Kuchnia staropolska- hasło wyświechtane

Zapytani o kuchnię staropolską, odpowiadamy: bigos, schabowy i oczywiście sałatka! Ale czy takie wspomnienia dawnej Polski mają historyczne uzasadnienie?

Kucharz doskonały
Kim jest kucharz doskonały?

W minionym tygodniu pisałem o ucztach angielskich monarchów a zadanie miałem łatwe. Wybrałem królowe i królów najbardziej charakterystycznych, nakreśliłem biesiadne zwyczaje ich dworów, jednocześnie wskazując, jak i dlaczego zwartość angielskiego stołu królewskiego zmieniała się na przestrzeni dziejów. Dziś dotykam tematu znacznie nam bliższego, bo kuchni staropolskiej. Wydawać by się więc mogło, że zadanie będę miał prostsze, skoro staropolskie to przecież nasze.
Do zgłębienia tajników staropolskiego stołu zachęciła mnie dr Aleksandra Kleśta-Nawrocka, a dokładniej jej książka „Kucharz doskonały. Historyczno-kulturowy fenomen kuchni staropolskiej”, swoiste ukoronowanie wieloletniej pracy naukowej autorki nad badaniem źródeł tradycji polskiego stołu. Jako historyk, a w zasadzie historyk wyżywienia, bo o takiej gałęzi historycznej nauki możemy od kilku lat w Polsce mówić, dr Kleśta-Nawrocka spogląda na rzecz obiektywnie, powściągliwie i z perspektywy. Poddaje analizie historycznie udokumentowane fakty i wyniki swoich własnych badań, ale stara się unikać ich wartościowania. W efekcie poszukiwania odpowiedzi na pytanie, czym jest kuchnia staropolska, stawia jednak znak zapytania. Dlaczego?
Swoje badania dr Kleśta-Nawrocka podzieliła na dwie części. Jedną z nich stanowiła analiza dostępnych materiałów historycznych, a wśród nich dwóch najgłośniejszych dzieł, które dziś nazwalibyśmy książkami kucharskimi: „Compendium Ferculorum” i „Kucharz doskonały”. Druga część to badania w terenie oparte o wywiady z autentycznymi mieszkańcami różnych części Polski, którzy zostali zapytani o ich skojarzenia z terminem „kuchnia staropolska”.

O ile analiza materiału faktograficznego nikogo w pracy historyka nie dziwi, o tyle włączenie do badań wrażeń, skojarzeń i wyobrażeń współczesnych Polaków o wycinku przeszłości stanowi dla tych badań intrygujący kontrapunkt, a dla samej książki odświeżający akcent. Oto analiza z czysto historycznej przechodzi w semantyczną, a może nawet pragmatyczną, skoro indagowani o zagadnienia związane z kuchnią staropolską dają dowód presupozycji, iż kuchnia takim mianem określana ma jakieś ramy, które pozwalają na jej miarodajny opis i analizę.
Krystalizuje się przy tej okazji popularna definicja kuchni staropolskiej, a zatem zbiór wyobrażeń o przeszłości, który jest owocem kultywowanej tradycji i przekazów z pokolenia na pokolenie.

Compendium ferculorum
Compendium ferculorum

Zbiór ten jawi się bardzo ogólnym i nieco komiksowym obrazem polskiego stołu, którego głównym bohaterem jest pieczona świnia i dużo alkoholu. Rzecz uzupełniają przytaczane w książce wypowiedzi ekspertów kulinarnych, którzy kuchnię staropolską każą łączyć ze smrodem zepsutego mięsa i kombinacjami smaków, które współczesnemu podniebieniu musiałyby wydać się zupełnie nie do przyjęcia. Całości dopełnia przywoływana w książce kilkukrotnie ministerialna Lista Produktów Tradycyjnych, która w kontekście tradycji polskiego stołu ma ocalać od zapomnienia staropolskie przysmaki. Problem w tym, że staropolskie są one może z nazwy, zresztą podobnie jak określanie mianem staropolskich produkty współczesnego przemysłu spożywczego. Aż nie przystoi mi rzucać tu przykładami, ale przywołania „Fasolki po bretońsku – Kuchni staropolskiej” nie mógłbym sobie darować. Konkluzja jest tu jedna – wiedza przeciętnego Polaka na temat kuchni staropolskiej to mocno nieogarniony chaos, ów bigos, a może raczej jarzynowa sałatka. W wymierny sposób dyskontuje to przemysł spożywczy, pomysłami na staropolskość czegokolwiek czyniąc ów bigos jeszcze gęstszym.

