A czemu nie rodzić przy bemarze?

Żądała dziesięciu tysięcy i choć dostanie dwa, jest zadowolona. Kobieta, która nie chciała podporządkować się zwyczajom restauracji, w której gościła, triumfuje, bo teraz to restauracja musi podporządkować się jej zwyczajom

Wraca żywo dyskutowana sprawa karmiącej matki w sopockiej restauracji, której kelner zwrócił uwagę, aby karmienie piersią przeprowadziła w zaciszu restauracyjnego kąta, ów proponując jej kulturalnie i dyskretnie. Jak później wyjaśniał, działał w trosce o wygodę matki oraz pozostałych gości, którym chciał oszczędzić konsternacji. Jednak kelnerska troska zadziałała na karmiącą zupełnie na opak, bo miast przychylić się do propozycji kelnera, obstawała przy eksponowaniu piersi tam, gdzie wybrała, a więc na środku restauracji. Do tego sprawą zainteresowała później media a nawet sąd! Wyrok zapadł sprawnie, a po żądanych przeprosinach i dziesięciu tysiącach ostał się jeno żal, bo niewiasta przegrała. Żal ów musiał być na tyle motywujący, że poruszywszy niebo i ziemię bohaterka historii poruszyła też czeluście wyższej instancji, w czym asekurowały jej instytucje pomocowe.

Od przegranej w rejonowym minęły trzy lata, opinia publiczna zdążyła już zapomnieć o hałaśliwie wokalizowanych roszczeniach, więc ponowne pojawienie się niewiasty w telewizji – tym razem szeroko roześmianej – przyjęto z nieskrywanym zaskoczeniem. Poza posyłanym do kamer uśmiechem nowością w sprawie był zupełnie świeży wyrok sądu apelacyjnego, który nakazuje restauracji oficjalnie przeprosić panią oraz wręczyć jej dwa tysiące tytułem zadośćuczynienia. Restaurator nie ma już możliwości odwrotu, bo wyrok jest prawomocny, więc zapewne przeprosi i wypłaci. Ale co dalej?

Precedensowe wyroki namaszczone heroiczną walką uciemiężonych mają to do siebie, że ścielą ścieżki dla przeróżnej maści skrytych dotąd naśladowców, którzy dla własnej krotochwili postanawiają skorzystać z nowo nakreślonych możliwości. Tu mamy do czynienia z na poły feministyczną krucjatą ku popularyzacji wystawiania nabrzmiałej piersi na widok publiczny w imię naturalności zjawiska, bez którego ludzkość ponoć nie mogłaby przetrwać! Ach, ideologia!

Tymczasem o popularnym zainteresowaniu sprawą świadczą ścielące się gęsto w mediach społecznościowych komentarze. Co ciekawe, wbrew antycypowanej solidarności ducha ludu, któremu teraz nad Wisłą jakość wyjątkowo chyba dobrze, widzowie i czytelnicy przypuścili na rozradowaną matkę pokaźny hejt. Kwestionowano ramy jej kultury osobistej oraz pytano, czy skoro karmienie piersią jest równie naturalne jak defekacja, to czy wkrótce w restauracjach będzie można wypróżniać się przy stoliku? Co za pytanie! Czyżby już zapomnieli o całkiem gorącej aferze pieluchowej, jaką dwa lata temu rozpętali pionierzy przewijania niemowlaka na restauracyjnym stoliku? Rzecz działa się w lokalu pełnym gości, którym rezolutni rodzice zafundowali wielce perfumowany teatr dla zmysłów, finiszując publiczną ablucją pupy i złożeniem użytych w sprawie narzędzi tuż przy talerzach.

Zdarzenie to bulwersujące, co oznacza że problem pewnie dość nowy i rzeczywiście, w kulturze pokoju, kuchni i łazienki, rozdział przyjmowania płynów i pokarmów od ich zwracania jest naturalny i to pewnie nawet bardziej niż karmienie dziecka piersią, bo i w dobie proszków dla niemowląt to praktyka silnie dziś zanikająca. Ale czy w imię jej popularyzacji można usprawiedliwiać agresywne próby burzenia społecznego porządku? Kultura pokoju, kuchni i łazienki skorelowana jest też z kulturą osobistą, a reguły tejże nakazują zachciankę egoistyczną podzielić wprzódy przez współczynnik społecznej akceptacji tak, aby swoim zachowaniem nie terroryzować otoczenia.

