Bohemia – tu się podaje piwo!

Amatorzy modnego piwa sączą dziś takie, o którym wiadomo, że jest kraftowe, często z butelek opatrzonych designerskimi etykietami. Ale czy rzeczywiście piją dobre piwo?

O niszowych z założenia piwach kraftowych, których zdefiniowanie umyka mojej percepcji, zrobiło się ostatnio głośno. Chyba wręcz zbyt głośno, bo skoro dyskusje zza baru rozlały się na pod hipermarketowe półki, to czas percepcję wytężyć i poddać w wątpliwość niszowy charakter tych wyrobów. Próbując definiować piwną kraftowość, kilkukrotnie otwierałem różne butelki, za każdym razem uczestnicząc w osobliwej loterii, z której czasami losowałem radosne pszeniczne cytrusy, a czasami wiece obrzydliwe metaliczno-krwiste popłuczyny.

Aż nagle, gdy popijałem zupełnie zwykłe acz zaskakująco smakowite czeskie piwo z kufla, naszło mnie pytanie z gatunku tych zasadniczych – jak to możliwe, że nad profesjonalnie wypełnione kufle Warszawa przedkłada pomazane dziwacznie trącącymi bohomazami butelki, nad obiektywną jakość zawartości przedkładając subiektywne przywiązanie do enigmatycznego zagadnienia kraftowości?

Śpieszę tu wyjaśnić, iż pytania owe roztrząsałem nad kuflem Pilsner Urquella, jakie stanęło przede mną w warszawskiej Bohemii. Znam to piwo od lat i jeśli najdzie mnie ochota na odrobinę Pragi w warszawskim Budapeszcie, to doskonale wiem, do jakiej części Tesco się udać, aby za garść drobnych wypełnić nim sobie koszyk. Tymczasem w Bohemii ten zwykły czeski lager w zupełnie tajemniczy sposób nabrał cech szlachetności, o które powszechnie dostępnych etykiet zazwyczaj się nie podejrzewa. Cóż się zatem wydarzyło między Pilznem a Warszawą, że przy zbiegu Alei Jana Pawła II i Grzybowskiej sięgam po drugi kufel i to z nieskrywaną przyjemnością?

Krótka rozmowa z barmanem i już sprawa staje się jasna. Piwo jest niepasteryzowane, świeżo transportowane do Warszawy, odpowiednio przechowywane i rozlewane z poszanowaniem krótkich terminów przydatności, ale to rozumie się samo przez się. Jednak aby piwo rzeczywiście smakowało tak, jak w browarze, musi mieć odpowiednią temperaturę. Ważne to nie tylko w przypadku beczki, kranu i jego zawartości, ale też i kufla. Ten przed napełnieniem oczekuje w wanience z zimną wodą, dzięki czemu nalewane doń piwo nie zmienia temperatury i zachowuje się spokojnie. Nie wylewa się poza brzeg kufa, a tafla piany pozostaje idealnie płaska.

Za strukturę czy też konsystencję piwa i piany odpowiada barman, w branżowym języku określany mianem tapstera. Dobry specjalista z tego samego kranu i z użyciem identycznych kufli potrafi tak nalać piwo, że identyczny lager z każdego kufla będzie smakował inaczej. Rzecz wydaje się oczywista – kufel stawia się pod kranem i nalać tak, aby nie przelać, choć w zasadzie jeśli się przeleje to też dobrze, bo to kuflowe, więc nich ocieka. W żadnym razie! Kufel spod ręki tapstera nie ma prawa niczym ociekać.

Umiejętności nalewania piwa zdobywa się latami, co zresztą uświadomili sobie śmiałkowie, którzy zdecydowali się chwycić piwne krany w Bohemii za rogi i ostatecznie polegli w walce z narowistą pianą. Przy tej okazji warto odwołać się do kilku sposobów podawania piwa w stylu czeskim. To z wysoką pianą, najczęściej spotykane w czeskich kuflach nazywa się „hladinka”. Pianę ma gęstą, trwałą i jest jej sporo, a samo piwo daje podczas picia wrażenie równowagi między słodyczą a goryczką. „Čochtan”, czyli wersja pozbawiona pianki, jest bardziej wytrawny i orzeźwiający, a w ustach pozostawia wrażenie silniejszej goryczki. Jego przeciwieństwo to „mlíko”, czyli sama piwna pianka. Napełniony nią kufel wygląda najbardziej osobliwie z całej trójki, ale też jest z niej najbardziej delikatny. Ma niewiele gazu, za to sporo słodyczy.