W tym kontekście dziwi nonszalancka postawa Ministerstwa Rolnictwa i Rozwoju Wsi, które, prowadząc listę mającą w zamyśle chronić skarby polskiej kuchni, a więc oryginalne jej przejawy, przyzwala na zupełnie niekontrolowaną kreację tejże. Zajrzałem na tę listę i włosy stanęły mi dęba. Autorzy dodawanych tam przepisów pozwalają sobie na umieszczanie tam wpisów kuriozalnych, jak choćby taki, iż „w kuchni staropolskiej dość wcześnie znaczącą rolę odgrywały warzywa”, a nadto śmiało dezawuują polskość pieroga, źródła tegoż doszukując się w Chinach.

Kucharz doskonały, fot. Stefs
Kucharz doskonały, fot. Stefs

Na szczęście są jeszcze historycy, którzy powoli acz konsekwentnie stawiają tamę beztrosce, z jaką polska tradycja kulinarna traktowana jest przez tych, którzy w sposób szczególny winni o tę tradycję zadbać. Dr Aleksandra Kleśta-Nawrocka zgłasza w swojej książce jasny postulat, aby ministerialna Lista Produktów Tradycyjnych stała się zbiorem rzetelnym, a więc monitorowanym przez specjalistów. Zobaczymy, co na to urzędnicy ministerstwa. Mnie ta lista przemożnie zainteresowała i nie byłbym sobą, gdybym nie obiecał sobie jej bliższej analizy. Spodziewajcie się jej zatem w najbliższym czasie.

Póki co odnieśmy jednak potoczną wiedzę ludu, wspieraną przez marketingowy przekaz handlowy, poniekąd autoryzowany przez najwyższe polskie urzędy, do dwóch wspomnianych już wcześniej dzieł literackich: Compendium Ferculorum i Kucharza doskonałego, które dr Aleksandra Kleśta-Nawrocka często przywołuje w swojej publikacji. Obie te księgi stanowią zwierciadła swoich czasów, opisują tendencje, trendy i mody, jakie kreowały zjawisko, które dziś nazywamy kuchnią staropolską. Oba dzieła dzieli przepaść nie tylko czasowa, ale i obyczajowa i intelektualna. O ile Compendium Ferculorum jest mocno osadzone w polskim średniowieczu, o tyle Kucharz doskonały mocnym krokiem wchodzi w nową epokę, zrywając ze średniowieczną krzykliwością barw, feerią aromatów oraz nadużywaniem przypraw. W zamian oferuje umiarkowanie, refleksję nad smakiem potrawy, przyprawy odstawiając na boczny tor, ale przede wszystkim centrum światowej kuchni czyni Francję.

Kucharz doskonały okazał się przebojem i jako biblia kucharska osiemnastowieczej Polski stał się wyznacznikiem nowej i modnej naonczas kuchni, którą w sposób naturalny zaczęliśmy nazywać kuchnią polską. Nie byłoby w tym kontrowersji, gdyby nie fakt, że dzieło, o którym mowa, stanowiło w swoim oryginale tłumaczenie francuskiej książki kucharskiej adresowanej do mieszczan, a dokładniej do mieszkających w miastach kobiet, na co wskazywał oryginalny tytuł w języku francuskim. Zatem stylistyka kulinarna, która swój początek bierze w tłumaczeniu na polski francuskiej książki kucharskiej z XVIII w., z czasem zrodziła klasyki kuchni do dziś przez wielu określane mianem staropolskich, a przez zdecydowaną większość mianem polskich.

