Ciemna strona czystego jedzenia. Cz. 2 – odkwaszanie

Gdy propagowanie pseudonauki przynosi ofiary śmiertelne, kończą się żarty, a do gry wchodzi prokuratura.

fot. Toa Heftiba
fot. Toa Heftiba

Co jakiś czas przez media przetacza się ekstatyzująca wiadomość o wyjątkowych właściwościach jakiegoś produktu. Raz to nasiona chia, innym razem jagody goji albo miód manuka. Choć brak badań naukowych potwierdzających ich nadprzyrodzone moce, użytkownikom mediów społecznościowych zupełnie to nie przeszkadza. Wystarczy, że na popularnym blogu wyczytają, że miód z manuki jest znacznie lepszy niż dajmy na to nasz miód wrzosowy, aby dwie stówki za słoiczek uznać za dobrą ofertę, zwłaszcza że przy zakupie dwóch blogerka dodaje jeszcze buteleczkę soku z aloesu gratis.

fot. Fir0002
fot. Fir0002

Na mnie okazjonalne hity internetu nie robią żadnego wrażenia i żadna blogerka, nawet platynousta i złotozębna, nie skłoni mnie do zamiany mojego ulubionego miodu wrzosowego na manukę. Zdaję sobie przy tym doskonale sprawę, że jestem w tej niepopularnej mniejszości, która wierzy w dowody i fakty a nie liczbę followersów na Instagramie. A fakty w przypadku wspomnianych superproduktów są takie, że każdy z nich z osobna i wszystkie wzięte razem to jedna wielka ściema – pardon – trampolina marketingowa, dzięki której na ludzkiej niewiedzy zarabia się całkiem niezły grosz.

fot. Deryn Macey
fot. Deryn Macey

Jeśli rzecz tyczy przypisywania nadzwyczajnych wartości produktom, które takich wartości nie mają, jak choćby jarmuż, nie ma sprawy. Rynek rządzi się swoimi prawami i jeśli są chętni wykładać z portfela banknoty o stosownych nominałach, nie ma podstaw piętnować tych, który chętnie te banknoty przyjmą. Gorzej, jeśli rzecz zaczyna ocierać się o igranie ze zdrowiem, a czasem też i życiem. W imię podwyższenia tak zwanych statystyk cyniczne blogerki gotowe są na przykład polecać zajadanie się pestkami moreli, którym przypisują magiczne właściwości antynowotworowe. Z dowodów naukowych raczą drwić, bo brak jakichkolwiek na poparcie ich tez iżby zawarta w tych pestkach amigdalina miała jakikolwiek wpływ na chorobę nowotworową. Za to ma udowodniony wpływ na przyspieszoną śmierć, bo jako taka stanowi niezwykle groźną truciznę.

No ale remedia na raka świetnie się sprzedają, a skoro tak, nic dziwnego, że w poszukiwaniu złaknionych dobrych rad internauci bez trudu trafiają na specjalistów, którzy co prawda nie legitymują się żadnym oficjalnym dokumentem, który mógłby upoważniać ich do udzielania takich porad, ale za to dobrze potrafią się sprzedać. Cała ta potężna armia wyciągaczy pieniędzy od naiwnych działa między innymi dlatego, że spora część jej żołnierzy powołuje się na naukowe autorytety, acz dowolnie, wybiórczo i wedle własnych potrzeb.

Są też tacy, którzy jakieś dyplomy posiadają i wtedy sprawa robi się poważna. Natasha Corrett, autorka blogu Honestly Healthy, jest jedną z kluczowych promotorek żywności zasadowej w USA. Inspiracje czerpie z prac Roberta Younga, autora książki “Cuda pH”, do którego odwołuje się już na wstępie swojej publikacji. Jak pisze, twierdzenia Younga o zbawiennym wpływie warzyw na śmiertelnie chorych nie znajdują co prawda potwierdzenia w świecie naukowym, ale być może dlatego, że… za dążeniem do prawdy o nowotworach stoją korporacje farmaceutyczne, które ani myślą rezygnować z zysków, bo na przepisywaniu chorym warzyw nie da się zarobić.
Tymczasem jednak chyba się da i to sporo, bo jak pokazuje dr Giles Yeo z Uniwersytetu w Cambridge, autor materiału “Brudna prawda o czystym jedzeniu”, który analizowałem w poprzednim odcinku, kalifornijska rezydencja Roberta Younga sprawia wrażenie pałacowej posiadłości milionera. Young to pionier diety zasadowej, który na odkwaszających właściwościach warzyw zbudował nie tylko filozofię żywienia, której zaufały miliony, ale i własne imperium. Twierdzi, że wszelkie choroby da się okiełznać, dbając o równowagę pH płynów w organizmie człowieka. W tym celu należy zjadać produkty mające właściwości alkalizujące i przestrzegając zasad diety zasadowej, której jest autorem.

Young chętnie oprowadza ekipę telewizyjną po swoich włościach i opowiada o diecie zasadowej. Zaczyna od metafory z chorą rybką akwariową, zapytując, co należy zrobić, aby taka chora rybka ozdrowiała. Odpowiada, że zamiast ją leczyć, należy po prostu zmienić wodę. To mu wystarcza, aby wysnuć tezę, jakoby odpowiednia modyfikacja pH w ludzkim organizmie miała wpływać na jego zdolności do samoleczenia.

