Gastronomia powoli się otwiera…

Nie dlatego, że może tylko dlatego, że musi.

Ci, którzy na moje głoszone z samym początkiem pandemii ostrzeżenia, że realizacja zamówień na wynos będzie w dobie restrykcji koniecznością dla całej gastronomii, pukali się palcem w głowę, dziś udają, że zostali źle odebrani, bo drapali się tylko nad okiem. Teraz także i ci niby-się-podrapujący zdejmują kłódki i łańcuchy ze swych dawno zamkniętych przybytków i gotowi na nowe otwarcie – choć wciąż na starych i tych samych warunkach.

W przepisach nie zmieniło się bowiem ostatnio nic, a więc bary, kawiarnie i restauracje mają pozostać zamknięte aż do enigmatycznie lokowanej w kalendarium trzeciej fazy uruchamiania gospodarki, daleko po hotelach, które będą się mogły otworzyć w nie mniej jasnej fazie drugiej. Coraz więcej zamkniętych na dziesięć spustów kawiarni i barów w ostatnich ciepłych dniach jednak się otwiera. Ogłaszają, że wróciły, gotowe obsługiwać gości i zapraszają, acz tylko po kilku na raz.

Tak oto popularny bar z niedrogim jedzeniem z bemarów, do niedawna z trudem kiełznający kolejki i lokujący przy stolikach po kilkadziesiąt osób na raz, dziś zaprasza ponownie, informując, że jednorazowo zaprasza co najwyżej sześć osób, pod warunkiem, że zamówiony dewolaj z ananasem nabędą na wynos a przed wejściem zdezynfekują ręce.
Pobliska kawiarenka, której przebojem – jak się zdaje – była konfekcja lodów znanej marki podawanych w popularnych ostatnio waflo-gofrach, dekorowanych posypką, polewą i sznikersem albo może twiksem, też ogłosiła otwarcie i oferuje teraz swój specjał oraz kawę na wynos.

Otwierają się też lokale w miejscowościach turystycznych. Jak mi doniesiono, w Międzyzdrojach gotowe na przyjmowanie niemieckich turystów są coraz liczniejsze kurortowe bary i punkty wydawania fast-foodu. Problem jednak w tym, że niemieckich turystów brak, bo osoby przekraczające polską granicę wciąż obowiązuje nakaz 14-dniowej kwarantanny, na którą posiadacze przynajmniej do niedawna wypchanych portfeli najwidoczniej nie mają ochoty.

Rzeczywistość jest znacznie bardziej prozaiczna, bo wygląda na to, że mało kto ma ochotę wchodzić do barów i restauracji. Dlatego pusto jest zarówno w pojemnym barze z dewolajami, kameralnej kawiarence z lodami i nadmorskich bistrach. Niestety jestem zdania, że oficjalne poluzowanie restrykcji i urzędowe otwarcie wszystkich polskich punktów gastronomicznych niewiele zmieni. Przećwiczeni na wskroś pod hasztagiem „zostań w domu” i przyzwyczajeni do tego stanu Polacy nieprędko ruszą zarówno na szwajcara z brzoskwinią jak i na eco-organic negroamaro a’la Mokotów z biodegradowalną słomką. A czy w ogóle kiedykolwiek ruszą gremialnie? Być może ale nie na pewno.

Z moich rozmów z restauratorami wynika, że ci, którzy wsłuchali się w moje słowa i bez grymaszenia od razu zamaskowali twarze i przystąpili do bohaterskiego wydawania pozycji kryzysowych menu na wynos albo z dowozami, często realizowanymi własnym sumptem, siłą mięśni bezrobotnych chwilowo kelnerów, dziś liczą pieniądze w kasie i wychodzi im, że mają ich od dziesięciu do dwudziestu procent tego, co wychodziło z podobnego przeliczenia w całkiem niezłym jeszcze styczniu i lutym. To nie są kokosy, ale wystarcza na podtrzymanie procesów, utrzymanie załóg a przede wszystkim na pielęgnację więzi z gośćmi, którzy mimo wszystko decydują się coś zamawiać. A decydują się między innymi dlatego, że chcą w ten sposób pomóc swoim ulubionym knajpkom, do których chadzali na pogaduchy i na randki, gdzie omawiali biznesowe strategie a przy porannej kawie prowadzili zdalne biuro. Krótko mówiąc chcą pomóc miejscom, w których było fajnie i do których chciałoby się wrócić.