Na tym można by zakończyć ten krótki przyczynek do dyskusji nad zjawiskiem postrzegania kuchni staropolskiej przez współczesnych Polaków. Tymczasem warto jeszcze na chwilę powrócić do wątku, który zasygnalizowałem na początku, a mianowicie do zmieniającego się na przestrzeni dziejów stołu angielskich królów. I nie chodzi tu o to, że nie da się kuchni analizować w oderwaniu od geografii, polityki czy geopolityki. Kuchni nie da się też analizować w kontekście narodowości – żaden naród nie jest na tyle jednolity, aby z obowiązujących w jakimś czasie na jakimś obszarze stylistyk kulinarnych wyciągnąć „narodowy” mianownik. Skoro inaczej jadał król a inaczej gbur, co innego wkładał do garnka Kaszub a co innego Góral, przy innym stole siadał Żyd z Gdańska a przy innym Łemko z Wysowej, to czy można w ogóle mówić o kuchni polskiej w kontekście kuchni narodowej? Różnice w kulinarnej tradycji i obyczaju widać zresztą do dzisiaj i powinny one skłaniać do bliższego przyjrzenia się nie tyle kuchni polskiej ile zbiorowi różnych kuchni na obszarze Polski – tej współczesnej ale też i tej historycznej.

Póki co odsyłam was do książki dr Aleksandry Kleśty-Nawrockiej, która w sposób naukowy, acz przyjazny, odczarowuje mniemania, przekonania i wyobrażenia o tym, co powszechnie uważamy za kuchnię staropolską. Książkę można kupić na przykład tu: www.fkwj.pl

    • Większość osób w Polsce, nie zna własnego kraju, o sąsiadach nie mówiąc. Słowo „regionalizm”, podobnie jak nacjonalizm, kojarzy się ludziom z czymś zupełnie innym, niż powinno. Polska jest, a przynajmniej zawsze była, mocno regionalna i cała wspaniałość polskiej tradycji kulinarnej bierze się z tejże regionalności, ze zróżnicowania geograficzno-kulturowego, wpływów sąsiadów, położenia geograficznego. Mi jako niedoszłemu geografowi (do dzisiaj żałuje, że olałem egzaminy na pierwszym roku), regionalizm, podobnie jak nacjonalizm (w wersji korporacjonistycznej)jest rzeczą oczywistą.
      Żeby odkryć Polskę i jej kulturę i kuchnię, trzeba się skupić na kuchniach regionalnych. Czytając Listę Produktów Tradycyjnych, trzeba porównywać poszczególne województwa do siebie i starać się zrozumieć, przyczynę, dlaczego akurat, taka, a nie inna potrawa czy produkt tam jest.
      Wielkopolska to jeden świat, Podkarpackie to zgoła inny świat, podobnie jak Podlasie czy Dolny Sląsk. No, ale dla wiekszośc „restauratorów” i „smakoszy”, liczy się przede wszystkim Warszawka, Kraków, Poznań. Prowincja, Polska B, C, D, aż do Z to padół, na który nie warto nawet zaglądać. A to właśnie prowincja jest i była siłą Polski, jako całości. A nie zasrane, duże miasta, szczególnie stolica, która wygląda zupełnie inaczej niż jeszcze 100 lat temu.