Przedstawicielami żywności zasadowej są zielone warzywa, w szczególności brokuły, jarmuż i awokado. Young twierdzi, że mają one właściwości odkwaszające, co ma zapobiegać różnym chorobom, także nowotworowym. Tytułuje się promotorem zjawiska pleomorfizmu, które zakłada że w organizmie ludzkim możliwa jest przemiana czerwonej krwinki w bakterię. Sam nigdy nie przedstawił na to dowodów naukowych, ale powołuje się na teorię dawno zapomnianego Béchampa, który twierdził, że choroby są efektem zmian zachodzących wewnątrz organizmu a nie atakiem drobnoustrojów z zewnątrz. Tymczasem ta teoria została odrzucona, gdy Pasteur dowiódł, że choroby wywołują organizmy dostające się do organizmu z zewnątrz. Niemniej Young zdaje się tego nie przyjmować do wiadomości. Według niego bakteria jest owocem transformacji materii ludzkiej, zwierzęcej lub roślinnej, a skoro jest produktem własnego środowiska, nie należy skupiać się na jej niszczeniu, tylko zmienić środowisko. Na jakie? Na zasadowe.

Takie założenia stosują w oczywistej sprzeczności z dostępnym dziś dorobkiem naukowym, a całkiem niedawno Young przekonał się o tym na własnej skórze. Na fali rosnącej popularności swojej teorii z doradcy żywieniowego stał się terapeutą. Jego metodą zainteresowała się młoda Brytyjka z nieuleczalnym nowotworem piersi. Nawiązała z nim kontakt, a on zgodził się przyjąć ją na terapię. Koszt terapii miał wynosić sporo, bo aż 3 tysiące dolarów dziennie, a jej zasadniczym elementem, zgodnie z ideą silnej alkalizacji organizmu, miało być dożylne podawanie roztworu sody oczyszczonej. Brytyjka zdążyła wydać 77 tysięcy dolarów, po czym jej stan gwałtownie się pogorszył i zmarła. Sprawą zainteresowała się prokuratura oraz media. Wówczas okazało się, że uznany za naukowca Robert Young nie dokończył studiów na Uniwersytecie w Utah i choć rzeczywiście posiada liczne dyplomy z Clayton College of Natural Health, instytucja ta nie jest uczelnią oficjalnie uznaną przez władze USA.

Young został skazany na więzienie, zatem pytanie, czy warto stosować jego metodę, pozostawiam bez odpowiedzi. Obawiam się wszak, że brak tejże wystarczy sporej części populacji, aby uznać, że odkwasić się jednak warto.

  1. Najpierw dolegliwości wymyślają producenci suplementów diety/leków bez recepty, reklamowanych mocno w telewizji/radiu… A to zakwaszenie organizmu, a to niedobór wszystkiego co możliwe- żelaza/witaminy D3/magnezu/wapnia/potasu itd itp… Chyba nie ma drugiego kraju w Europie gdzie by sie to wszystko tak dobrze sprzedawało… Polacy to narod bardzo podatny na pseudo-naukę/pseudo-medycynę…

    • Polska jest na drugim miejscu, po Francji, pod względem konsumpcji leków, w Europie. Patrząc na to, ile jest w naszym kraju aptek i jak one „przędą”, wynika, że Polacy to społeczeństwo uzależnione od leków i podobnych rzeczy.
      A przecież wystarczyłoby zmienić dietę i styl życia.

  2. Ciekawe. Ja jestem zwolennikiem, że najlepszym lekiem na „nadkwasotę”, jest po prostu wypijanie dużej ilości wody. Wody, nie wódki. Ja, staram się pić olbrzymie ilości płynów, nie tylko piwa, ale przede wszystkim, wody mineralnej, wysokomineralizowej.
    Mniej jeść, więcej pić – ta zasada sprawdza się u mnie, w 100%.

    • Nie ma nadzwyczajnych wartości – tak napisałem. Zaś problem z nim polega na tym, że są gremia, które głoszą, że jedząc wyłącznie określoną grupę produktów (na przykład tylko jarmuż, szpinak i sałatę, podobnie jak wyłącznie produkty białkowe albo wyłącznie produkty tłuszczowe) można żyć lepiej i zdrowiej – wprost przeciwnie, takie pomysły sprowadzą problemy. Jarmuż zatem nie ma nadzwyczajnych wartości, a absolutnie żadnej wartości nie mają propozycje, aby jeść wyłącznie jarmuż (lub w towarzystwie jakichś innych listków).

      • Bo to wynik „trendów marketingowych”. Moda na tzw. „superfoods”, przyszła z mega opóźnieniem, w stosunku do tego, co oglądałem, w internecie, dawno temu. Pierwszy program o Superfoods, oglądałem dawno temu, jakieś 8 lat temu, może dawniej.
        A dopiero od jakichś 2-3 lat widać „trend”. Nie dajmy się zwieść, to wszystko pic na wodę fotomontaż.
        Jak ktoś chce być niewolnikiem marketingu, niech wżera sam jarmuż, chia, chinoa czy co tam jeszcze wymyślą. I niech płaci, 3-4 razy więcej, niż powinien.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Artur Michna
Artur Michnahttp://www.krytykkulinarny.pl
Artur Michna - krytyk kulinarny, publicysta, podróżnik, ekspert i komentator najbardziej prestiżowych wydarzeń kulinarnych, audytor restauracyjny, inspektor hotelowy, konsultant gastronomiczny

Teksty ―