Hotelarze i gastronomowie chwalą sobie letni sezon i odrabiają pandemiczne straty. Czy to poprawa na stałe i co będzie po sezonie?
O tym, że profil turysty odwiedzającego polskie Wybrzeże zmienia się od kilku lat pisałem już wielokrotnie, odnosząc się do rosnącego poziomu zamożności segmentu polskich rodzin cieszących się dotąd niskimi dochodami, żałując tym samym, iż perełki polskiego Bałtyku ulegają pospolitej pauperyzacji. Oto wraz z rosnącą na pożywce socjalnych programów rządowych siłą nabywczą Polaków, rodacy dotąd nie wyściubiający nosów poza kebab za rogiem, jęli podejmować trud wypraw na kanikułę, wykazując szczególną predylekcję do i tak zatłoczonej i opętanej przez komary i meszki drogi wojewódzkiej numer 216 prowadzącej na Hel, jeszcze bardziej rozmieniając przy tym na drobne i tak już dolegliwą miejscową lichość.
W tym roku sytuacja uległa jeszcze głębszej dramatyzacji, bo z jednej strony polskie kurorty straciły niemal całkowicie dopływ turystów dewizowych, którzy z racji wyższych niż przeciętne oczekiwań byli skłonni szerzej rozwierać portfele, a z drugiej strony wypełniły się po brzegi turystą krajowym, w tym także tym, który zrezygnował z wyjazdów zagranicznych. W efekcie od pełnego dotąd Skandynawów i Niemców Wybrzeża, po tętniące Amerykańskim akcentem Krupówki, najpopularniejszym słowem słyszanym na wakacyjnej ulicy jest nasza tradycyjna, swojska i polska „k… mać”, co być może należało jakoś wiązać z trudnościami w zaopatrzeniu w małpki, które już przed szóstą rano znikają z miejscowych sklepików.
W rzeczy samej żaden to sarkazm, bo masowy alkoholizm nad polskim morzem jawi się naszą niepotrzebnie chyba osromioną antycnotą. Walor ów dla wielu wątpliwy, a dla mnie nie do przyjęcia, bije po oczach na przykład w przywołanej wyżej vlogerskiej sondzie ulicznej z jednego z najbardziej wziętych polskich kurortów, Mielna, przez samego vlogera określanego mianem miasta, które „niszczy każdego”.
Na posługujących się firmowymi kartami kredytowymi biznesmenów nie ma co liczyć, o czym mówią nawet obsługujący wzięte polskie lotniska taksówkarze. Ruch biznesowy w ostatnim roku zamarł, a to oznacza, że ci, którzy liczą na wysypujące się z pękatych portfeli banknoty o wysokich nominałach w euro, powinni jak najszybciej uznać te nadzieje za płonne.
Niewiele zmieni się też w wolumenach turystów zagranicznych odwiedzających Polskę. Nie musi się to wcale wiązać z nadzwyczajnie wysokim wrażeniem zagrożenia wirusem w naszym kraju. Wystarczy, że Hiszpanów, Włochów czy Francuzów ostro przećwiczono już na miejscu, wejście do restauracji, kawiarni a nawet pociągu uzależniając od wylegitymowania się tak zwanym „paszportem covidowym”. Efekt mrożący takiego rygoru w połączeniu ze znacznie bardziej dolegliwym niż w Polsce przebiegiem pandemii w tych krajach będzie mitygował potencjalnych turystów przez opuszczaniem własnych pieleszy, być może w podobnym zresztą stopniu jak ma to miejsce u nas.
Reglamentacji nie przewidują póki co Chorwaci, którzy robią wszystko, aby ruch turystyczny rozkręcić z pełną siłą. W przeciwieństwie do konkurencji z innych części Europy, obostrzenia w Chorwacji są minimalne – potwierdzenie szczepienia, ozdrowienia lub najtańszy test dla niezaszczepionych. Z tej oferty szczególnie chętnie korzystają Polacy, których nad chorwacki Adriatyk wybrało się tego lata niemal milion. To historycznie rekordowy wolumen człowieczy z nadwiślańskich szarug uciekający nad słoneczne plaże, ale biorąc pod uwagę silne zaangażowanie promocyjne Chorwatów w polskich mediach, stosunkową nieodległość tamtejszych plaż od naszych blokowisk oraz możliwość dojazdu tam własnym wehikułem, co wpisuje się zresztą w popandemiczną stylistykę podróży, trudno się dziwić, że Polacy złaknieni zagranicznego urlopu w ciepłym kraju podążają właśnie w chorwackim kierunku.
Warto pamiętać, że gdy wrócą, dołączą do zasobów klienteli branży hotelarsko-garstronomicznej w Polsce, którą nawiedzać będą w szczególności podczas świąt Bożego Narodzenia, sylwestra, Nowego Roku i Wielkiejnocy oraz szeregu polskich długich weekendów, w tym tych mniej typowych, na przykład związanych z obchodami Wszystkich Świętych, Narodowego Święta Niepodległości, Bożego Ciała, Matki Boskiej Zielnej czy zwyczajowej majówki. Dla nich hotelarze i gastronomowie już dziś powinni szykować kuszące oferty ze schabowym z kapustą na czele, bo dający się ponieść magii polskiego fine dine prezesi zarządów i dyrektorzy wykonawczy, ponoć tymczasowo usidleni w sieci wideokonferencji, póki co nie będą ich nawiedzać.
Brak danych, czy w ogóle kiedykolwiek.