Wybrałem się na szczecińską Noc Śledziożerców – wydarzenie zawoalowane oraz kultowe.
Na szczecińską Noc Śledziożerców wybierałem się z wypiekami na twarzy. Przez siedemnaście minionych edycji organizowanych w niedużym acz zamkniętym gronie wydarzenie zdążyło już nabrać wyjątkowości, prestiżu a nawet obrosnąć legendą. Dość powiedzieć, że rzecz odbywa się na renesansowym zamku i ściąga dziennikarzy, artystów, kucharzy, polityków oraz przyjaciół restauracji „Na kuńcu korytarza”, w której Noc Śledziożerców się odbywa. Podążając w przedziale zaskakująco komfortowo jak na trasę Trójmiasto-Szczecin zestawionego składu, zastanawiałem się, czy towarzyszące mi sporych rozmiarów pudełko pełne kaszubskich śledzi dotrze na miejsce w pełni smakowitości.
Jak bowiem każe tradycja, zmierzający na Noc Śledziożerców goście powinni mieć przy sobie jakąś śledziową przekąskę. Bywało, że organizatorzy narzucali poszczególnym edycjom rys tematyczny, jednak tym razem wytycznych nie było i każdy mógł przywieźć ze sobą to, na co ma ochotę. Jest wszak tajemnicą poliszynela, że śledziożercy prześcigają się w pomysłach na najbardziej osobliwe formy śledziowe z samym tortem włącznie! Ja, nowicjusz, rzecz postanowiłem potraktować zachowawczo i zgodnie z własnym przekonaniem, któremu hołduję na każdym kroku, sporządziłem przekąskę tradycyjną. Dlatego też kolejowym szlakiem podróżował ze mną z pietyzmem traktowany śledź kaszubski.
Od początków Kuchennych Rewolucji Magdy Gessler, która pod kilkoma rewolucjonizowanymi adresami zaszczepiła swoje przepisy na „śledzie po kaszubsku”, pod pojęciem tym rozumiejąc marynowane w zalewie octowej bałtyckie śledzie z patelni, pamięć o śledziach kaszubskich, które ja kiedyś jadałem, zaczęła zanikać. A szkoda, bo mowa o klasycznych śledziach solonych, które po wymoczeniu marynuje się w słodko-kwaśnej zalewie, a następnie układa w słoju, przekładając warstwy duszoną cebulą z dodatkiem tego, co akurat jest pod ręką – śliwek, rodzynek, pomidorów, grzybów. Śmiała moja próba odwzorowania tej zupełnie niezłej przekąski, którą podałem na prześwietnym żytnim chlebie na zakwasie, stanowiła niejaki przyczynek do odświeżenia o niej pamięci.
Na szczecińskim stole spodziewałem się eksperymentów i prowokacji i rzeczywiście odnalazłem je bez trudu, bo stanowiły zawartość zdecydowanej większości półmisków. Śledziożercy śmiało poszli nie tylko w śledzie z owocami, sosami czy ikrą ale zaproponowali też śledziowy keks oraz śledzie w czekoladzie! Atrakcją stołu był ser ze śledziem spod ręki Marka Grądzkiego.
W takim towarzystwie mój śledź kaszubski wypadł wielce oldskulowo, acz bez trudu znalazł zacnego kompana – tatar ze śledzia ze słynnej w regionie podsłupskiej Zagrody Śledziowej. Powiadam wam, iż ten tatar to coś wspaniałego, a wiem, bo zjadłem go aż trzy porcje! Bardzo dobrze wspominam też śledziowe pulpeciki w towarzystwie rozmaitych marynat – klasycznie acz z elegancją!
Raczenie się przekąskami to ważny element Nocy Śledziożerców, ale jakież byłoby jego znaczenie bez owej wyjątkowej atmosfery, którą tradycyjnie rozniecił Gieno Mientkiewicz i Bolesław Sobolewski, oficjalnie otwierając spotkanie i zachęcając gości do wspólnej biesiady przy stolikach. Tej towarzyszył zaś niebanalny nastrój, bo choć do stolików zasiadaliśmy na chybił-trafił, to przy każdym toczyły się zajmujące rozmowy, zresztą daleko wykraczające poza oczywiste dla okoliczności śledziowe komentarze. Ja miałem szczęście dzielić stolik m.in. ze slowfoodowcem Andrzejem Szylarem, szczecińskim smakoszem Markiem Defee, poznańskim restauratorem Piotrem Michalskim i uczestnikiem ostatniej serii TopChef Łukaszem Frankowiczem. Gaworzylibyśmy pewnie tak do rana, acz gdzieś pośrodku nocy oddaliłem się na spoczynek. Śledzi pełen i emocji.
Przy okazji – jeśli prowadzisz kawiarnię, restaurację albo hotel i chciałbyś upewnić się, że jesteś dobrze odbierany i idziesz z duchem czasu, zapraszam do zapoznania się z moją ofertą coachingu, konsultacji i audytu: krytykkulinarny.pl/coaching.
Nieco dziwi, ze ta impreza odbywa sie w Szczecinie, a nie w Gdansku czy innym miescie nadmorskim. Ze Szczecina do Baltyku jest spory kawalek.
Swoja droga impreza arcyciekawa, sledz jest bardzo niedoceniany a da sie go zrobic na bardzo wiele sposobow.
Ja kiedys tej ryby nie lubialem, ostatnio jednak jem ja prawie regularnie, co najmniej 2-3 razy w miesiacu.