Co jeść na wakacjach, żeby nie zbankrutować?

Są tacy, którzy w tym roku nie wyjadą na urlop, bo boją się inflacji. Tym wieszczę, iż jeszcze jest czas, aby zmienić zdanie i jednak wyjechać.

Jak Polacy odżywiają się na wakacjach i ile wydają na jedzenie?
Jak Polacy odżywiają się na wakacjach i ile wydają na jedzenie?

Drogo jest już wszędzie – i nad morzem, i w górach, i na Mazurach. Mówiliśmy o tym w niedzielnym wydaniu Pytania na śniadanie, podzielając obawy widzów, że nie wszystkich może być stać na tegoroczny wyjazd.

Okazuje się, że ceny w restauracjach szybują znacznie wyżej niż inflacja, bo ta wedle oficjalnych wskaźników wynosi obecnie około 14 procent rocznie, zaś w opinii samych restauratorów ceny posiłków w tym sezonie w porównaniu z sezonem zeszłorocznym wzrosły już o 30-40 procent i wiele wskazuje na to, że rosnąć będą nadal.

Na dobre możemy się już pożegnać z jednocyfrowymi cenami ryb w nadmorskich smażalniach. Te najtańsze, na przykład flądry, kosztują już ponad 10 złotych, a najdroższe, na przykład łososie nawet 25 złotych i jest to cena nie za kilogram a za 100 gramów. Bywa, że turyści nie przywiązują do tego niuansu należnego znaczenia, a potem biegną do mediów z paragonem grozy, który szybko trafia na łamy. Ostatnio głośno było o bawiącej w Krynicy Morskiej czytelniczce Gazety Wyborczej Trójmiasto, która – jak czytamy w relacji – „zamówiła kawałek ryby – na widok ceny oniemiała”.

Rybę zamawiała na wagę, z cennikiem mogła się zapewne zapoznać. Niewykluczone, iż do czasu ogłoszenia ostatecznej ceny żywiła skrytą nadzieję, że zamówiony przez nią kawałek dorsza będzie ważył nie więcej niż 100 gramów, tym samym zmuszając turystkę do zapłaty maksymalnie kilkunastu złotych. Tymczasem zapłacić jej przyszło aż 46 złotych i 40 groszy. Źródła nie podają, czy zamówienie opiewało na samą rybę, czy może podano ją w towarzystwie charakterystycznych dla tego typu dań frytek, surówek, a może i sosu. Jeśli było właśnie tak, to przytoczona wyżej cena mieści się w kategoriach średnich, a biorąc pod uwagę, że została zapłacona w Krynicy Morskiej, a więc w letnim kurorcie, za rażąco wysoką zdecydowanie bym jej nie uznał.

Zbliżone ceny za porcję oferują bowiem bary plażowe w Sopocie i okolicach. 40-50 złotych za zestaw z halibutem, sandaczem czy dorszem w roli głównej to dziś obowiązująca norma. W sopockich pełnoprawnych restauracjach jest jeszcze drożej. Tu za talerz z dorszem czy sandaczem trzeba zapłacić bliżej stu niż pięćdziesięciu złotych i takie ceny potwierdzają też goszczący wraz ze mną – choć zdalne – w Pytaniu na Śniadanie restauratorzy z Mazur i Podhala. Na ceny przekraczające 100 złotych za talerz też można trafić, choć takie wartości należy już zaliczyć do wyjątków. Przykładem autentycznego ekstremum może być sola w jednej z najmodniejszych sopockich restauracji, za którą trzeba zapłacić 295 złotych. Restaurator informuje co prawda, że to danie dla dwóch osób, acz czy dowolnie wzięte dwie osoby taką solą się najedzą, w większej niż intencje restauratora mierze zależy od apetytu jedzących.W takim stanie rzeczy niewiele brakuje, aby już przerażeni drożejącymi kosztami codziennych zakupów i coraz wyższymi ratami kredytów Polacy wystraszyli się na dobre i z obaw przed zupełnym bankructwem zrezygnowali z jakichkolwiek wczasów w ogóle. I choć umiar w tym zakresie bez wątpienia jest wskazany, całkowitej rezygnacji z urlopu nie popieram, zwłaszcza że nawet w kontekście superdrożyzny można wymyślić sposób na to, aby drożyźnie się nie dać, a na letni odpoczynek sobie pozwolić.

