Choć od czasu do czasu słyszy się o wyproszeniach gości z restauracji, z różnym zresztą skutkiem, to wyproszenie recenzenta jest jednak zjawiskiem rzadkim.
Kilka dni temu media obiegła skandalizująca wiadomość, jakoby z prowadzonej przez Mateusza Gesslera w warszawskiej Hali Koszyki restauracji Ćma wyproszono recenzenta, który próbował zbierać tam materiały. To nie do końca prawda, bo recenzenta ostatecznie nie wyproszono, a przesadzono go do innego stolika, z którego jednak nie mógł przeprowadzić recenzji w pełnym wymiarze właściwym dla charakterystyki swojego warsztatu. Niemniej prośbę spełnił, choć wcale nie musiał.
Mowa o vlogerze Dymitrze, który na swoim kanale YouTube zdaje się generować znaczącą oglądalność, a którego recenzje ze względu na charyzmę prowadzącego czasami oglądam i ja, choć nie zawsze zgadzam się z metodologią ich przeprowadzania. Obejrzałem też relację z warszawskiej Ćmy. Dowiedziałem się, że jedzenie recenzentowi smakuje bardzo albo średnio w zależności od pozycji z karty menu a karty w lokalu rozdaje silna osobowość, która albo gościom pozwala, albo nie pozwala.
Z punktu widzenia vlogera to odkrycie korzystne, co potwierdza grubo ponad ćwierć miliona odtworzeń filmu i niemal tysiąc komentarzy pod nim, z których niemal wszystkie – nic dziwnego – sympatyzują z recenzentem. Z punktu widzenia restauratora – to zależy. Jeśli chciałby mieć w lokalu pruski dryl, to będzie miał, zaś jeśli chciałby mieć w lokalu widzów Dymitra, to nie będzie miał. Warto zaznaczyć, że na ten moment wybór restauratora ogranicza się wyłącznie do opcji pierwszej, która wcale nie musi być dla restauratora niekorzystna, wszakże o ile wśród jego dotychczasowych gości przedstawiciele ponadćwierćmilionowej widowni Dymitra stanowili dotąd niewiele znaczącą mniejszość.
Aferę oceniam za nieco nadmiernie dętą. Sam od wieków powtarzam, że restaurator ma pełne prawo do kształtowania grona swoich gości w taki sposób, w jaki uzna za stosowne. W przytoczonym przypadku, o ile osoba egzekwująca porządek postępowała zgodnie z przyjętym przez restauratora regulaminem, a przecież nie ma powodów, by sądzić, iż nie, w zasadzie nic się nie stało. Głoszę też i trudno z owym polemizować, iż każda osoba z restauracji wyproszona ma nie tyle obowiązek ile prawo do samodzielnego wydalenia się spod adresu. Do tego recenzent nie ma obowiązku recenzować miejsca, którego nie jest w stanie zrecenzować zgodnie ze swoimi standardami. Zmuszony do prowadzenia prac pod dyktando restauratora czy jego przedstawiciela, może odstąpić od czynności lub przeprowadzić je w miejscu neutralnym. Może zatem zabrać merytoryczną treść na wynos i ocenić ją na ławce w parku, w poczekalni dworca kolejowego, a nawet na zapleczu szaletu miejskiego, jeśli tylko miejsce takie uzna za stosownie wystarczające. Dość powiedzieć, że historia krytyki kulinarnej zna przypadki wielkiej sławy recenzentów, którzy – aby podjąć fachową recenzję – stawiali się w restauracjach w przebraniach po to tylko, aby doświadczyć upokorzeń, na jakie narażeni mogą być goście niechętnie pod konkretnymi adresami widziani, na przykład nie dość dobrze ubrani lub sprawiający wrażenie bezdomnych.
Nie wydarzyło się zatem wiele, acz nie zawsze być tak musi, o czym świadczą opisywane przeze mnie kilka lat temu przypadki z Cafe Foksal. Wówczas określającej się jako katoliczka barmance nie spodobał się temat rozmowy gości przy barze, którzy poruszali między sobą temat żydowski. Nie tylko zostali wyproszeni, ale też obrażeni a następnie pobici. Od tego czasu niewiele się chyba tam zmieniło, skoro w popularnym agregatorze ocen publiczności lokal wciąż zbiera niskie noty.
Co prawda w przypadku pana Wojciecha, któremu obsługująca go w gdańskiej restauracji San Marco osoba mówiąca wyłącznie w języku włoskim odmówiła przysłania kelnera posługującego się językiem polskim, do eskalacji na tym poziomie jednak nie doszło. Wobec niemożności złożenia zamówienia pan Wojciech, który poczuł się jak persona non grata, samodzielnie wydalił się z restauracji. Po ochłonięciu z emocji zdecydował się jednak zatelefonować do lokalu, aby porozmawiać z właścicielem. Jakież było jego zaskoczenie, gdy zamiast przeprosin lub choćby wyjaśnień, otrzymał złożoną z gróźb wiązankę. O zajściu pan Wojciech poinformował redakcję trójmiejskiego portalu informacyjnego. W masie niemal tysiąca komentarzy pod relacją pojawiła się między innymi interpretacja przepisów ustawy o języku polskim, która ma przewidywać, że konsument ma w Polsce prawo do obsługi w języku polskim.
