Jakieś dwa lata temu na kulinarnym forum Wyborczej rozpętała się prawdziwa burza. Wtedy to, w odpowiedzi na rozpaczliwe zapytanie forumowiczki, jak może wykorzystać trzy główki kapusty pekińskiej, którymi została obdarowana, napisałem, że ponieważ warzywo to dobrze wchłania wilgoć i jest sprężyste, to najlepiej spisze się jako pochłaniacz w kociej kuwecie albo jako wypełniacz pustych przestrzeni w pocztowych paczkach. Obrońcy i obrończynie pekińskiej polskości wytoczyli wszelki oręż, aby wykazać, jakie to dobre i pożyteczne warzywo i jak wielce się mylę tak go nie cierpiąc. Owszem, pożyteczne i zdrowe, ale jednocześnie wszechobecne we współczesnej polskiej kuchni i nudne do granic możliwości.
Wystarczy zapoznać się z ofertą przeciętnej polskiej knajpy, żeby stwierdzić, że kapusta pekińska całkowicie opanowała sekcję sałatek. Sałatka z kurczakiem, z tuńczykiem, grecka, wiosenna, jesienna? Proszę bardzo, nieodmiennie i bez zbędnego zaskoczenia – solidna kupka z siekanej kapusty pekińskiej udekorowana a to kawałkami kurzej piersi, a to tuńczykiem z puszki, a to gomółkami słonej mazi nieudolnie naśladującej fetę. Nie inaczej jest na zasiadanych przyjęciach albo składkowych prywatkach. Zawsze na stole pojawia się ona, niczym Madonna polskiego stołu – pomazana majonezem albo skropiona skromnie dressingiem z papierowej torebki, w mniej lub bardziej odkrywczej sukience.
Nie można mieć pretensji do kapusty pekińskiej za to, że ma organoleptyczne właściwości styropianu, a przy tym jest tania, wysokowydajna i skutecznie zapycha przewody pokarmowe biesiadników. Można za to mieć pretensje do kucharzy i gospodyń domowych, którzy tak ulegli jej magii, że traktują ją z namaszczeniem należnym Ojcu Dyrektorowi i nie dopuszczają do świadomości istnienia sałaty z prawdziwą mnogością jej odmian: lodowa, dębolistna, kędzierzawa, roszponka, rukola, radicchio, lollo rosso… Można tak wymieniać bez końca.
Zacznijmy zatem poszukiwać smaku także w sałatach, zwłaszcza że jest czego szukać. Porzućmy mitomańskie produkcje warzywne z kapusty pekińskiej zdobnej w groszek i kukurydzę z puszki. Żądajmy od restauratorów różnorodności sałat na talerzach, ale przede wszystkim eksperymentujmy we własnej kuchni.
Mając na uwadze tych, którzy zimą sałat jeść nie chcą, podaję prosty przepis na całkiem smaczną i na wskroś polską sałatkę korzeniową:
Dwie marchwie i mały korzeń selera zetrzeć na tarce o dużych oczkach. Białą część pora pokroić w półplasterki. Całość wymieszać, dodać sporo posiekanej natki pietruszki, łyżkę cukru, szczyptę soli, i pieprzu i odrobinę chili. Dodać gęstego jogurtu, odstawić na kilka godzin i jeść. Jeśli wydaje się prozaiczna, przed podaniem można ją skropić gęstym i aromatycznym dressingiem balsamico na bazie moszczu winogronowego, wówczas zyska całkiem nowe oblicze.
Faktycznie w restauracjach mało co z warzyw można bez wstrętu do ust podnieść.
A ludzie tak nieprzyzwyczajeni do zieleniny, że jak się gościom poda np. rukolę, to zostawiają na talerzu lub zdejmują z kanapki, a mnie szlag trafia, bo to drogie, a się marnuje ;/
Gdzie się na obiad nie pójdzie, to: mizeria, kiszona, buraki, no i ta pekinka, z której zresztą wiele fajnych rzeczy da się zrobić, ale traktując ją, jak na to zasługuje, czyli jako wypełniacz zwiększający masę. Przykładowo: surówka z włoskimi orzechami musi mieć za bazę neutralną w smaku trawę.
Na szczęście ostatnio widać w gastronomii zmiany. Pojawiają się sałaty różnorakie. Świeży powiew czuć nawet w dużych sieciach handlowych, które sprzedają ciekawe mieszanki siekanych sałat gotowe do użycia. To już coś.
Pekińska jeszcze ujdzie, za to brukselki NIENAWIDZĘ szczerze i gorąco, że się tak pochwalę nie wnosząc przy tym nic do dyskusji:)
W imieniu właścicieli kotów chcę uściślić, że kapusta pekińska nie nadaje się jako pochłaniacz do kuwet, nie posiada bowiem żadnych właściwości absorbujących, za to absorbuje czworonogi do zabaw nią w przeróżny sposób. Zatem można stwierdzić, że jest to bardzo pożyteczne warzywo, gdyż nie każdym koty bawią się.
Kiedyś miałam świnkę morską. Nawet ona nie jadła kapusty pekińskiej, bowiem zaraz po takim posiłku trzeba było sprzątać klatkę, bo smród moczu był nie do wytrzymania.
Może ta pekińska w gastronomii taka kochana, bo lepiej niż sałaty znosi czekanie? Styropian wody nie chłonie, więc można surówkę przygotować rano i wciskać gościom przez cały dzień, albo i przez parę dni.
Być może. Nadto ma taką właściwość, że po poszatkowaniu szalenie zwiększa objętość i stanowi niesamowicie tani wypełniacz właśnie sałatek. Z dumą donoszę, że w moim otoczeniu NIKT już nie przygotowuje sałatek z kapustą pekińską. Doszło do tego, że nawet z odrobiną kapusty pekińskiej 🙂 Cieszę się, bo wszystkim wyszło to na dobre, sałatki w moim otoczeniu stały się lepsze.
A ja znam jedno GENIALNE zastosowanie kapusty pekińskiej, której także nie cierpię, bo jest sucha i bez smaku, mianowicie – kimchi, tradycyjne koreańskie „danie”. Uwielbiam i mogę zjeść naprawdę dużo 🙂
Podobnie żyć mi nie daje wszechobecna „sałatka gyros”, złożona między innymi z pekińskiej, ketchupu (!) i puszkowanej kukurydzy, którą zostałam kiedyś poczęstowana u znajomej. Sałatką, nie kukurydzą. W pierwszej chwili myślałam, że mamy prima aprilis i znajomej wyżej wymienionej na żarty się zebrało, jednak nie, po wpisaniu w pasku najpopularniejszej wyszukiwarki samego słowa „sałatka” na drugim zaszczytnym miejscu owo cudo się pojawia. Po przejściu w zakładkę „Grafika” widzimy niemalże olimpiadę przepisów, gdzie domorosłe szefowe kuchni pozbawione wyobraźni prześcigają się w tworzeniu śmieciowego dzieła sztuki wychwalając je przy tym pod same niebiosa.
Ani to nie wygląda, ani to nie smakuje, ani z gyrosem właściwym (który swoją drogą również jest dla mnie żartem) nie ma wiele wspólnego. Przeglądając zdjęcia natknęłam się między innymi na solidną porcję czegoś co za przeproszeniem przypominało wymiociny podane z połową kajzerki, brokułem i paskiem papryki na talerzu w niebiesko żółte prostokąty. Estetyka, jej mać, kulinarna polskich gospodyń połączona jeszcze dodatkowo z kompletnym brakiem umiejętności fotograficznych. Nóż się w kieszeni otwiera.