Jedna trzecia Włochów ograniczyła jedzenie na mieście.
Pierwsze doniesienia o epidemii koronawirusa w Chinach, ogłoszone zresztą ze sporym opóźnieniem, Włosi komentowali przy tradycyjnym espresso. Właśnie zaczął się nowy rok, życzono sobie zdrowia, szczęścia i wszelkiej pomyślności, a tej zdawało się nie brakować, o czym świadczyły bijące rekordy wszech czasów wzrosty na światowych giełdach. Na historie zbłąkanych wycieczkowców, na których wykryto pojedyncze przypadki zarażenia koronawirusem, w wyniku czego kolejne kraje odmawiały im wejścia do portów, patrzono jak na serial telewizyjny i to tym bardziej emocjonujący, im bardziej zwiększała się liczba dotkniętych wirusem pasażerów. Przyglądano się też ekskluzywnemu hotelowi na Teneryfie, który z podobnych powodów objęto kwarantanną, unieruchamiając przy tym dobry tysiąc gości. Dziwiono się, że tak drogo, tyle luksusu a takie kiepskie wakacje – ot, casus złotej klatki.
Komentowano z bezpiecznej odległości, rzecz obserwując przez szkło ekranu, monitora i wyświetlacza, bo i cała sprawa zdawała się odległa, wręcz wirtualna. Niezaburzony spokój zachodniego świata runął jednak w gruzach, gdy tylko okazało się, że wirtualny dla Europy wirus stał się realnym zagrożeniem, liczba zarażonych zaczęła gwałtownie rosnąć, a kolejne kraje podawały coraz większe liczby zgonów. Giełdy opanowała panika, miniony tydzień ogłoszono najczarniejszym, a końca spadków nie widać.
Właśnie panika, owa swoista forpoczta choroby, rozeszła się po świecie znacznie szybciej niż sam wirus, a jednym z jej przejawów był wzrost cen płynów dezynfekujących oraz nagłe i gigantyczne zainteresowanie maseczkami chirurgicznymi, których ceny momentalnie poszybowały o tysiące procent. Swój w tym udział mają media, dla których zagadnienie koronawirusa to temat znacznie lepszy niż każdy inny, bo łatwo generujący strach, a zatem magnetycznie przyciągający odbiorców.
Przejawy paniki notuje się też w Polsce, na co wskazują zachowania konsumenckie. W sobotę popołudniu z polskich supermarketów zaczęły masowo znikać produkty o zwyczajowo niskiej rotacji, które kojarzone są z zapasami na wypadek zagrożenia. Półki na co dzień pełne makaronu, ryżu i kaszy skutecznie ogołocono, pozostawiając puste opakowania zbiorcze i etykiety cenowe – świadków ich wcześniejszej tam obecności.
Jeszcze bardziej obrazoburcze sceny malowano w internecie i to nawet w publikatorach uznawanych za poważne i miarodajne. Przytaczano opisu walki o ostatnią paczkę makaronu, rzecz uwiarygodniając dokumentowanym smartfonowo włoskim dramatem Polek. Co prawda przejawów walk na żadnym zdjęciu nie widać, ale trwogę udało się zasiać.
Nieczuły na pompowane klikalnością emocje a wrażliwy na rzeczowe fakty z pierwszej ręki, zapytałem moich włoskich przyjaciół z północy, jak oni oceniają skalę problemu. Okazało się, że z ich oglądu prezentowany w mediach obraz zdarzeń jest zupełnie nieproporcjonalny do stanu rzeczy. Owszem, kilka gmin rzeczywiście poddano ścisłej kwarantannie, co jednak nie oznacza, że życie w całym kraju zamarło. Owszem, w Mediolanie zamknięto bary i kawiarnie, ale część z nich jest już otwarta, normalnie działają też sklepy.
Strach raz posiany zbiera jednak żniwo przez długi czas. Jak wynika z najnowszych badań opinii przeprowadzonych przez agencję Nielsen, Włosi mimo wszystko zmieniają swój styl życia. Ponad jedna trzecia już ograniczyła jadanie poza domem, a niemal połowa deklaruje, że unika przebywania w miejscach ogólnodostępnych. Co ciekawe, większe obawy żywią Włosi z południa, gdzie przypadki zarażeń koronawirusem są nieliczne albo nie ma ich wcale.
