Bary mleczne miażdżą fine dining!

O blisko sześćdziesiąt procent w okresie styczeń 2020 – grudzień 2021 wzrosły ceny w barze mlecznym, który mijam codziennie w drodze do biura. A przecież rosnące ceny gazu, energii elektrycznej, podwyżka minimalnego wynagrodzenia i związane z Polskim Ładem przetasowania podatkowo-składkowe dopiero przed nami!

Podczas gdy operatorzy eleganckich restauracji, wypatrując końca pandemii, powoli zastanawiają się, czy to już bezpieczny czas na podwyższenie cen, operatorzy barów mlecznych nie zaprzątają sobie głów dylematami i podwyżek dokonują śmiało. Od początku pandemii ceny dań pod adresami z prostą kuchnią wzrosły już niemal o 60 procent. Do tego podwyżkom cen w tych przybytkach często towarzyszy skrócenie godzin ich otwarcia. Dzięki temu na porządku dziennym są absurdalne wręcz sytuacje, kiedy to na przykład ulokowany w samym sercu miasta bar mleczny w Kościerzynie zaprasza na śniadania ale… od godziny jedenastej, a również położony centralnie bar mleczny w Tczewie, śniadań nie podaje w ogóle. Owszem, dawniej podawał, ale do godziny 11 ale teraz dopiero o godzinie 11 się otwiera. To zupełnie tak, jak przypadku wielu modnych lokali, które ze śniadań słynęły, jak na przykład sopockie Seafood Station czy warszawskie Orzo, a które w obliczu pandemicznego rozkładu przestały je podawać i które, podobnie jak przytoczone przykłady barów mlecznych, otwierają się dziś koło południa.

Jak zjeść śniadanie o jedenastej, wie tylko ten, kto o takiej porze je jada. I o ile jestem sobie w stanie wyobrazić zaspanego warszawiaka, który sobotni poranek definiuje od godziny dwunastej i lepiej, a między dziesiątą a trzynastą wybiera się do otwartego w weekendy na śniadania Orzo, o tyle zaryglowany rankiem bar mleczny stanowi dla mnie exemplum kuriozalne. Zasadnicza domena barów mlecznych, czyli szybko i za niewielki pieniądz podany kubek kawy z mlekiem i jajecznica, naleśniki czy parówki z wody to dziś dobro poszukiwane przez tych, którzy w godzinach porannych załatwiają w centrum miasta swoje sprawy, a w chwili przerwy chętnie przysiedliby i zregenerowali siły przy naleśniku za pięć złotych.

Za pięć złotych nic już dziś nie załatwią, chyba że miast w barze mlecznym stawią się w barze z burgerami i kurczakami amerykańskiej proweniencji. Tak za piątaka zjedzą kanapkę albo pokrewną jej konstrukcję a niekiedy nawet napiją się też kawy. Tymczasem dostępnej jeszcze przed pandemią w barze mlecznym zupy mlecznej za 2,50 brak. Kawa, którą wówczas polecano za 4 złote, dziś w tym samym mlecznym barze kosztuje 7,90. W tym przypadku podwyżka ceny sięga aż 100 procent! Czym taka podwyżka jest uzasadniona? Ile taka kawa będzie kosztować, kiedy operator baru przekalkuluje wzrost cen energii elektrycznej, podwyżkę minimalnego wynagrodzenia, związane z Polskim Ładem przetasowania podatkowo-składkowe, rosnące ceny żywności, a przede wszystkim gigantyczne podwyżki cen gazu?

Choć bary mleczne wciąż uznawane są za miejsca względnie tanie, rzut oka na ceny dań z karty potwierdza niepokojący trend, który tę opinię wkrótce może zmienić. We wzmiankowanym, w okresie styczeń 2020-grudzień 2021, pierogi z mięsem podrożały o 55 procent, kluski z kapustą o 50 procent, a naleśnik z dżemem o 40 procent. W sekcji propozycji obiadowych mielony z ziemniakami polecany za 13,90 jeszcze nie razi, acz warto zauważyć, że podrożał o 56 procent. Jednak kawałek łososia z warzywami za blisko 30 złotych zdaje się już wywierać wrażenie. Jeśli zjeść go w towarzystwie zupy za 10 złotych i deseru za drugie tyle oraz szklanki wody, razem wyjdzie grubo ponad 50 złotych.

To cena godna lunchu w restauracji fine dining!

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Artur Michna
Artur Michnahttp://www.krytykkulinarny.pl
Artur Michna - krytyk kulinarny, publicysta, podróżnik, ekspert i komentator najbardziej prestiżowych wydarzeń kulinarnych, audytor restauracyjny, inspektor hotelowy, konsultant gastronomiczny

Teksty ―