Na łamach o wielkich oczach GMO

Miło mi odnotować, że zaistniałem na prasowych łamach. W ostatnim weekendowym wydaniu magazynu „Rejsy” Dziennika Bałtyckiego – Polska The Times pojawił się mój tekst na temat żywności modyfikowanej genetycznie. Artykuł trafił na pierwszą stronę magazynu, co odnotowuję ze szczególną satysfakcją.

Inspiracją do jego napisania była nieformalna dyskusja, która wywiązała się podczas uroczystej kolacji, gdy to pewien wybrzeżowy restaurator opisał, jak to po powrocie z wakacji odkrył w kuchennej szafce kilogram pomidorów, które kupił jeszcze przed wyjazdem, a które w stanie nienaruszonym przetrwały ponad dwa tygodnie. Biesiadnicy byli zgodni – to musiała być sprawka inżynierii genetycznej. Padały najróżniejsze przykłady GMO (organizmów modyfikowanych genetycznie) rzekomo jadanych w Polsce na co dzień: sałata, drób, ryby, truskawki a nawet poziomki. Zacząłem się wówczas zastanawiać, czy faktycznie plony biotechnologicznych eksperymentów łypią na nas z każdej sklepowej półki.

Przed przystąpieniem do pracy nad tekstem skontaktowałem się z kilkoma ekspertami z dziedziny biotechnologii i żywności modyfikowanej genetycznie. Odbyłem szereg spotkań, przeprowadziłem kilka rozmów telefonicznych, podjąłem bogatą korespondencję e-mailową. Uzyskałem pokaźny stos materiałów, które stanowiły bazę do tekstu, który miał wyjaśnić, czy na półkach polskich sklepów faktycznie można spotkać żywność z GMO, a jeśli tak, czy taka żywność jest bezpieczna. Interesowało mnie też, czy modyfikacje genetyczne wpływają na smak takiej żywności.

Ekspertami popierającymi ideę genetycznej modyfikacji żywności byli naukowcy: dr. hab. Marcin Filipecki z Katedry Genetyki Hodowli i Biotechnologii Roślin SGGW w Warszawie oraz Bartłomiej Ferra, doktorant z Katedry Mikrobiologii Politechniki Gdańskiej. Ekspertem reprezentującym grono przeciwników żywności genetycznie modyfikowanej był Marek Kryda, prezes Fundacji „Indigena”, ekspert w dziedzinie organizmów modyfikowanych genetycznie i rolnictwa wielkoprzemysłowego.

Warto zapoznać się z tym tekstem, zwłaszcza że o żywności modyfikowanej genetycznie mówi się ostatnio sporo, a dyskusje o GMO często obnażają nikłą wiedzę rozmówców na ten temat.

  1. Bardzo solidnie przygotowany artykuł 🙂 Moja pozytywna opinia wynika w dużej mierze z tego, że zgadza się z moimi poglądami na ten temat. Strach przed GMO ma wielkie oczy – przecież od setek lat rolnicy i hodowcy zwierząt stosują krzyżowanie dla poprawy jakości i wydajności upraw i hodowli.

  2. olgacecylia Twój argument z analogii jest do kitu. Jeśli od lat rolnicy coś robią, to wcale nie znaczy ani to, że genetycy robią to samo ani także to, że nic złego z tego nie wyjdzie.

    • A czytałeś ten artykuł? Bo do niego się odnosiłam. I przeczytaj dokładnie moją wypowiedź – nie od lat, tylko od setek lat (a że rewolucja neolityczna była 10 tys. lat p.n.e., to śmiem twierdzić, że od dziesiątek tysięcy), i owszem, to jest to samo – w ten sposób powstały rasy zwierząt i współczesne gatunki większości roślin hodowlanych.

      Drugą stroną medalu jest zanikająca różnorodność gatunkowa z powodu upowszechnienia popularnych, zmodyfikowanych gatunków, ale przeciwdziałanie temu nie polega na zakazaniu GMO i straszeniu zmodyfikowanymi genami w marchewce.