  1. Chcialem coś napisac ale i tak by nikt nie zrozumiał. Więc w skrócie. Jest zdjęcie z egyptu, torepka Prody, ejfon w metrze, ale świadomość jak u Ruskich (nie generalizuje, ale obserwuje zwłaszcza instagram… złote domy, „na bogaciej” i dalej nic poza tym niestety)

    • Nie wiem co ma piernik do wiatraka. Mamy świadomośc Europy Środkowej i to dobrze. Patrząc na to, co się dzieje na „wspaniałym Zachodzie” to mi to wcale nie przeszkadza, że jest tak, jak jest. Starajmy się, aby było lepiej, wspólnie, kolektywnie, jak jedna, polska rodzina. No, niestety, Polacy tu urodzeni liberałowie, każdy myśli aby o swoim własnym nosie i nic więcej. Pod tym względem, Ruscy, Rosjanie i Białorusini są o wiele lepsi, bo przynajmniej wierzą w kolektywizm i wierzą, że władzę, jaka by ona nie była, należy szanować.

  2. …nic odkrywczego!!! Mam przed sobą książkę Macieja Kuronia „Kuchnia Polska,kuchnia Rzeczypospolitej wielu narodów”…

    • Cóż za świetny komentarz panie Włodzimierzu 😀 Brawo! Ja mam przed sobą laptop za 8 tysięcy i świetlaną przyszłość. Może pochwalny się wszyscy co mamy przed sobą – będzie nam raźniej i weselej 🙂

  3. Moim zdaniem, nie ma sensu w ogóle tzw. „kuchnii staropolskiej” odtwarzać czy odkrywać. Ci co mówią o „odtwarzaniu dawnych smaków” to oszuści. Zresztą celem Listy Produktów Tradycyjnych nie jest „odtwarzanie kuchnii staropolskiej”, a zebranie ciekawych, lokalnych, tradycyjnych przysmaków. To taki Atlas Polskiej Kuchnii. Ten cały „staropolski” trend to tak jak w przypadku „mody na patryotyzm” wynik przekształceń społecznych po okresie dewastacji wojenno-PRLowskiej. Chęc „odtworzenia tego co zostało zniszczone”.
    Nigdy nie uważałem LPT za historyczną, a za geograficzną ciekawostkę, którą do tej pory uważam za niedocenianą i źle zarządzaną. Lepiej patrzeć na lokalne inicjatywy, na to co sie dzieje w „Polsce lokalnej”, na prowincji, w polityce samorządów i tym, co lokalne zrzeszenia producentów i restauratorów oferują.
    Taki jest zresztą cel LPT – zebranie tego, co zbiorą regiony/województwa. I chodzi tu o wspieranie Polski lokalnej, a nie o wyświechtane hasła „patrytyczno-staropolskie”.
    A sama „kuchnia staropolska” to właściwie niewiele mnie interesuje, wcale nie uważam, że ta kuchnia jest ciekawsza niż obecna, nie wiem co interesujące go jest w fakcie, że 1000 lat temu, obżerano się soczewicą, karpiem i miodem. To i tak dobrze, że mieli tą soczewicę, bo dieta „sledziowo-czekoladowa” do mnie nie przemawia.

  4. Dodam taki ciekawy, kulinarny news:
    http://www.portalspozywczy.pl/horeca/wiadomosci/food-show-2017-restauracje-i-food-trucki-potwierdzaja-udzial-w-food-fest-katowice,140062.html
    Wystarczy poczytać aby nazwy tych „żarłowozów” (uważam, że tak należałoby mówić, w końcu jesteśmy w Polsce, a nie USA)i tych jadłodalni (bo restauracjami to raczej nie nazwę). Aż dziw bierze, że nie ma żadnych „staropolskich żarłowozów”, oj przepraszam Old-Polish Food Trucks. Oczywiście taki fudtroki, też powinny być robione na modłę „staropolską” najlepiej zaczepione do starej szkapy czy innej kobyły. Wiśta wio, sprzedawać „staropolskie taco, pizzę a’la Mieszko, kebab po sobiesku, saładkę Jonsona spod Kircholmu czy Beof Strogonoff v.1612.
    Faktycznie mamy w Polsce 2 kierunku rozwoju kuchnii, obydwie uważam za absurdalne i nastawiające mnie pesymistyczne. Pierwszy to ww. „staro-polonizacja” a drugi to znany z innych krajów, kurs amerykański. Moda na żarłowozy pokazuje jak prymitywnie Polacy myślą – Amerykanie idą ku nacjonalizmowi, protekcjonizmowi, chcą zamykać się na świat (słusznie, uważam), a Polacy robią tak jak Amerykanie, tyle, że zamiast wieśniacko-redneckowskiego Dixieland (czytaj: CSA-wiecznie żywe)z Południa idą ku Ameryce spod znaku Trumpobamy, tj tradycyjne polskie pomieszanie z popapraniem.
    Ja nie miałbym nic przeciwko temu, żeby nasze żarłowozy sprzedawały pierogi z wołowiną lub steki robione na sposób góralski. Ale Hamburger jak za czasów Popiela, co go myszy zjadły, czy „Prawdziwie Polski kebab u Prawdziwego Polaka”, to raczej nie moja para butów.