Pozostając przy zagadnieniu rozdziału przyjmowania od wydalania, zauważmy, iż taki rozdział to zjawisko stosunkowo nowe. W Monachium do dziś istnieje Hofbräuhaus – hala piwna, w której wcale do niedawna nikt przejmował się obecnością kompanów i jowialnie lał pod stół, przy którym jadł i pił. Początkowo lane w kufle piwo przyjmowano i oddawano bez jakichkolwiek obostrzeń, czasami tylko zamiar ów zgłaszając umieszczonym pod stołem kijem, którym piwosz siekł na obie strony, aby ściśnięte wokół niego opantalonione nogi zechciały zrobić trochę miejsca. Swoistym pomostem między wolną i niczym nieskrępowaną urynacją a bardziej cywilizowanym w naszym mniemaniu kozetem był rzeźbiony przez całą długość kija innowacyjny rowek, dzięki czemu zawartość pęcherzy spływała do rynsztoka kulturalniej i bez zbędnego zamieszania.

Dziś, kiedy we wszystkich gastronomicznych establiszmentach są toalety, łazienki, ustępy, bądź dalsze ich inkarnacje, konieczności z nich korzystania nikt nie uznaje za próbę dyskryminacji, ograniczenia praw czy dostarczenia gorszej usługi. A przecież za takowe sąd apelacyjny uznał zachowanie kelnera sopockiej restauracji, który karmiącej matce wskazał stosowne jego zdaniem miejsce do nakarmienia niemowlęcia. Wszystko to w chwili, kiedy coraz liczniej pojawiają się u nas specjalne pomieszczenia do przewijania niemowląt – nie tylko w restauracjach ale też w urzędach, na dworcach i w składach kolejowych. Dlaczego ich powstawanie zbiega się z potęgującą się modą równoległą na karmienie niemowląt gdziekolwiek? Czy chodzi o dzielenie się radością karmienia z gawiedzią, ot na przykład karmiącą się schabowym?

Gawiedź może mieć jednak zupełnie inną perspektywę na nieodłączne przy karmieniu niemowląt krztuszenie, kasłanie, plucie i ulewanie ale i samą gołą pierś. Powoływanie się przy tym na malarskie przedstawienia Maryi karmiącej małego Jezusa nie mają sensu, bo w sposób artystyczny oddają klasyczną oczywistość sytuacji, co do której nie zachodzą przesłanki o niestosowność.

W imię przyjazności dzieciom restauratorzy przerabiali już przewijanie na stole, tolerują dziecięce wrzaski i plucie jedzeniem na oślep a nawet wpuszczają na salę psy i koty. Wszystko to kosztem hałasu, nieporządku i fetoru, no bo teraz taka jest ponoć moda. Przypominam jednak, że jeszcze przed wojną istniał u nas dobry zwyczaj wynoszenia niepożądanych gości z restauracji. Dziś należałoby tę tradycje przywrócić, bo restauracja to dom i choć poniekąd publiczny, to absolutnie nie w dosłownym tego słowa znaczeniu, a w domu obowiązuje przecież przestrzeganie jego reguł. Jeśli ktoś przestrzegać ich nie chce – dyskretnie acz skutecznie: za drzwi z nim i już!

  1. „Ah ideologia” to przymusowe zakrywanie się do karmienia. Nikt by nie miał nic przeciwko „eksponowaniu piersi”, gdyby pani miała głęboki dekolt, ale skoro obnażyła ją w celach pozaseksualnych, to już źle Porównywanie karmienia dziecka do deurynacji oraz przewijania dziecka na stole jest żenujące i świadczy nie tylko o ideologicznym zapamiętaniu autora artykułu, ale także o braku elementarnej wrażliwości. Smuteczek, odlajkowuję profil.

  2. Z przykrością przeczytałam Pański dzisiejszy komentarz. Dlaczego z przykrością? Jest Pan krzewicielem kultury i dobrego smaku i w ramach tychże sugeruje Pan jako właściwe miejsce do karmienia małego człowieka toaletę? Naprawdę Pańskim zdaniem jest to w porządku? Tu nie chodzi o przewinięcie malucha lae o jego nakarmienie. Czy Pan Krytyk Kulinarny również spożywa posiłki w toalecie siedząc na wykwintnym porcelanowym meblu, zachwycając się subtelnością aromatów i urządzeniem przestrzeni. Szczerze watpię. W imieniu mam i ich pociech proszę o odrobinę szacunku. Naprawdę mama może chcieć wyjść do restauracji. Osobiście nie spotkałam się z obnażoną piersią karmiącej mamy. Sama również starałam się by karmienie było możliwie intymne dla mnie i mojej córeczki. A zawsze można odwrócić wzrok gdy coś nam się nie podoba – czy to karmiąca mama, czy brzuchaty pan wcinający najtłustsze danie w karcie. Oboje maja prawo odwiedzić restaurację i cieszyć się jej daniami:).

