Tego bym się nie spodziewał – czarna komedia o wojnie na wschodnich rubieżach Ukrainy wyemitowana w polskiej telewizji w czwartym dniu najazdu Rosjan na Ukraińców. Ale ta wojna ma więcej groteskowych odcieni…
Pamiętam to dokładnie. W czwarty wieczór zbrojnego ataku rosyjskich wojsk na Ukrainę, kiedy wszyscy żyliśmy niepewnością jutra przemieszaną ze strachem przed każdą mijającą sekundą, zasiadłem przez telewizorem, aby obejrzeć film Donbas. Skoro to obraz początków konfliktu na rubieżach Ukrainy, którą dotąd znaliśmy jako wojnę hybrydową pomiędzy ochotnikami wspieranymi przez Ukrainę a bojówkami separatystów wspieranych przez Rosję, uznałem, że warto temat rozpoznać. Owszem, wiedziałem z recenzji, że film ma charakter czarnej komedii i byłem na takie ujęcie przygotowany, zwłaszcza że nie od dziś wiadomo, że beznadzieję zła można próbować równoważyć sarkastycznym dystansem.
Okrzyknięty arcydziełem film Siergieja Łożnicy na trudno wytłumaczalne sposoby konstruuje groteskowy obraz ogarniętych niedookreślonymi działaniami wojskowymi wschodnich rubieży Ukrainy. W trzynastu segmentach, z których film się składa, okołowojenny dramat, którym żyją miejscowi, pokazano z rozmaitych perspektyw, ilustrując zasadniczo obcy zachodowi świat złożony z paraprzestępczych klik, szalbierczych wymuszeń, łapówkarskich powiązań, podszytych przemocą niedopowiedzeń i skąpanych we krwi niejasności, przeniknięty propagandą i skąpany w post-prawdzie. Bo przecież to mięso upakowane w licznych lodówkach wypełniających gabinet powołanego przez poprzednie władze dyrektora szpitala miało zostać rozdysponowane między wygłodniałą załogę przez wyzwalających szpital spod władzy tegoż dyrektora. I może by było, gdyby wyzwalający nie zgarnęli go dla siebie – pardon – w porozumieniu z dyrektorem. I jeszcze ta pora emisji w naszej telewizji, niemal zaraz po naruszeniu granic Ukrainy przez wojska rosyjskie – toż to groteskowe bingo!
O tym, jak mało znamy samą Rosję i rosyjską mentalność świadczy pełnoprawny już dokument Aleksieja Nawalnego pod znamiennym tytułem Pałac Putina. W odróżnieniu od groteskowego dzieła Łożnicy z charakterystycznymi długimi ujęciami, które przydają filmowi nieznośnie przytłaczającego charakteru, materiał Nawalnego jest niezwykle dynamiczny. Już sama liczba wymienianych tam nazwisk, kwot, powiązań, miejsc i wydarzeń kreuje wrażenie, jakoby współczesna Rosja trzymała się na misternie posklejanych kopertach, których szeleszcząca zawartość nieustannie zmienia właściciela i to wyłącznie po to, aby w końcu trafić przynajmniej w orbitę tego jedynego, dla którego możni na kilku setkach objętych tajemnicą nadczarnomorskich hektarów postanowili zbudować gigantyczny pałac. Poza pałacem na posiadłości jest też winnica i hodowla ostryg. Jak ustalił Nawalny, wina z tej winnicy podawane są podczas ważnych spotkań na Kremlu. Gorzej z ostrygami, bo na ich temat nie wiadomo nic, być może nikt ich nawet nie hoduje, w każdym razie istotą hodowli są przepływy finansowe i niewiele ponadto. Dzięki dokumentowi Nawalnego wiadomo za to, co prezydent Rosji podaje swoim specjalnym gościom. W kartach menu jest sałatka z kamczackiego kraba, sachalińskie przegrzebki, pielmieni z przepiórkami, woroneska wołowina i szardonej z owej zagadkowej nadczarnomorskiej winnicy.
Jak mawiał rzecznik szczęśliwie nieaktualnych już polskich władz, rząd się wyżywi! W tym jednym przypadku rzecznik pewnie wyznał prawdę. Rząd będzie zatem syty, ale gorzej z poddanymi, zwłaszcza gdy z dnia na dzień zabiera się im to, dotąd było im dane na wyciągnięcie ręki. W wyniku nałożonych sankcji z zasięgu Rosjan znika większość zachodnich sieci, w tym przejawy zachodniej gastronomii. Kilka dni temu zamknęły się między innymi wszystkie rosyjskie oddziały McDonald’s, którego pojawienie się w Moskwie w 1992 roku stanowiło wydarzenie notowane złotymi zgłoskami. Dziś wrogi wówczas przybysz o amerykańskiej proweniencji zwija swoje złote łuki. Być może tylko tymczasowo, bo pracowników jednak nie zwalnia, wypłaca im postojowe. Może mieć nadzieję, że swoje łuki rozwinie ponownie.
Rosyjskie władze mogą to skutecznie uniemożliwić. Przewodniczący Dumy obwieścił właśnie pomysł nacjonalizacji zagranicznych majątków. W jej wyniku wzmiankowana sieć McDonald’s miałaby zostać bezpośrednio zastąpiona w pełni rosyjską siecią pod nazwą „Wujaszek Wania”. Pisany cyrylicą wujaszek rozpoczyna się na znak, który przypomina pokonane amerykańskie łuki. To może się stać, bo przedstawiciele rosyjskiego rządu nie kryją, że są przekonani, że bułki wypiekać umie każdy i hamburgery smażyć też. I choć nijak się to ma do realiów reaktywacji i następczego prowadzenia ogólnokrajowej sieci barów, jest to pomysł, który może zostać zrealizowany. Pewnie dlatego niektóre zachodnie sieci wolą dalej prowadzić w Rosji działalność, w myśl nieznanej dotąd zasady, że obecnego na rynku być może nie znacjonalizują. To z kolei prowadzi do aktywnych bojkotów oddziałów tych sieci, które działają u nas. W sytuacji, kiedy współpracujący z tymi sieciami polscy kucharze organizują charytatywne kolacje, z których dochód przeznaczają na pomoc poszkodowanej Ukrainie, groteska wchodzi na scenę, wykonuje piruet, kłania się i kończy szpagatem.
Tymczasem o tym, że pomysł Przewodniczącego Dumy o nacjonalizacji zachodnich biznesów w Rosji może zostać zrealizowany, świadczą losy branży gastronomicznej na przejętym przez Rosję 8 lat tremu ukraińskim uprzednio Krymie. Z relacji vlogerów, którzy odwiedzili nowy Krym na jesieni minionego roku, a więc na parę chwil przed dotykającą także nas militarną zawieruchą, wynika że funkcjonujące wcześniej na ukraińskim Krymie globalne sieci gastronomiczne zarosły tkanką o miejscowej proweniencji. Zamiast KFC na Krymie mają zatem bary CFC oraz GFC. W oczy rzuca się niemal identyczne z oryginałem logo. Podobne wrażenie sprawia logo Starbucks – pardon! Starducks – w centrum którego tkwi… kaczuszka! Złote łuki na Krymie też są, tyle że wywrócone do góry nogami. Mają tam też problemy z systemami Mastercard i Visa, które po prostu na Krymie nie działają. Nie da się tam też dokonać rezerwacji miejsc noclegowych za pośrednictwem popularnych u nas portali.
Ale czy to paraliżuje życie na Krymie?