Specjalnością Bohemii jest piwo warstwowe „Teraz Česká”. Rzecz to wielce zajmująca i godna polecania tym, którzy wybiorą się tu po raz pierwszy. W kuflu spodziewajcie się jednej części lagera i jednej części koźlaka skomponowanych tak, aby jedna nie mieszała się z drugą, dając też miejsce na wielce przyzwoitą kremową piankę.

Do piwa polecają się w Bohemii przekąski, a jakże! Moja trójka, która widzicie na zdjęciu, spoczywa na desce i składa się z porcji siekanego tataru podawanego z surowym jajkiem, chrzanem i keczupem, porcji pasty mięsnej z odrobiną surowej fioletowej cebuli i najrozkoszniejszego, bo wielce charakternego i pikantnego, marynowanego hermelina. Trójce przekąsek towarzyszy tu chlebowy tercet złożony z kawałka pszennej bułki, żytniego chleba i czosnkowej grzanki, której czosnkowość można sobie zintensyfikować dołączonym ząbkiem samodzielnie.

Jeśli czosnku będzie komuś jeszcze za mało, po przekąsce pewnie sięgnie po talerz czosnkowej zupy z pokrojonym w kostki chlebem. Porcja jest nieduża, więc zwyczajowo funkcjonującym żołądkom nie przeszkodzi w przyswojeniu któregoś z dań głównych.

Jeśli będzie to wołowy gulasz w paprykowo-cebulowym sosie, to miejsca zostanie jeszcze na deser. Jeśli zaś doskonale miękkie miodowe żeberka z grubymi frytkami, to może być trudniej, ale też się da.

Mój słodki talerz w Bohemii składał się z bułczanego knedlika nadziewanego śliwkowymi powidłami. Posypany makiem i sezamowym chipsem, spoczywa na odrobinie waniliowego sosu a dekorowany jest akcentem malinowego coulis.

Czeska kolacja bez kapki owocowego destylatu byłaby nieważna, więc kończę ją niezłą gruszkówką od Jelinka. Też tak zakończcie.

Pro zdraví!

  1. Dobrze, że pojawiają się porządne restauracje i knajpy serwujące, dobrej jakości kuchnię narodową naszych sasiadów. Ale biorąc pod uwagę ceny, jakie są w jadłodalniach czeskich, ukraińskich lub innych, warto się jednak zastanowić nad sensem tworzenia takich przybytków. Przecież taniej i milej pojechać sobie do Czech, chociażby do bliskiej granicy, Ostrawy czy innych miast, blisko polskiej granicy. To samo dotyczy Słowacji czy Ukrainy.
    W Czechach, ceny w restauracjach są takie jak w Polsce, piwo natomiast jest tańsze niż w Polsce. Będąc w Pilznie, wypiłem dosyć dużo Pilznera, w barze, w cenie niższej niż w Biedronce, gdzie kosztuje 4 złote. Budweiser też smakował mi lepiej niż ten z Lidla, za 3.20.
    Generalnie piwa czeskie, są bardzo dobre i bardzo tanie. Nawet za 1.20 da się spróbować niezłego piwa Ostravar. Choć ja osobiście lubię te mniejsze browary, dostępne w czeskich sieciach handlowych, typu Coop.
    Co do kraftów, to w Czechach ich prawie nie ma, ot, Czesi są przywiązani do tradycji. Piwa kraftowe próbuje już od wielu lat, teraz nie mam na to pieniędzy, ale w „złotych czasach”, gdy prowadziłem e-sklep, wydawałem na nie, pareset złotych. Efekt to oczywiście „piwny alkoholizm”. Warto pamiętać, że chmiel uzależnia bardzo szybko i pijąc piwa kraftowe lub czeskie, gdzie chmiel jest dobre jakości i nie oszukuje się na nim, dodając jakieś ekstrakty, można szybko wpaść w alkoholizm. Ja już wpadłem, bo nie wyobrażam sobie tygodnia bez paru piw.
    Na szczęście, zarówno piwa czeskie jak i polskie piwa kraftowe, są najczęsciej niskoprocentowe. Myślę, że tego się można uczyć od Czechów, bo w Polsce, cały czas, za dużo jest piw, powyżej 5 procent.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Artur Michna
Artur Michnahttp://www.krytykkulinarny.pl
Artur Michna - krytyk kulinarny, publicysta, podróżnik, ekspert i komentator najbardziej prestiżowych wydarzeń kulinarnych, audytor restauracyjny, inspektor hotelowy, konsultant gastronomiczny

Teksty ―