    • Ileż to razy panowie wyciągają swoje szlachetne klejnoty przy drodze czy chodniku pod płotem, zeby załatwić swoje potrzeby fizjologiczne i my biedne musimy odwracać wzrok i jakoś nikogo to specjalnie nie oburza…
      Agnieszka Kolińska subtelność aromatow zrobiła mi dzień ???

  3. Pani Agnieszko, być może nieco skompensuję Pani przykrość – na co mam nadzieję – jeśli zauważę, iż nigdy, również w tekście, nie propagowałem jadania w toaletach, sam także w nich nie jadam. Wprost przeciwnie, w tekście wyraźnie prawię o jasnym rozdzieleniu przyjmowania pokarmów od pozbywania się produktów ich przemiany. Rzeczona toaleta, a w zasadzie jej sąsiedztwo, pada w relacji poszkodowanej pani, której kelner wskazał miejsce ustronne mające sąsiadować z takąż. Rozwijając myśl dalej, w restauracji obowiązują prawa ustalane nie przez gości a przez restauratora – podobnie jak w domach. Sytuacja, w której to gość narzuca swoje zwyczaje nie powinna być normą a patologią i jako taka zasługuje na napiętnowanie, zwłaszcza wówczas gdy swoje zwyczaje wprowadza siłą. Gastronomia to zawieszony w społecznej przestrzeni system, w którym jego poszczególne ciała przyciągają do siebie pasujące do tych ciał elementy. Nie mam absolutnie nic przeciw lokalom, w których można przesiadywać z kotami ani nie mam nic przeciw lokalom, w których z kotami przesiadywać nie można. Natomiast jestem przeciw właścicielom kotów, którzy na siłę będą wchodzić do lokali, w których koty nie są akceptowane, ale jestem też przeciw awanturnikowi, który, siedząc w lokalu akceptującym koty, będzie żądał ich usunięcia. Słowem – w gastro nie wszystko jest dla wszystkich ale dla wygody wszystkich warto orientować się, jakie towarzystwo gromadzi się pod odwiedzanym adresem oraz jakie towarzystwo ów adres prowadzi. I jeszcze na koniec – te nieszczęsne toalety, właściwie przykład z toaletą w tle z pociągu regio – pociąg nowoczesny, wręcz pachnący, ale mocno napakowany, wchodzi kobieta w widocznej ciąży, z niemowlęcym wózkiem, staje z tym wózkiem w części przeznaczonej dla wózków, rowerów i podróżnych z większym bagażem, która graniczy z przestronną klimatyzowaną toaletą zamykaną elektronicznie, pod oknami szereg prostopadle ustawionych do okien miejsc, wszystkie zajęte – ale ktoś z pasażerów zwalnia jedno z tych miejsc, w samym kącie, i zaprasza kobietę do jego zajęcia, w odpowiedzi zaś słyszy: „phi! przy kiblu mam siedzieć? z dzieckiem?”

  4. Pierwszy raz się z Panem nie zgadzam. Przy karmieniu dziecka widać tyle samo piersi co przy większym dekolcie.
    Jako młoda matka zawsze wychodziłam gdzieś, szukałem „kąta” żeby właśnie nie przeszkadzać innym. Ale teraz wiem, że to była głupota. Skoro cała rodzina przyszła na obiad, jest rozmowa i śmiechy to dlaczego ja z najmłodszym miałabym się chować, odchodzić od stołu? Je się przy stole. Załatwia się i zmienia pieluchę w toalecie.
    Porównywanie tych sytuacji……nie wiem…przykro trochę.

  5. Pani Anno, nie ma nic złego w tym, że Pani się nie zgadza, wręcz przeciwnie, skoro ma Pani inny pogląd to polemika jest w pełni uzasadniona. Niemniej istotą sprawy nie jest uwidoczniony obszar piersi czy też samo karmienie niemowlęcia, które – bezwzględnie racja – z założenia matka jest w stanie przeprowadzić bez wzbudzania zamieszania (nie wiemy, jak wyglądało to tu). Zaś to, co bulwersuje to styl, w jakim bohaterka wydarzenia „załatwiła sprawę”. Ganianie restauratora latami po sądach, hałaśliwe wystąpienia medialne oraz żądanie dziesięciu tysięcy zadośćuczynienia a nader wszystko siłowe wprowadzanie swoich porządków w miejscu, którego jest się tylko gościem trudno sprowadzić do zwykłej przesady – to niebywałe kuriozum. Organizatorem przestrzeni w restauracji jest restaurator, gość może tę przestrzeń zaakceptować lub nie, wszak jeśli masowo nie będzie jej akceptował, restaurator pójdzie z torbami. Niestety – ku frustracji coraz większej liczby restauratorów czy szefów kuchni – rośnie liczba tych, którym samo nieakceptowanie nie wystarcza – wszczynają awantury, stawiają roszczenia, idą do sądu – jak widać także po okrągłe sumki.