Tymczasem z moich własnych badań, które przeprowadziłem w mikroskali w mediach społecznościowych, może wynikać, że przynajmniej w sferze deklaratywnej Polacy nie zamierzają zmieniać swoich zwyczajów, a do kawiarni i restauracji będą chodzić niezależnie od zagrożenia koronawirusem. Czy deklaracje rzeczywiście zostałyby przekute w czyn, gdyby koronawirus rozpanoszył się także nad Wisłą, nie sposób przewidzieć. Jednak przykłady rzeczywistych działań, jak choćby wspomniane wyżej pustoszejące półki z makaronem, ryżem i kaszą w polskich supermarketach oraz o jedną trzecią niższa frekwencja we włoskich barach i restauracjach, zdają się wskazywać jednak przeciwnie.
Co prawda słychać głosy, że pandemia koronawirusa nie powinna znacząco wpłynąć na sytuację branży hotelarsko-gastronomicznej w Polsce, a w Krakowie są wręcz pewni, że strat nie odnotują, acz taki poziom optymizmu to zjawisko odosobnione. Doniesienia o możliwych stratach w branży hotelarskiej i gastronomicznej płyną z Francji i Niemiec. Obawy wyzierają też z komentarzy branży winiarskiej. Komentatorzy jednoznacznie wskazują na zerowy ruch turystyczny z Chinami i innymi krajami najbardziej dotkniętymi koronawirusem, ograniczenia w ruchu lotniczym oraz lęk przed zarażeniem i choć nikt nie jest jeszcze w stanie podać nawet przybliżonych wielkości, przekonanie o nieuchronności strat dla branży jest powszechne.
Na ile straty dotkną polskich operatorów turystycznych, gastronomów i hotelarzy, pokaże czas. Tak czy owak w najbliższych miesiącach należy się spodziewać zmniejszonego ruchu turystycznego, choćby dlatego, że linie lotnicze ogłaszają redukcje połączeń a przewodnicy turystyczni z dnia na dzień przyjmują rezygnacje zagranicznych grup turystycznych z przyjazdu do Polski. Pozostaje liczyć na turystów z Polski, choćby na tę ich część, która w związku epidemią koronawirusa nie wybierze się na wakacje zagraniczne z przyczyn obiektywnych, na przykład odwołania lotu, odwołania rezerwacji przez sam hotel – co też ma miejsce – albo z obawy o zdrowie.
Tymczasem z zupełnie innej perspektywy na kryzys koronawirusowy patrzy burmistrz sycylijskiego miasteczka Agrigento, który siłą ogólnoświatowego lęku postanowił napędzić machinę promocyjną turystycznych atrakcji swojego regionu. W przygotowanym specjalnie na tę okazję filmiku zachęca turystów do odwiedzin Agrigento w te oto słowy: „Daj się zarazić historią! Oddychaj historią pełnymi płucami! Piękno nie potrzebuje kwarantanny!
Odważne, ale może skuteczne?
Przy okazji – jeśli prowadzisz kawiarnię, restaurację albo hotel i chciałbyś upewnić się, że jesteś dobrze odbierany i idziesz z duchem czasu, zapraszam do zapoznania się z moją ofertą coachingu, konsultacji i audytu: krytykkulinarny.pl/coaching.
Znajac dziwactwo Polakow, nalezy spodziewac sie kompletnie odwroconych zachowan niz te z Wloch. To znaczy teraz ludzie panikuja i odwalaja szopke, ale jak przyjdzie co do czego, to beda paradowac na golasa w miejscach wystepowania wirusa zeby pokazac „jakie to kozaki”.
To co jednak koronawirus zmieni, oby, to zachowania w kwestii przestrzegania higieny. Czas najwyzszy aby Polacy zaczeli czesciej myc sie oraz myc rece. Bo do tej pory, caly czas jest z tym duzy problem.