Trzy spojrzenia, w trzech odcinkach, na trzy różne oblicza turystyki, które miast pozwalać miejscowym na przyzwoite utrzymanie, popychają ich ku ubóstwu. Na początek nowa generacja podróżników, którzy wsiadają do samolotu byle jakiego i mkną – byle gdzie, byle tanio i byle szybko.
Tani przelot, tani nocleg, tani posiłek a do tego tani alkohol i tania impreza – takimi kategoriami kieruje się współczesny turysta, gdy podejmuje wybory, dokąd wybrać się na wakacje. Takie podejście, do niedawna w kontekście wypoczynku zjawisko rzadkie, chwieje dziś całą branżą turystyczną w posadach, spychając mieszkańców modnych i eleganckich do niedawna lokalizacji na skraj nędzy i rozpaczy.
Masowy dostęp do tanich podróży niesie za sobą coraz bardziej poważne konsekwencje. Na pozostających do niedawna w sferze marzeń rajskich wyspach jest dziś tłok, brud i hałas. Mieszkańcy popularnych kurortów nad ciepłymi morzami coraz tłumniej ustawiają się w kolejkach po zasiłki i pomoc żywnościową. Mieszkańcy dużych miast, które do niedawna inwestowały w reklamę, aby ściągnąć do siebie jak największą liczbę turystów, mają dziś tych turystów dość.
Mowa tu nie tyle o postrzeganych z przymrużeniem oka legendarnie już oszczędnych Niemcach, którzy w podróż wybierają się z bagażnikiem pełnym piwa, wurstu i konserw czy Holendrach w ich wszystkomających plastikowych budkach na kółkach, a o całkiem nowej fali, która nie należy ani do zamożnej grupy sknerów ani do niezamożnej grupy trampów. Obie te grupy stanowiły dotąd margines silnego bloku urlopowiczów, którzy jeśli oszczędzali to na lokatach ale nie na wakacjach. Jeśli nawet zależało im na kosztach wypoczynku, to wybierali noclegi w hotelach i pensjonatach, jadali w restauracjach, bistrach i barach, a wieczory spędzali w nocnych lokalach przy plaży. Wysączywszy piwo i drinki, do hotelu wracali taksówką. Wydawali zatem i to sporo.
Nowy turysta wydawać nie chce nic, a jeśli cokolwiek, to jak najmniej. Sam pobyt wakacyjny zdaje się nie być dla niego tak istotny, jak odznaczenie się na Facebooku, wrzucenie fotki na Instagram i nagranie filmiku z kijka do smartfonu – któregoś z tańszych, bo po co tracić na marki, skoro tyle tanich biletów można kupić w zamian! Ten turysta lata tanimi liniami lotniczymi, a trasy swoich wypraw planuje na podstawie siatki połączeń, z której wybiera loty takie, na które można kupić najtańszy bilet. Jeśli już nocuje, to najlepiej na lotnisku. Skoro tak, trudno się dziwić, że powstają specjalne portale internerowe poświęcone nocowaniu na lotniskach, z których można się dowiedzieć, w jakiej części lotniska są najwygodniejsze podłogi i gdzie można znaleźć bezpłatne prysznice. Tej marchewce towarzyszy też kij, a jeśli kliknęliście w podany wyżej link, to już wiecie, że podlondyńskie lotnisko Stansted, broniąc się przed nieokiełznanym naporem złaknionych bezpłatnych noclegów podróżniczych hord, pojęło decyzję o zamykaniu się na noc.
Chytry plan nie zawsze się zatem powieść, a do tego złośliwie zestawione siatki połączeń nie zawsze na spędzenie nocy na lotnisku pozwalają. W takich razach sprytny turysta wybiera rozwiązania tak zwanej ekonomii społecznościowej, czyli nocowanie w prywatnych pokojach, mieszkaniach i domach oferowanych na przykład na AirB&B. Czyż to nie cudownie, że można przenocować w czyimś mieszkaniu i to prawie za darmo?