  6. Ale mój wpis absolutnie nie dotyczył tej kobiety, która dla mnie najzwyczajniej w świecie była niewychowana:)
    Chodziło bardziej o porównanie – nie bezpośrednie ale jednak- zmiany pieluchy czy porodu;) do czegoś tak zwyczajnego jak karmienie dziecka.
    Jasne jest, że komuś może to przeszkadzać. Że restaurator może sobie tego nie życzyć u siebie. Ich święte prawo.
    Ale kierunek, w którym to wszystko zmierza…to, że tak naturalna czynność stała się kontrowersyjnym tematem…nie podoba mnie się to:)

    • no tak, z obu perspektyw źle to wygląda – czynność naturalna acz wzbudza kontrowersje – kontrowersje, które prowadzą do nieoczekiwanych rozwiązań. Zmiana pieluchy (która rzeczywiście zaszła na stole) czy poród (to już póki co zabieg stylistyczny) to tylko dodatkowe przykłady na to samo zagadnienie, a brak kultury zaangażowanych w sytuacje osób jest tu kluczowy

  7. Wszystko się zgadza. Tylko dlaczego autor zachowuje się jak hipokryta? W poprzednim artykule pisał, że jakieś osoby zachowały się niewłaściwie zwyzywawszy jakiegoś kolorowego osobnika jako „czarnucha”. Wolność Tomku w swoim domku, jak głosi stare przysłowie.
    Tak jak restaurator ma prawo do nieobsługiwania jakiegoś typu gości, bez podania przyczyn, tak ma prawo do wyrzucenia osób, których nie chce obsługiwać, za drzwi. To dotyczy także gospodarzy kraju, w jakim zyją, np. Polaków w Polsce. Jesli Polacy nie życzą sobie, by jakiś Arab, Murzyn czy Azjata u nich jadał czy w ogóle przebywał w kraju, mają do tego 100% prawo. Prawo Gospodarza jest święte! Niezależnie czego i kogo dotyczy. Tak więc, Fora ze Dwora, matki z bachorami i czarno-ciapate przybłedy!

  8. Czyżby autor uważał, że np. restaurator, który zawiesza karteczkę na drzwiach: „czarnuchów nie obsługujemy”, ma do tego prawo i to jest OK?

    • Każdy ma prawo obsługiwać tego kogo chce. Ja bym nie wywiesił żadnej kartki, po prostu dałbym do zrozumienia, że o wiele chętniej obsługuję gości o europejskich rysach, aniżeli o bliskowschodnich czy innych. Tzw. „rasizm”, jest rzeczą czysto naturalną, zapisaną w naszej podświadomości, więc nie widzę, żeby był sens z tym walczyć.
      Skoro restauratorzy mają prawo wyrzucić matkę czy rodziców z dziećmi, śmierdzącego, pijanego klienta, to dlaczego nie mogą mieć prawa wyrzucać awanturującego się Żyda czy innego przyjezdnego. Był już przypadek, kiedy wyrzucono Żydów z jakiegoś lokalu, w mojej ocenie bardzo słusznie, bo obrażali oni Polaków. Autor bloga, jak na Liberała i Globalistę, przystało, krytykował to.
      Powtarzam, żyjemy w Polsce, w Europie, a nie jakimś multi-kulturowo, multi-rasowym „melting pot”. Chcę aby Polska była Polską, a Europa, Europą. Zwolenników multikulturaizmu czy marksizmu kulturowego, wyrzucałbym dawno, nie tylko z restauracji czy z domu, ale z planety Ziemia.