    • Jakub – staropolskie taco, pizza a’la Mieszko, kebab po sobiesku, sałatka Jonsona spod Kircholmu, hamburger jak za Popiela, co go myszy zjadły i „Prawdziwie Polski kebab u Prawdziwego Polaka” – doskonałe 🙂 poproszę z majonezem! 🙂

      • Majonez, to nie przystoi. Sos tatarski, to rozumiem. Żeby nikogo nie dystryminować, w końcu Tatarzy to Polacy, wudke pijom i czasem nawet schabowego zjedzom. Swojskie chłopaki.
        Co do swojskości to wypadałoby jeszcze rozszerzyć listę o „Suszy po chłopsku” (przystawka rybno-ryżowa w sam raz na imprezę, niekoniecznie w remizie)no i coś dla naszych amatorów gór czyli Cili z minsom po gurolsku. Do tego jeszcze jakaś zapitka swojska, np. angielska wóda na myszach pędzona najlepiej pod marką znaną z filmu Miś „te, komputer”, w sam raz na seansy filmowe.

  5. Od dawna ubolewam nad tym, że kuchnia staropolska kojarzy się większości ludziom z bigosem, przesmażonym schabowym i rosołkiem na kostce bulionowej. Taki stan rzeczy można zwalić na czasy komunizmu, który skutecznie wpędził Polaków w tryb wiecznych niedoborów i potrzeby oszczędzania. Prawdą jest jednak również to, że będąc społeczeństwem niezamożnym, na stały powrót do kuchni staropolskiej, kojarzącej się bardziej z kuchnią dworską, po prostu nas nie stać. Na co dzień nadal w wielu domach królują ubogie w smak potrawy oparte na wieprzowinie, nuklearnym kurczaku, ziemniakach i mące, przygotowywane według zasady „wrzuć na wrzątek, obgotuj i podawaj”.
    Zresztą, czemu się dziwić, same książki kucharskie „Kuchni Polskiej” z ubiegłych dziesięcioleci nie inspirowały do kreatywnego podejścia do gotowania, a sugerowane w nich doprawianie potraw polega na dodaniu soli, pieprzu, natki pietruszki, ewentualnie szczypty majeranku.
    I tylko czasami natkniemy się na stół staropolski na jakimś bardziej świadomym weselu, gdzie można popróbować jesiotra, gęsi, pasztetów z dzika, udźca z jelenia, przepiórki, galantyny z bażanta, czy kruchego półgęska.
    Obawiam się, że jeszcze wiele czasu minie zanim wyjdziemy z etapu zachwytu nad „staropolską” pasztetową z Biedronki.