Właśnie dlatego ci goście do tych miejsc wrócą i to właśnie oni wygenerują pierwsze dziesięć a może nawet jedenaście procent popandemicznych obrotów! Co więcej, przyprowadzą kumoszki na pogaduchy albo umówią się z kochanką koleżanki na z góry skazaną na porażkę randkę. Przy gorącej czekoladzie otworzą właśnie odebrany z poczty list polecony z pośredniaka o odmowie przyznania zasiłku, a za przeznaczoną na trimming u barbera stówkę zamówią sobie golonkę w śmietanie, którą tak bardzo chcieli zjeść, gdy jeszcze posiadali brodę, zgoloną ostatnio ze względów higienicznych i oszczędnościowych. Oni wrócą, bo będą mieli dokąd. Wrócą, bo dania z uproszczonej karty menu, które kilka razy zamawiali w czasie pandemii na wynos, pozwoliły na utrzymanie z knajpką relacji. Wrócą, bo w trudnych czasach oni byli z kimś i ktoś był z nimi.

O ile w stosunku do podobnych powrotów do otwieranych w ostatnich dniach lokalizacji mam już mniejszą pewność – wszak zdążyły już zerwać łączące ich z tymi gośćmi więzi, które ci goście mogli zdążyć nawiązać pod zupełnie innym a działającym adresem – to w stosunku do lokali w dalszym ciągu głucho zamkniętych a często działających pod auspicjami znanego nazwiska, pewności nie mam już żadnej. Skoro firmujące je persony miast obsługiwać gości, udzielają się w mediach, emitując przekaz, z którego wynika, że taki kunszt i talent jak ich nie mieści się w żadnym pudełku, to…

Amen.

A przy okazji – jeśli twój lokal realizuje zamówienia na wynos, poinformuj o tym całą Polskę! Właśnie uruchomiliśmy największy w kraju ogólnopolski serwis dla lokali realizujących zamówienia na wynos i z dowozem spakowane.pl, dzięki któremu skutecznie i łatwo dotrzesz do nowych gości, którzy są zainteresowani zamówieniami na wynos i z dowozem. Dodaj się już dziś bezpłatnie i korzystaj z nowych możliwości!

  1. No wlasnie, ciekawi jak zmieni sie gastronomia po ustaniu (wzglednym)tego dziwactwa, ktore sie dzieje.
    Ja osobiscie sie ciesze z tego wszystkiego bo zywnosciowy ecommerce bedzie teraz silniejszy niz kiedykolwiek, wlasciwie to Ci, co w niego watpili, teraz zmienia zdania, skoro zamierzam wrocic do tego, to wlasciwie dobrze sie stalo…jak sie stalo.
    Gastronomia faktycznie najbardziej ucierpiala na obostrzeniach, ale moim zdaniem musi wyciagnac wnioski, podobnie jak zrobili to handlowcy. Sprzedaz produktow online to podstawa, takze w przypadku gastronomii. Wiekszy udzial cateringu, takze tego firmowego, nastawienie sie takze na handel zywnoscia lub produkcje wlasnych wyrobow.
    Moze gastronomia powinna pomyslec czy nie powinna pojsc w strone garmazerki, w tym sensie, ze skoro garmazerke mozna zjesc na miejscu ale zawsze byla ona nastawiona na sprzedaz na wynos, do domu, to moze i gastronomia powinna w ten sposob pojsc.
    Sluchalem ostatnio podcasu BBC (Food Programme) i bardzo ciekawe wnioski restauratorow, dokladnie podobne do tego co pisze Artur. Nasi gastronomi powinni bardzo uwaznie obserwowac sytuacje na swiecie i brac, w razie potrzeby przyklad ze swoich kolegow z zagranicy. Trzeba sobie jednak jasno powiedziec ze problem jest globalny i ludzie dochodza wszedzie do podobnych wnioskow i rozwiazan.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Artur Michna
Artur Michnahttp://www.krytykkulinarny.pl
Artur Michna - krytyk kulinarny, publicysta, podróżnik, ekspert i komentator najbardziej prestiżowych wydarzeń kulinarnych, audytor restauracyjny, inspektor hotelowy, konsultant gastronomiczny

Teksty ―