Kiełbasa, golonka, bigos i smalec – takimi kulinarnymi atrakcjami Jarmark św. Dominika karmi swoich gości. Wielka szkoda, że organizatorom nie wpadło do głowy, że odwiedzający jarmark to nie tylko pożeracze kebabów i półmetrowych zapiekanek. Wielki skandal, że nikt nie zadbał, aby na jarmarku, który wszak szczyci się swoją długą tradycją i organizowany jest w samym sercu gdańskiej starówki, pojawiły się choć elementy kuchni gdańskiej.
Tłusta kiełbasa, golonka i bigos w środku lata to nieporozumienie. Chleb ze smalcem, dyżurny wiktuał wszelkich polskich festynów, to propozycja nudna, nieprzekonująca i pretensjonalna. Reklamowane na obskurnych banerach półmetrowe zapiekanki to atrakcja dobra w początkach lat 90. ubiegłego wieku. Dziś nawet dość przeciętny poszukiwacz smaku żąda naprawdę kuszących propozycji kulinarnych. A tych na jarmarku cały czas nie ma.
Co więcej jarmarczne stoiska gastronomiczne podają jedzenie bardzo marnej jakości. Z braku innych alternatyw skusiłem się na pierogi. Otrzymałem ich sześć prosto z tłustej patelni, na której były odgrzewane. Pierogi były naprawdę niedobre, ciasto miały niesamowicie grube i na wpół surowe, składu nadzienia nie dało się określić. Co więcej, niekończąca się kąpiel tłuszczowa na patelni spowodowała, że pierogi były tak twarde, że nie dało się ich pogryźć. Na szczęście właściciel kramu ustawił tuż obok wielki kosz na odpadki, więc porcja pierogów jego produkcji wylądowała w nim natychmiast, dołączając do sterty niedojedzonych bigosów i kiełbas.
Na gastronomicznej mizerii gdańskiego jarmarku nieźle wychodzi mała budka z tajskim jedzeniem ustawiona na Placu Dominikańskim. Gotująca w budce Tajka jest bardzo zadowolona, na interes nie narzeka, a że podaje świeżo przygotowane i świetnie doprawione tajskie mieszanki, toteż polecamy ją tym, którzy trzęsącej się z gorąca golonce mówią stanowcze nie.
Szkoda. Ale może wezmą przykład z innych miast i coś się zmieni. Na tegorocznym festiwalu smaku w Poznaniu Pierogi były pierwsza klasa 🙂
Bardzo szkoda, zwłaszcza, że jest to jarmark z długą tradycją. W Lublinie od trzech lat organizowany jest Jarmark Jagielloński, który już się wygodnie zagnieździł w sierpniowym mieście i wciąż się rozrasta. Obok innych atrakcji, kulinaria są mocno reprezentowane, a stoisko z pierogami (świetnymi) prowadzą…Dominikanie:)
Zapraszam do Lublina za rok!
Od lat wladze Gdanska nie maja pomyslu na promocje miasta. Gdansk nie ma zadnego symbolu, zadnego centrum, a lokale zamyka sie o 22 – nie mowiac o tym by mial wyrozniajaca sie czyms kuchnie. Gdyby to ode mnie zalezalo zupelnie zmienilabym formule jarmarku – teraz to jest zwykly bazar, ktory nie ma nic wspolnego z tradycja. Jarmak powinnien byc krotszy, a produkty powinny miec lokalne pochodzenie.
Jednak watpe, ze cos sie w tej sprawie zmieni.
Całkowicie zgadzam się z Anną, Gdańszczanką z urodzenia – jarmark koniecznie musi zmienić formułę. Obserwowałem turystów obcokrajowców, byli znużeni chodzeniem między kramami z tanim badziewiem i bliżej nieokreślonymi starociami, z radością przysiadali w ogródkach kawiarni i knajpek, które dzięki jarmarkowi mają zwiększony ruch. Trzeba pamiętać, że w całej Europie, w małych wioskach nawet, latem organizuje się pchle targi, gdzie handluje się starzyzną. W Gdańsku taki pchli targ nazywa się Jarmarkiem św. Dominika i ogłasza największą i najciekawszą plenerową imprezą na świecie. Eeee.. Tak czy owak na tę superfajną imprezę należy przyjść z własnym suchym prowiantem albo najeść się w domu przed wyjściem. Z zazdrością spoglądam na dwa wymienione tu przykłady – Liski, która przytacza porządny poziom Festiwalu Smaku w Poznaniu i Lu, która zachęca do przyjazdu do Lublina na całkiem nowe przecież zjawisko, Jarmark Jagielloński.
Z kuchni gdańskiej kojarzę tylko knedle z gruszkami… Nawet nie wiem, czy właściwie. Szczerze mówiąc, to unikam wszystkich tego typu imprez – bo nie spotkałam się jeszcze z dobrym jedzeniem dla motłochu.
Zgoda. Ale jeśli w Poznaniu podczas podobnej imprezy podają fajne jedzenie a i w Lublinie chlubią się lokalną gastronomią, jeśli w Krakowie Małopolski Festiwal Smaku organizują, a w Grucznie aż wrze od smakowych fanaberii, to ja po prostu żądam, żeby w Gdańsku było co najmniej niegorzej, albowiem Gdańsk jest miastem moim i żal mi, że tak w tyle siedzi za innymi….
W pełni zgadzam się z Twoimi słowami. Na Jarmarku byłam dwa razy w tym roku, raz była to wędrówka kulinarna, raz po starociach. Zdecydowanie lepiej wypadła wędrówka ta druga… Pierwsza to fiasko: golona i śmierdząca kapusta plus litry piwa, czyli całość przypominająca bardziej imprezę w remizie, a nie 'swiatowej slawy jarmark’.
Smutne!
Niestety mój – mocno spóźniony – głos w tej arcyciekawej dyskusji wypada jak odgrzewany i nienajświeższej kondycji pieróg, ale bardzo chciałbym dołączyć do tego – jak najzasadniej ukonstytuuowanego – gremium biczowników ponurego kulinarnie Jarmarku czy w ogóle smętnych pomysłów na promocję Gdańska. Powtórzę truizm: Jarmark św.D. jest faktycznie celebrą najniższych smaków – pajdowo-smalcowej papki, zglobalizowanej chińskiej tandety i antyków-srantyków rodem z haarlemskich czy utrechckich garaży. Wydaje mi się jednak, że problem jest nieco szerszy.
W jakimś sensie, a zauważam to z smutkiem, Jarmark św.D. staje się stopniowo wizytówką Gdańska – miasta kulinarnie pustynnego, estetycznie ubożejącego, w coraz większym stopniu miasta kiboli i panienek-blacharek, o turystyce zdominowanej przez sentymentalne ciągoty osiwiałych niemieckich emerytów. Jeśli weźmiemy to pod uwagę, Jarmark o takim kształcie nie dziwi.