    • Ma Pani rację, ale jak popatrzyłem na Pani, bardzo ciekawą stronę i bardzo potrzebną, to też miałbym kilka zastrzeżeń. Otóz właśnie to, czego Polakom brakuje, to spojrzenia na kuchnię jako część kultury, częśc dziedzictwa własnego kraju. Kuchnia Polski, a nie kuchnia polska. Ja nie widzę na Pani stronie w ogóle wzmianki o regionalizmie i o tym, jak dane potrawy czy produkty odnoszą się do danego miejsca.
      Polska kuchnia powinna być odzwierdciedleniem naszej róznorodności. A póki to, to jest moda na „naturalne, ekologiczne, lokalne”, równie nierozsądna jak ta moda na „staropolskie”. Kiedyś się zastanawiałem, w jakim kierunku pójdzie polska „regionalność” i niestety, idzie ona w złym kierunku, nie tym, co powinna.
      Ogólnie rzecz biorąc jestem sceptykiem i pesymistą, jeśli chodzi o rozwój polskiego rolnictwa, sektora spożywczego i gastronomii. W „jakimś” to kierunku będzie się rozwijało, ale zapewne to będzie pomieszanie z poplątaniem, chaos, bezład. Wystarczy popatrzeć na to, w jaki sposób buduje się u nas osiedla mieszkaniowe i porównać to z czasami komuny. Teraz jest gorzej niż wówczas, co z tego, że bloki nowocześniejsze, skoro jest bezład i chaos, blok, koło bloku. Tak samo jest z polską kuchnią i kulinariami – rządzi chaos. Coż ja mogę dopowiedzieć: „Polnische Wirtschaft=Polnische Küche”

      • Akurat stwierdzenie, że moje materiały nie traktują o regionalizmie jest co najmniej zaskakujące. Produkty, które opisuję pochodzą właśnie z mojego regionu – Podkarpacia: chleby z podkarpackich piekarni, sery od lokalnych producentów, wędliny od najlepszych małych zakładów mięsnych.
        Relacjonując imprezy typu targi czy festiwale, opisuję przede wszystkim te, promujące podkarpackie produkty (choć nie ograniczam się tylko do nich), choćby w formie propozycji kół gospodyń wiejskich. Nie wiem więc skąd postrzeganie tego tematu jako niewystarczający.
        Blog mój traktuje przede wszystkim o PRAWDZIWEJ ŻYWNOŚCI, tej możliwie nieprzetworzonej, produkowanej metodami rzemieślniczymi, wolnej od logo wiodących korporacji rynku spożywczego.
        Jeśli chodzi o propozycje dań, wspaniale wypełnia tą niszę inna blogerka promująca dania kuchni podkarpackiej czy lasowiackiej (blog Trzeci Talerz), ja skupiam się na produktach codziennego użytku, którymi osobiście zapełniam lodówkę.

        Nie uważam, że powinniśmy zamykać się w wyłącznie kuchni regionalnej. Świat jest pełen niesamowitych smaków i odcinać się od nich byłoby wielką stratą. Smaki, których doświadczyłam będąc choćby w Singapurze czy podczas krótkiej, ale intensywnej przygody kulinarnej w Culinary Institute of America w Hyde Park, jedynie utwierdziły mnie w przekonaniu, że warto sięgać po to, co niekoniecznie jadano za dziada-pradziada.
        Warunkiem jest jednak, że jedzenie przygotowane jest z sercem i z prawdziwych składników, a nie zamknięte w fast-foodowej bule z fabrycznym wkładem. Jeśli nie będziemy promować prawdziwej żywności, nasze dzieci za staropolskie danie będą uznawać WieśMaca z baru pod złotymi łukami.