Idąc z postępem technologii, technologicznie młodzi i społecznościowo piękni turyści naszych czasów plwają na nie tylko na hotele, ale też na taksówki i przemieszczają się wyłącznie Uberem. Bywa tańszy niż autobus, wyjąwszy rzecz jasna ulubiony przez nich Flixbus, acz ten bezkonkurencyjny bywa na trasach dłuższych.
Podążając tropem modnych dziś optymalizacji kosztowych i dając się ponieść mitomanii utopijnej ekonomii społecznościowej, zelektronizowani turyści nowych czasów realizują swe egoistyczne popędy w sposób bezwstydny, bezczelny i haniebny, bo na cudzy koszt. Do tego działają z premedytacją, bo pokończyli szkoły, więc muszą wiedzieć, że wybierając społecznościową taksówkę zabierają pracę zawodowym kierowcom, nocując w prywatnych domach, zabierają pracę recepcjonistkom i pokojówkom, jadając w społecznościowych domach kolacyjnych, zabierają pracę kucharzom i kelnerom, a wypełniając plecaki kiełbasą z dyskontu, przykładają rękę do upadku małego handlu.
Jeśli nawet uznać, że płacą przy tym jakieś pieniądze, to płacą je nie tym, którzy z nich utrzymują siebie i swoje rodziny w miejscu, w którym turysta gości. W większości przypadków finansują dodatkową działalność, czasami prowadzoną z konieczności, niekiedy dla rozrywki. Przede wszystkim płacą jednak operatorom systemów rezerwacyjnych i aplikacji komórkowych, którzy z tych pieniędzy finansują własne kampanie reklamowe, aby zachęcić do tanich podróży kolejne miliony zasiedziałych dotąd w domach podróżników. Ci, olśnieni nową pasją, chętnie korzystają z dobrodziejstw nowych mediów i są przekonani, że swym groszem zbawiają świat.
Tymczasem świata nie tylko nie zbawiają, ale wręcz mu szkodzą. Świadczą o tym relacje taksówkarzy, zmuszanych po godzinach normalnej pracy do logowania się w społecznościowych aplikacjach, by móc jeździć dalej acz za pół darmo, skoro z i tak niskiej opłaty operator systemu rezerwacyjnego potrąca sobie swój procent. Y
Choć brzmi to niewiarygodnie, pauperyzują się nawet turystycznie mityczne Baleary. Zrealizowany przez niemieckich reporterów materiał dokumentalny dowodzi tego wprost. Uliczne pijaństwo, hałas, brud, śmieci i fekalia pompowane wprost do morza to obrazki, które na co dzień obserwują miejscowi i, jeśli chcą, także turyści. To, co widzi tylko oko kamery, a co w reportażu szokuje najbardziej, to poziom ubóstwa sporej części mieszkańców Majorki i Ibizy. To oni ponoszą prawdziwe koszty wątpliwej jakości relaksu wciąż rosnącej liczby turystów. Wielu z nich nie ma pracy ani dachu nad głową, zatem zmuszeni są korzystać z racji żywnościowych rozdzielanych przez organizacje pomocowe.
Szanse, aby ten stan rzeczy uległ zmianie są znikome, ale istnieją. Na Balearach pojawiły się przepisy zabraniające wynajmowania turystom noclegów w mieszkaniach prywatnych znajdujących się w zwartej zabudowie miejskiej. Turystów ma być przez to mniej, a życie na wyspach ma być spokojniejsze.
Masowa turystyka pogarsza jakość życia miejscowych nie tylko na Balearach. Powodem nie są przy tym wyłącznie poszukiwacze okazji. Więcej na ten temat w kolejnych odcinkach. Odwiedzimy Barcelonę, Wyspy Kanaryjskie, popularne kurorty w Turcji i uznawany za raj na Ziemi tajski Phuket wraz z przyległościami. Idą wakacje, rzecz do przemyślenia.
Zapraszam.
Gratulacje tekstu! Mam podobne spostrzeżenia, pozdrawiam.