W tym celu po pierwsze warto przed wyjazdem wirtualnie rozejrzeć się po okolicy, ustalając, jaka oferta gastronomiczna jest dostępna w miejscu, jakie wybraliśmy sobie na urlop. Może się przecież okazać, że w niektórych lokalizacjach nie będzie przesadnie drogo. Trudno o windowanie cen w zamkniętym od miesięcy Podlasiu, które od niedawna znów może przyjmować gości. Póki co rezerwacje są bardzo mile widziane, a nie spływają przecież lawinowo, więc wciąż można tam liczyć na dobre i bardzo dobre oferty.

Tymczasem nawet jeśli jednak będzie drogo, do organizacji pobytu można przystąpić z kalkulatorem w ręku. Wystarczy dostosować własne możliwości do zmieniających się realiów. Zamiast codziennych kolacji w restauracjach może lepiej zdecydować się na dwie-trzy takie wizyty w tygodniu, a w pozostałe dni zadowolić się restauracyjnym posiłkiem w godzinach lunchu? Ceny są wówczas zazwyczaj niższe. Dla przykładu na sopockim monciaku zestaw lunchowy z dorszem można kupić już za 35 złotych.

Można też pójść ostrzej po bandzie i jeśli tylko warunki na to pozwolą – a w przypadku noclegów w gospodarstwach agroturystycznych, pensjonatach z ogrodem czy ośrodkach wypoczynkowych zazwyczaj pozwolą – dobrym sposobem na ograniczenie kosztów wakacyjnej ryby przy pozwoleniu sobie na prawdziwe rybne obżarstwo będzie zaopatrzenie się w świeże ryby od miejscowych wędkarzy lub rybaków albo zakupienie ich prosto z hodowli i rozpalenie grilla. Ryba prosto z wody jest nie tylko najtańsza ale i najsmaczniejsza, bo najświeższa – w cenie 100 gramów ryby ze smażalni z powodzeniem można zaopatrzyć się w kilogram świeżych ryb prosto z wody. Problemu nie musi nawet stanowić niemożność rozpalenia grilla. Ryby na ucztę można usmażyć na patelni albo upiec w piekarniku, a biorąc pod uwagę powszechną dostępność przenośnych kuchenek na gaz z nabojów, przy odrobinie wysiłku każdy może tanim kosztem zorganizować sobie istny wakacyjny rybopust, a może nawet i kilka.

Pozostałe po biesiadzie usmażone kawałki polecam włożyć do słoików, zalać gorąca zalewą octową, dokręcić wieczka i odstawić w chłodne miejsce. Nie ruszać ich do końca wakacji, zabrać ze sobą do domu. Otworzyć przy pierwszej powakacyjnej chandrze, a więc pewnie jeszcze tego samego wieczoru po przybyciu w domowe pielesze. Jeść zatem, cmokać śmiało i przypominać sobie wakacyjne chwile bez ograniczeń – a wszystko to za darmo i bez dodatkowych peregrynacji.

Nie wyobrażam sobie lepszej pamiątki z wakacji nad wodą niż wyłowiona z niej ryba, zatrzymana w odpowiedniej mocy marynacie.

Przepis na takową może być taki: na litr wody wziąć szklankę octu, 6 łyżeczek cukru, 2 łyżeczki soli, 4 pokrojone w półplasterki cebule, opcjonalnie łyżeczkę ziela angielskiego, łyżeczkę gorczycy, 6 liści laurowych. Wszystkie składniki zalewy wymieszać w garnku, zagotować, dodać cebulę, pogotować przez kilka minut aż cebula lekko zmięknie. Gorącą zalewą zalewać ułożone w słoikach kawałki usmażonych ryb. Zakręcić wieczka, odstawić w chłodne miejsce na co najmniej tydzień. Po tym czasie zajadać z apetytem.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Artur Michna
Artur Michnahttp://www.krytykkulinarny.pl
Artur Michna - krytyk kulinarny, publicysta, podróżnik, ekspert i komentator najbardziej prestiżowych wydarzeń kulinarnych, audytor restauracyjny, inspektor hotelowy, konsultant gastronomiczny

Teksty ―