Wolność jak kęs burgera

Jak losy amerykańskiego burgera oddają specyfikę polskiej wolności

Dziś trudno byłoby w to uwierzyć, ale otwarcie pierwszego baru McDonald’s w Polsce dokonało się z udziałem polityków i prasy. 17 czerwca 1992 r. biało-czerwoną wstęgę przed otwieranymi po raz pierwszy warszawskimi drzwiami amerykańskiej jadłodajni przeciął jeden z najbardziej znamienitych działaczy solidarnościowej opozycji a następnie minister wolnego rządu Jacek Kuroń, co udokumentowano nawet na taśmie Polskiej Kroniki Filmowej. I choć dziennikarze tejże Kroniki jako jedni z nielicznych poprawnie określili charakter placówek McDonald’s, etykietując je mianem „barów”, to ich sarkastyczne projekcje wieszczące rychły spadek zainteresowania nowinką zza oceanu zupełnie się nie sprawdziły.

McDonald’s w latach 90 ubiegłego wieku święcił w Polsce triumfy, o jakich każda inna sieć mogła tylko marzyć. Wcale nie dlatego, że burgerowy gigant trafił w gusta Polaków. Zdaje się, że wręcz przeciwnie, bo słodka miękka bułka przesmarowana keczupem i majonezem a przełożona wołowym klopsem nijak wpisywała się w schematy polskich podniebień. Kanapki wówczas jadano, owszem, ale nie na gorąco i nie z wołowiną. Słodką bułkę przekładano co najwyżej dżemem, choć częściej rwano ją i maczano w mleku. Chleb smarowano margaryną i obkładano żółtym serem – łagodnym lub ostrym – albo przekładano pasztetową, salcesonem, w bogatszych domach aparatczyków lub powszechniej od święta – szynką i wówczas także masłem. Burgery Polakom nieszczególnie smakowały, podobnie jak majonez Hellmanns, którego producent po latach bezowocnej walki o swoją lepszość i prymat nad tym, który krnąbrni Polacy uważali za lepszy, został w końcu zmuszony do stworzenia specjalnej receptury dostępnej wyłącznie nad Wisłą. McDonald’s postąpił zresztą podobnie, stąd w karcie swojsko brzmiący Wieśmak, ponoć od lat cieszący się u jego niezłomnych konsumentów opinią najprzedniejszego.

Warto przypomnieć, że w początkowej fazie obecności usieciowionego amerykańskiego gastronoma na polskim rynku za jedną bułkę przełożoną klopsem życzył on sobie 17 tysięcy ówczesnych złotych. To w przeliczeniu na złotówki po denominalizacji 1,70 nowego złotego. Wydaje się niedużo, ale jeśli dodać, że średnie miesięczne zarobki to w przeliczeniu na nowe pieniądze to 290 złotych, owe niepełne dwa złote za burgera wygląda już nieco poważniej. Za miesięczną pensję Polak mógł sobie wówczas kupić nieco ponad 150 takich burgerów. Dziś może ich kupić 700 i to jeszcze z gratisem, jeśli wybierze stosowną ofertę.

Polacy do amerykańskich barów jednak chodzili, choćby na szejka, loda albo colę. Sporo było studentów – pamiętam, bo też wówczas studiowałem. Pamiętam też, że wizyta w McDonald’s kojarzyła się wówczas z dolegliwym wydatkiem. Pamiętam też, że sporo moich koleżanek i kolegów z roku umawiało się w McDonald’s na randki albo po prostu przesiadywało przy półlitrowym kubku z colą przy ogromnej przeszklonej witrynie. Tak się wówczas prowadziło osobisty lans, choć cokolwiek innego wówczas on znaczył. Każdy chciał wtedy oglądać świat zza okna wolności.

McDonald’s, niezależnie od swojego dziwacznego jak na polskie gusta menu, był czymś więcej niż tylko jadłodajnią. I niezależnie do tego, że pierwsze załogi do polskich oddziałów szkolono w Moskwie, gdzie sieć działała już wcześniej, i że pierwsze dostawy frytek sprowadzano z Rosji, McDonald’s stanowił w otwartej właśnie na świat Polsce wielkie tego świata okno. Był symbolem zachodniego dostatku, nieznanej u nas prokonsumenckiej kultury konsumpcjonizmu ale też symbolem wolności – te złote łuki przybyły przecież z samego jej serca, zza oceanu.

Po pewnym czasie, gdy okien na świat pootwierało się więcej a na lans i randki chadzało się pod inne adresy, większą uwagę zaczęto przykładać do nie tak istotnego wcześniej menu. Pojawili się dietetycy, którzy w połączeniu bułki z mięsem zaczęli upatrywać przyczyn kulejącej kondycji zdrowotnej współczesnych społeczeństw. Za nimi wyrośli aktywiści przeciwni globalizacji, dla których McDonald’s stał się jej uosobieniem. Głos zabrali chemicy, wyliczając ile substancji dodatkowych znajduje się w koncernowych frytkach, choć być ich tam nie powinno. McDonald’s powoli stawał się passe ale nauczycielki z prowincji wciąż lgnęły do jego mitycznej wielkości, fundując dzieciom pozorowane wycieczki do dużego miasta, na przykład na ekologiczne warsztaty, których kulminacją była wizyta w Maku.

Równolegle toczyła się nowa historia burgera wykrawana nożem polskiego kucharza. Skoro ten amerykański w końcu uznano za taki podły, a lud po latach z nim zażyłości przyzwyczaił się jednak do niego, to czemu by nie podsunąć ludowi jakiegoś nowego bohatera na miarę czasów i możliwości. Tak jęły powstawać kwintesencje walk dietetyków, aktywistów i chemików – burgery w autorskich wersjach szefów kuchni. Ten wsadził w bułkę klopsik ze złotnickiej pstrej, tamten podjął się sporządzania własnego sosu, ów samodzielnie wypiekał bułki. Sponiewierany burger, upadły król zabójczego fastfoodu, znów zasiadł na polskim tronie. Tyle że tym razem to już nasz własny, polski, zielonogórsko-elbląski.

Choć niewielu interesują efekty jakościowe takiej polonizacji burgera, autorski burger rodzimych mistrzów jest dziś w karcie niemal każdej polskiej restauracji. Wraz ze spolonizowaną pizzą i spolonizowanym kebabem stanowi teraz trzon naszej nowej kuchni narodowej. A oryginał? No jest sobie dalej w amerykańskich fastfoodach. Ale kto by się przyznawał, że chodzi do Maka? Nawet jeśli chodzi, to chodzi, ale i tak wybiera polskie, bo tu jest Polska i my, Polki i Polacy, mamy prawo jeść takie burgery, jakie chcemy. I pizze też. I kebaby.

Tak ogólnie to powinno się ustawowo zabronić burgerów, które powstają z kapitału spoza Unii Europejskiej, w sensie że są szkodliwe, bo nie wiadomo, czy za jakiś czas nie będą w nich przemycane jakieś hialurony czy inne halucynogeny. Kto jest za? Kto przeciw? Kto się wstrzymał? Nie widzę!

No bo co nam zrobią, jak nas złapią?

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Artur Michna
Artur Michnahttp://www.krytykkulinarny.pl
Artur Michna - krytyk kulinarny, publicysta, podróżnik, ekspert i komentator najbardziej prestiżowych wydarzeń kulinarnych, audytor restauracyjny, inspektor hotelowy, konsultant gastronomiczny

Teksty ―