    • Skąd takie pytanie? Nie widzę trzeciej możliwości poza kreacją postprawdy albo problemami z rozumieniem tekstu pisanego – obie koszmarne, bo trudno dyskutować w takim kontekście. Niemniej raz jeszcze podkreślę, że przestrzeń restauracyjną w jej ogólności kreuje restaurator, a goście w szczególe – wypełniając sobą formularz, jaki restaurator im sporządził. Dobrze stworzona restauracja przyciąga odpowiednią klientelę, dlatego do mordowni nie wchodzi dżentelmen a finediningu nie odwiedza paker w dresie – obaj czuliby się w skrojonym nie dla siebie otoczeniu źle, podobnie jak otoczenia czułyby się źle z nimi. Rzecz jest oczywista i trudno z nią polemizować. Wyjątki mogą się pojawiać ale tylko po to, aby sankcjonować regułę. Wracając jednak do dwóch przytoczonych tekstów – różnica jest kluczowa: w pierwszym, kiedy to obsługa w sposób impertynencki potraktowała człowieka, który po prostu stał w kolejce do kasy, aby zapłacić za zamówienie i nie robił niczego, co mogłoby powodować reakcję ze strony obsługi, zaś w drugim, kiedy to gość restauracji w sposób siłowy próbował narzucać swoje zasady w miejscu, którego był gościem (a nie właścicielem). Zatem ów pierwszy wpisał się w schemat formularza, o którym wcześniej pisałem – ot, wszedł do lokalu, chciał coś przekąsić, pewnie poznać polskie smaki, specyfikę knajpianą, owianą legendą polską gościnność. I poznał. W drugim przypadku gość nie tylko nie wpisał się w formularz, ale postanowił podrzeć go na strzępy, zmusić właściciela do wprowadzenia obcych mu porządków a nadto kazał sobie a to wypłacić w PLNach. Jeszcze nie widać różnicy? To może nieco po klimacie, bo właśnie wigilia i nasz tradycyjny pusty talerz dla wędrowca. Załóżmy, że wchodzi wędrowiec, siada przy stole, zjada bigos i sałatkę, powie co nieco o sobie, może zostawi nawet jakiś mały gadżet na pamiątkę, po czym uda się w dalszą wędrówkę. I drugi, który siada, rozbija talerz, bo chce drewnianego koryta, a skoro takiego nie dostaje, dzwoni na policję i składa pozew do sądu z żądaniem odszkodowania za straty moralne, bo do tej pory pożywiał się w korytach a jedzenie z talerza nie rezonuje z jego pojmowaniem Świąt. Którego z gości będziemy wspominać przy kolejnych wigiliach, a którego wyrzucimy zanim dokończy rozmowę z policją?

      • Zgadzam się tu z Tobą w całej rozciągłości. Myślę jednak, że nie warto nikogo wspominać, gdyż jeden dzień w roku i jedna osoba, to jednak za dużo jak na wspominki.
        Są pewne zasady, które winny obowiązywać wszystkich, bez wyjątku. Dotyczy to zarówno gościach w restauracji jak i imigrantów. Warto tu przytoczyć przykład z Żydami, o których pisałeś kiedyś. Oni zachowali się jak zwyczajne prostackie chamy, nie zachowując kultury, obrażali Polaków i ich tradycje. Że zostali potraktowani w sposób „antysemicki”…kogo to obchodzi. Jeśli przyjeżdża do Polski, gość z Afryki, jako turysta czy student na wymiane i zachowuje się jak należy, wszystko jest ok. Jeśli jednak zacznie zachowywać się jak bydle, musze go potraktować nie lepiej niż traktowano jego czarnych pobratymców na plantacjach niewolniczych.
        Ten przykład oraz przykład z poprzedniego artykuły doskonale właśnie obrazuje, to co napisałem – GOSPODARZ TWORZY REGUŁY, A GOŚĆ MA OBOWIĄZEK SIĘ PODPORZĄDKOWAĆ.
        Jak się nie podoba – FORA ZE DWORA

  9. Żyjemy w czasach upadku formy, kindersztuby, savoir-vivre, pani Tabor et consortes. Zaproszenie do zmniejszenia ekspozycji by nie krępować aby pozostałych gości w ramach przyjętej konwencji to dobre wychowanie, zaś prawo oczekiwania że gość się dostosuje do zasad miejsca – w ramach obyczajów, a nawet nteroretacji prawa – jest jednym z podstawowych praw gospodarza. Restauracja to przedsiębiorstwo prywatne i w ramach prawa oraz granicach obyczaju może swoje reguły stanowić. To nie wyrzucanie czarnych, stonujcie trochę. Nie stajecie się Matka Boską gdy powijecie, ani modelką Wyspiańskiego.

  10. …a odlajkowywanie bloga za niezgodność w takiej kwestii, przecież nie będącej meritum, przecież nie będącej nawoływaniem do zbrodni – to pożałowania godna, tak w dzisiejszych czasach niepotrzebna porywczość.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Artur Michna
Artur Michnahttp://www.krytykkulinarny.pl
Artur Michna - krytyk kulinarny, publicysta, podróżnik, ekspert i komentator najbardziej prestiżowych wydarzeń kulinarnych, audytor restauracyjny, inspektor hotelowy, konsultant gastronomiczny

Teksty ―