbędnych do ich przygotowania. To smakołyk wysokiej klasy i zdecydowanie wart skosztowania. Gdy będziecie we Frankfurcie, a będzie dostępny, koniecznie skosztujcie go sami.

Na samym jarmarku warto skupić uwagę na charakterystycznym stoisku Schwarzwald-Hütte, na którym od ponad 30 lat pysznią się najprzedniejsze kiszki i pasztetowe ze Szwarcwaldu. Różnorodność wątrobianek, salcesonów i krwawych jest tam niebywała. Doprawiane klasycznie, na ostro albo korzennie, pozwalają każdemu wybrać kiszkę najbardziej odpowiednią dla siebie. To właśnie na tym stoisku można przekąsić pajdę ze smalcem za 2,50 euro, choć do wyboru jest też pajda z szynką szwarcwaldzką za 4 euro, którą ja wybrałem.

Poleca się też świąteczny chleb, którego skład piekarze z dumą prezentują na tabliczce informacyjnej. Jak czytamy, miejscowy Weihnachtsbrot zawiera 90% mąki żytniej, 10% mąki pszennej, sól, drożdże, naturalny zakwas i nic ponadto. Są tam też sery, między innymi ser z surowego mleka, czyli rzecz w Polsce praktycznie nie do kupienia, bo polskie sery rzemieślnicze i zagrodowe są produkowane dokładnie tak samo, jak przemysłowe, czyli z mleka pasteryzowanego, z dodatkiem kultur bakteryjnych zakupionych w globalnych koncernach.

I teraz uwaga, bo nadchodzi najlepsze! Nawet jeśli do tej najtańszej pajdy ze smalcem dokupisz sobie rozsądny kawałek Wildschwein-Jagdjäger i jakiś kąsek wspominanego wyżej sera z surowego mleka, to za całość zapłacisz tle samo albo mniej niż za prozaiczny chleb ze smalcem bez żadnych dodatków w Gdańsku, a naprawdę zdecydowanie mniej niż za zwykły szaszłyk we Wrocławiu. W porównaniu z casusem wrocławskim, z gołym szaszłykiem za 70 złotych, do którego za pięć złotych można sobie dokupić kiszonego ogórka albo musztardę i kawałek chleba z plastikowego worka, wystarczyłoby na frankfurcką bułkę z prawdziwym matjasem za 6 euro, o której w Polsce nikt nie słyszał.

Bo u nas śledzie jada się na Święta, ale nie na świątecznych jarmarkach. Tam jada się langosze.

  1. Szanowny panie krytyku! Od wielu lat produkuję sery zagrodowe czy rzemieślnicze, jak się zwał tak się zwał. Po pierwsze od 2003 roku robię je z pozyskiwanego w moim gospodarstwie koziego mleka, po drugie mleka nie pasteryzuję, po trzecie mam własne kultury bakterii. Co zaś do cen to od dobrych paru lat utrzymują się na tym samym poziomie. Pozdrawiam Marek Grądzki Sery Grądzkie Linie

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Artur Michna
Artur Michnahttp://www.krytykkulinarny.pl
Artur Michna - krytyk kulinarny, publicysta, podróżnik, ekspert i komentator najbardziej prestiżowych wydarzeń kulinarnych, audytor restauracyjny, inspektor hotelowy, konsultant gastronomiczny

Teksty ―