Stara gdańska hala targowa ma zostać przekształcona we współczesny food hall. Cieszyć się, czy płakać?
Istniejąca w Gdańsku od 1896 roku urokliwa architektonicznie pruska hala targowa, która ćwierć wieku temu przeszła gruntowną rewitalizację, miałaby ponownie zostać wyremontowana. Tym razem jednak dla zupełnie innego celu. W miejscu klasycznych stoisk handlowych z przysłowiowym mydłem i powidłem miałby się w niej rozlokować nowoczesny food hall z barami i restauracjami. O takich zmianach w gdańskiej Hali Targowej mówi się od dobrych kilku lat, a w ubiegłym roku przedstawiono nawet konkretne plany. Wówczas nie zostały one oficjalnie potwierdzone, choć szeptano, że obiektem zainteresowany jest poważny inwestor, który zamierza go dokapitalizować i przekształcić w food hall.
Oficjalnych informacji nadal brak, ale o przekształceniu mówią już sami kupcy, którzy w rozmowach z klientami informują, że od nowego roku hala będzie zamknięta na remont. W jego efekcie stoiska tekstylne z pierwszego i drugiego poziomu mają ustąpić miejsca na food hall. Działające w części podziemnej stoiska spożywcze mają się ostać i działać dalej.
W gdańskiej hali dawno nie byłem. Miałem wrażenie, że od czasu gruntownego remontu z początków wieku straciła na autentyczności. Co prawda już pod koniec XX w. była w opłakanym stanie – dziś powiedzielibyśmy, że nieprzystającym do oczekiwań doświadczenia zakupowego, ale wówczas nie raziło to aż tak bardzo. Mimo że mury pozostały i solidnie je zrewitalizowano, duch wnętrza się ulotnił. Owszem, widać tu wydany pieniądz ale głównie na wszędobylskie kafle i przeszklone pawilony. Sporo wydano i na resztę, ale cóż z tego, skoro nowe zasłania stare i nie wchodzi z nim w konwersację.
Do tego z punktu widzenia klienta bieżąca oferta wypada mało atrakcyjnie. Wciśnięte w piwniczny poziom stoiska spożywcze, okalające archeologiczną wyspę z odsłoniętymi dla ludzkich ócz pozostałościami dawnych fundamentów, nijak się mają do kreowania klimatu hali targowej. Spodziewałbym się tu lokalnych wytwórców, natykam się za to na filie mięsnych i piekarniczo-cukierniczych sieciówek. Niektóre są z Trójmiasta, ale w dalszym ciągu są to sieciówki, tyle że ulokowane nie w galerii handlowej, a w podziemnej części hali targowej. Dolegliwie brak tu pisków przekupek, gromkiego wychwalania towaru, głosów zachęt do spróbowania. Sporo do życzenie pozostawia też jakość obsługi. Na stoisku z serami ekspedientka chciała co prawda ważyć i pakować, ale nie mogła odpowiedzieć na żadne moje pytania, bo prowadziła ożywioną rozmowę przez komórkę. Koleżanka z mięsnego prowadziła aktywną wymianę plotek z koleżanką obok. W zasadzie trudno tu coś kupić i to nie tylko dlatego, że większość można kupić gdzieś indziej. Czy na pewno będzie za czym tęsknić?
Gdańsk ma jeszcze jedną halę targową, choć ta rozlokowała się w nowej dzielnicy i stworzono ją na zrębach zupełnie innej filozofii. Mowa o Bazarze Natury, który otwiera się w czwartki i soboty w sporych rozmiarów namiocie we wrzeszczańskim Garnizonie.
To jednak miejsce dla zupełnie innej klienteli niż ta uczęszczająca do starej gdańskiej hali.
Tutaj jest modnie, eko, organic, nieco hipstersko, dość lansersko i bez żadnych problemów można wejść do środka z różowym rowerem na białych oponach.
Można kupić kawałek łososia od Pana Sandacza, zaopatrzyć się w kawałek sezonowanej na miejscu wołowiny, porozmawiać o kiszonej kapuście z jej wytwórczynią z okolicy, zjeść kawałek na miejscu odsmażanej babki ziemniaczanej i posłuchać jej zakorzenionej aż na Podlasiu historii.
Oferta jak się patrzy dla młodego pokolenia, które rozumie sens inwestycji we własny sposób odżywiania i akceptuje odpowiednie wyższe w związku z tym ceny.
Młode pokolenie mogłoby zasiedlić też i odnowioną gdańską halę, jeśli rzeczywiście powstałby tam food hall. Przecież i tak zasiedla te już istniejące, na przykład Montownię przy Lisiej Grobli czy Stację Food Hall w Galerii Metropolia. Miejsce będzie też pewnie ściągać spore rzesze turystów, być może docelowo niemal wyłącznie ich.
Prędzej czy później gdańska Hala Targowa zmieni swoje oblicze. Jeśli do czegokolwiek da się tu zatęsknić to z pewnością do świetności jej potencjalnego oblicza. Wiedzą dobrze, o czym mówię, ci, który odwiedzili Budapeszt, a w szczególności oddaną do użytku rok później niż gdańska pesztańską Wielką Halę Targową Nagy Vásárcsarnok przy Pipa utca. Miejsce to cudowne, a nie jest to food hall, tylko klasyczna w pełnym tego słowa znaczeniu hala targowa.
Do takiej hali tęsknię. Takiej hali w Gdańsku mi brak.
Dokladnie, w Budapeszcie to chyba jedyne miejsce gdzie mozna kupic niemal.wszystko czego zwykly czlowiek, nie od razu foodie, potrzebuje. Jedyne pocieszenie to fakt ze do tej pory w Polsce czegos podobnego nie zrobiono. A te food halle to niech sobie tworza w nowoczesnych budowlach. Widze ze trend wpychania pseudo nowoczesnosci do klasycznych budowli to nie tylko domena Lodzi czy Katowic albo Wroclawia.