      • Pisząc, że „to jest to samo”, że tak uprzedzę kolejny atak, mam na myśli fakt genetycznej modyfikacji danego organizmu pod kątem pożądanych cech.

        Oczywiście krzyżowanie dokonywane poza laboratorium różni się bardzo mocno technologicznie od modyfikacji genetycznych, ale efekt łudząco podobny.

        Na Twoim miejscu nie martwiłabym się o to, co złego z tego wyjdzie, bo i tak już wtedy nie będziesz żył.

        • Krzyżowanie gatunków w rolnictwie tradycyjnym, to jednak nie jest to samo, co GMO. W laboratoriach roślinom wszczepia się między innymi geny zwierzęce. Uważam to za conajmniej dziwne.

        • Pewnie, że nikt z nas nie będzie wtedy żył. Tyke tylko, ze takie podejście jet równie etyczne, co podejście tych kilku korporacji, które maja monopol na GMO na świecie. Interesują ich wyłącznie zyski, a nie to, jak będą żyły nasze wnuki. Ciebie nie obchodzą Twoje wnuki i prawnuki?

          • Mówienie o wnukach i prawnukach to demagogia 🙂 MOŻE być z nimi źle, a MOŻE być też dobrze. Staram się żyć tak, żeby jak najmniejszy carbon footprint zostawić po sobie, tyle mogę zrobić.

            A w kwestii GMO staram się być optymistką. Jeśli nie zaszkodziły nam dziesiątki tysięcy lat jedzenia genów marchewki i genów świnki jednego dnia czy nawet w jednym daniu, to z jedzenia tego w jednym produkcie niekoniecznie musi wyniknąć koniec świata…

  3. teraz chemią faszeruje się wszystko…
    swoją drogą – widziałeś może zdjęcia z eksperymentu, kiedy pozostawiono frytki i hamburgera z McDonald’s na miesiąc poza lodówką? burger wyglądał identycznie, a fryteczki jedynie lekko oklapły… :/

      • GMO to też faszerowanie chemią, ponieważ uprawy tego typu roślin wymagają podtrzymywania właśnie chemią. Rolnicy, którzy zdecydowali sie na uprawy GMO otwarcie (ci odważniejsi) mówią, że właśnie z powodu dużych ilości chemii produkcja jest droższa niż w przypadku upraw tradycyjnych. No i nie ma wyboru, muszą sypać i lać tę chemię, bo inaczej zbiory sie nie udadzą.

        • O ile mi wiadomo, to część modyfikacji genetycznych zakłada np. odporność na szkodniki czy grzyby, którą dotąd trzeba było zyskiwać przez opryski…

          Strzeż się monotlenku diwodoru, dodają go wszędzie.

          • To prawda, że rośliny GMO z założenia mają być odporne na choroby i szkodniki i pewnie są, ale nie są odporne na chwasty i wymagają nawożenia. Rolnicy, którzy decydują się na uprawy GMO są kontraktami zobowiązani do stosowania środków chemicznych produkowanych wyłącznie przez firmę dostarczającą nasiona i nie są to środki „eko” czy „bio”, to normalna toksyczna chemia. Owszem, w uprawach „tradycyjnych” też stosuje się środki ochrony roślin i sztuczne nawozy. Oznacza to tylko tyle, ze konsument nie ma praktycznie możliwości uniknięcia ich, jeśli sam sobie nie wyhoduje przysłowiowej marchewki. Niemniej w kontekście GMO, jeśli chcemy mieć pełną informację, nie wolno zapominać, że te uprawy też wymagają chemii i kropka. Nie wszystko złoto co się świeci.

            W kwestii DHMO – robi się bardzo niebezpiecznie, jeśli zaczyna przekraczać ok. 70 % masy mózgu.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Artur Michna
Artur Michnahttp://www.krytykkulinarny.pl
Artur Michna - krytyk kulinarny, publicysta, podróżnik, ekspert i komentator najbardziej prestiżowych wydarzeń kulinarnych, audytor restauracyjny, inspektor hotelowy, konsultant gastronomiczny

Teksty ―