        • Pani źle mnie zrozumiała. Po prostu z Pani strony/bloga, trudno się dowiedzieć czegoś o Podkarpaciu. Mieszkam w Lubelskim i lubię wasz region. Ale nie znam go dość dobrze, choć akurat od strony kulinarnej, całkiem całkiem.
          Warto byłoby zapoznać czytelników z tym, co stoi za danymi produktami czy potrawami, czyli zapoznać ich, kulinarnie i kulturowo z podkarpackiem.
          Właśnie tego mi brakuje – więzi między kulturą, a jedzeniem. I to jest własnie ten błąd, który większość osób popełnia – nie bierze aspektu kulturowego, w tym i historycznego.
          Zgoda, że nie wolno zamykać się, ja jestem zarówno za regionalizmem i nacjonalizmem, w ujęciu lokalnym, jak i globalnym. Singapur to mieszanka róznych kultur, a ja akurat jestem przeciwnikiem szeroko pojętego multikulturalizmu. Regionalizm azjatycki także istnieje, także w samej Malezji, nie mówiąc o Tajlandii, Wietnamie, Japonii, Korei czy olbrzymich Chinach. I w Azji, podobnie jak w większej części świata, do jedzenia podchodzi się w sposób kulturowy.
          To Zachód, niszcząc swoją własną kulturę, Europa szczególnie, która można by rzec „wyrzygała własną kulturę” na przestrzeni ostatnich dekad, spłyca temat żywności do jakichś para-naukowych dywagacji.
          Jedzenie to nie tylko napełnianie żołądka, ale przede wszystkim kultura kulinarna.

          • W kwestii „prawdziwej żywności” to właśnie dla większości, taka żywność nie istnieje. Jest rzeczą absurdalną, że kraje zachodnie muszą się niejako „cofać w rozwoju” i coś, co było normalnością, jeszcze w 19 czy w połowie 20 wieku, teraz traktuje się jako nowość a czasami wręcz „innowacje”. Dla mnie absurdem jest podniecanie się czy wręcz ideologizacja żywności regionalnej, tradycyjnych czy ekologicznej. Dzisiejsza rzeczywistość opiera się na ciągłym absurdzie, wynikającym z pseudo-postępu.
            Nie należy więc informować o „prawdziwej żywności”, a po prostu jadać normalnie, tak jak jedzono od zawsze, od zarania dziejów. To wcale nie wyklucza eksperymentowania.

            • Powtórzę, co kiedyś pisałem. Dzisiaj mamy do wyboru 2 drogi – albo powrót do normalności, czyli zasada „koszula bliższa ciału niż sukmana”, czyli „najpierw my” lub droga, którą się promuje wszędzie i wokół, tj. globalizm i zatracanie własnej tożsamości.
              Kuchnia jest integralną część kultury, ktoś kto nie zna własnej kultury, miejsca gdzie mieszka, nie wie tak naprawdę kim jest. A tylko idiota lub ktoś mający problemy psychiczne lub problemy z samoakceptacją, może wypierać się tego, kim jest lub skąd pochodzi.
              I to o to chodzi, w tym całym problemie. Kuchnia staropolska, jako chęć odkrywania tego, co nasze, tradycyjne, polskie. No, niestety, jak napisałem powyżej, Polska, jak przystało na postkomunizm, ma problemy z samoakceptacją i zachowywaniem się w sposób normalny, choć inne kraje i narody też mają z tym problem.
              Dobrze by jednak było, by „odkrywanianie siebie” zacząć od własnego podwórka. W kontekście jedzenia, własnie zacząć od odkrywania kuchnii regionalnej, lokalnej, na zasadzie – najpierw moj region, potem regiony najbliższe, potem cały kraj, potem reszta, itd.
              A niestety, ludzie na ogół wszystko traktuja na zasadzie „trochę tego, trochę tamtego”. Tak jak z podrózami – ludzie nie znają własnego kraju i własnych sąsiadów, a podniecają się podrózami po świecie. Mają do tego prawo, ale to droga do nikąd.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Artur Michna
Artur Michnahttp://www.krytykkulinarny.pl
Artur Michna - krytyk kulinarny, publicysta, podróżnik, ekspert i komentator najbardziej prestiżowych wydarzeń kulinarnych, audytor restauracyjny, inspektor hotelowy, konsultant gastronomiczny

Teksty ―