Mimo że wypraszanie z restauracji, włącznie z wynoszeniem delikwenta niewypłacalnego, może kojarzyć się z przedwojniem, polityka wypraszania z lokali wciąż ma miejsce, a wypraszani są zarówno zwykli śmiertelnicy jak i gwiazdy sceny i ekranu. Ba, wypraszani bywają nawet dziennikarze, jak choćby czeski reporter, który zawitał do Bogatyni, aby opisać drażliwą ostatnio kwestię Turowa. Dziennikarz postanowił się posilić, ale nie posilił się, bo bogatyńska kelnerka rozpoznała u niego czeski akcent. Tymczasem już kartka na drzwiach wyraźnie głosiła, że w jej lokalu Czechów nie obsługuje się!
Do rzymskiej restauracji Scusate il Ritardo nie wpuszczono Wojciecha Szczęsnego. Swoją historią podzielił się w polskiej telewizji, generując oburzenie widzów, którzy nie mogli zrozumieć, jak to możliwe, że jednemu z czołowych piłkarzy AS Roma odmawia się wejścia do włoskiej restauracji i to w samej stolicy. Tymczasem, jak objaśnił Szczęsny, nie wpuszczono go do restauracji dlatego, że kilka dni wcześniej jego drużyna przegrała mecz. Wilczy bilet miał zostać anulowany po najbliższej wygranej, ale skoro Szczęsny usłyszał od kelnera „przepraszamy, ale dzisiaj pan u nas nie zje”, to podjął decyzję, że nie zje tam już nigdy więcej.
Głośnym echem w listopadzie 2019 roku poniosła się afera, jaką rozpętał Piotr Rubik, po tym, jak kelner odmówił mu wstępu do restauracji Belvedere, w której – jak zapewnia – bywał częstym gościem. Tym feralnym razem spacerujący po Łazienkach muzyk zapragnął wstąpić do Belvedere tylko na chwilę, aby wraz z rodziną skorzystać w niej z toalety. Artyście wraz z rodziną wstępu zdecydowanie odmówiono, więc stosowna relacja z wydarzenia błyskawicznie pojawiła się na jego profilu społecznościowym. Komentowany przez internautów skandal ewoluował i miał ciąg dalszy, bo w następstwie głos zabrali właściciele restauracji a także sam kelner, który przyznał, że jako osoba kulturalna wskazał panu Rubikowi możliwość skorzystania z toalety publicznej nieopodal.
Kilka tygodni później podobnych kłopotów z kelnerem doświadczył Dawid Kwiatkowski, który usiłował wejść do łódzkiej restauracji Polka z psem. Nie został wpuszczony, a relacją z niepowodzenia podzielił się z fanami w swoich mediach społecznościowych. Nie mógł zrozumieć, jak to możliwe, że kojarzona z Magdą Gessler restauracja stawia bariery przed czworonogami, skoro ta sama Magda Gessler niejednokrotnie deklarowała gastrootwarcie na domowy drobiazg. Wyjaśnienie okazało się prostsze, niż można się było spodziewać. Magda Gessler jakiś czas wcześniej przestała udzielać swojego wizerunku kilku dotąd z nią kojarzonych restauracjom ze względu na różnice w filozofii ich prowadzenia z filozofią jej własną. Łódzka Polka była jedną z nich.
Przygoda Dymitra z Ćmą, która skończyła się na protekcjonalnych połajankach, jawi się jako zdarzenie o minimalnym ciążeniu skandalotwórczym. Z komentarzy, które pojawiły się pod relacjami tę aferę opisującymi, przebija w mierzalnej skali głos społeczny wspierający zdecydowaną postawę kelnera, któremu publika zdaje się en masse przyznawać prerogatywę podejmowania motywowanej własnym przeświadczeniem decyzji, komu, na co i gdzie pozwalać. Zupełnie zresztą inaczej niż w przypadku hałaśliwej matki z dzieckiem, która w sposób ostentacyjny postanowiła swoje dziecię nakarmić tam, gdzie akurat miała na to ochotę, a zatem przy stoliku w centralnym punkcie restauracji. Przypomnę, że po tym, jak na wniosek gości próbowano wskazać jej miejsce ustronne, ta wezwała media, a następnie złożyła pozew do sądu, uzyskując przy okazji niezłą sumkę odszkodowania.
Takie czasy – zależy, jak komu beret leży.
Wniosek jest z tego prosty-nie chodzic do restauracji tylko jesc w domu. Zaoszczedzone pieniadze i czas poswiecic na bardziej wyrafinowane przyjemnosci. Lub na pomoc potrzebujacym.