To bardzo brzydko – oznajmił inspektor i ukarał dzieci. To znaczy szkołę. Czyli dzieci.
Nikt dotąd nie wycenił kwotowo zbiorowej odpowiedzialności dzieci za wytykanie palca, więc gdy zrobił to w końcu inspektor do spraw danych osobowych, rzecz pokazano w telewizji. Dzięki temu wiadomo, że wytykanie palca w szkolnej stołówce kosztuje dwadzieścia tysięcy złotych. Uwagę zwrócić należy przy tym na fakt, że do zbiorowego wytykania dochodziło z przyczyn przez dzieci niezawinionych, bo na skutek obowiązującego w szkole nakazu, a karę nałożono na dzieci tylko pośrednio, bo zapłacić ma ją szkoła. Choć gdy zapłaci, to ostateczną szkodę tak czy owak poniosą dzieci.
Zespół kucharski z Leżajska prędko zmiarkował, że urzędniczym głowom zabrakło rozumu a, przyciśnięty rozporządzeniem do blatu, podjął się eksperymentów – najpierw z obieraniem, potem z krojeniem a następnie z mieszaniem. Ostatecznie uzyskano niespotykany na skalę krajową efekt zielonych łąk sałatkowych i tęczowych ogrodów deserowych, które aranżuje się w szkolnej stołówce pod umowną postacią szwedzkich stołów i to ku radości dziecięcej gawiedzi. Ta z entuzjazmem angażuje się w dekompozycję kompozycji, śmiało wybiera wypatrzone kąski i zjada je ze smakiem, nadto w poczuciu zdrowej biesiady. Nic przy tym nie szkodzi, że dziatwa nie do końca wie, co je.
Z reakcji dzieci na kolorowe warzywno-owocowe wariacje wprost wszak wynika, że co prawda to, co dziatwa jada i pija, smakuje jej bardzo, przy czym niezależnie od tego, że jest to coś zupełnie innego, niż dziatwa sądzi. Brzmi to nieco pokrętnie, ale może właśnie w takim podejściu jest metoda, bo mimo że – komentując smak wypijanych soków – dzieci mylą składniki a nawet warzywa z owocami, to przecież przyrodzoną cechą wieku dziecięcego jest detekcja, badanie, ustalanie – jednym słowem kształtowanie osobistej palety smakowej.
Choć w stołówce w Leżajsku stają na głowie, żeby w kształtowaniu takiej palety każdemu dziecku asystować skutecznie i to ledwie za trzy pięćdziesiąt, które pozostaje w dyspozycji intendentki na głowę przeliczeniową, gros tych wysiłków może pójść na marne, skoro po powrocie do domu osobista paleta smakowa dziecka jest rujnowana przez menu przygotowywane w domowej kuchni przez rodziców. Mowa tu nie tyle o kuchniach domów drobnomieszczańskich, których budżety od jakiegoś czasu zasila po pięćset złotych na dziecko, ale nawet o kuchniach, za których sterami stoją profesjonaliści. Do takiej konstatacji prowadzi pierwszy odcinek nowej serii TTV, której autorzy postawili sobie za zadanie przemienić grupę otyłych mężczyzn w rączych Apollinów. Otyli bohaterowie programu obżerają się na potęgę, palą, piją i klną ile wlezie, co w zasadzie stanowi jakiś obraz współczesnego Polaka z interioru. Co jednak szokuje, to zachowanie jednego z uczestników programu, który jest szefem kuchni w restauracji, a po powrocie do domu rzuca rodzinie na pożarcie przemysłową pizzę, fast food i słodycze. Powód? Wszyscy bardzo to lubią!
Tymczasem problem kiepskiego smaku potraw leży nie w typie surowca czy w technice obróbki. Zwykła pieczeń może być niebiańsko krucha i skąpana w aromatycznym sosie albo obrzydliwie sucha i oklejona breją bez charakteru. Podobnie najprostsza warzywna zapiekanka, o ile fachowo sporządzona, może zjednać sobie przychylność niejadków, acz sporządzona w tradycyjnej szpitalnej stylistyce zniechęci nawet zagorzałych wegan.
Pismo rzekomo spotyka się z gremialnym odzewem rodziców korzystających ze stołówek dzieci. Podpisy nań kreślić mają chętnie i choć liczba nakreślonych tak podpisów oscyluje na razie wokół trzystu, zdążono już odtrąbić roślinny sukces. Na razie sukces to połowiczny, bo władze Gdańska odesłały wegańskich rodziców wraz z ich petycją do nadkuchennych w stołówkach, gdzie kreuje się dziecięce karty menu.
Gdybym to ja był takim rodzicem, zaprosiłbym do Gdańska postępowy zespół kucharski z przywołanej wyżej leżajskiej podstawówki albo wręcz doprowadził do organizacji tamże wyjazdowych warsztatów kulinarnych dla niepoprawnych kucharek z Gdańska, w stronę których wycelowano oskarżycielski wegański palec.
Tylko który palec – zapyta dziecko i spojrzy na przykład, a ten idzie z góry!
Przy okazji – jeśli prowadzisz kawiarnię, restaurację albo hotel i chciałbyś upewnić się, że jesteś dobrze odbierany i idziesz z duchem czasu, zapraszam do zapoznania się z moją ofertą coachingu, konsultacji i audytu: krytykkulinarny.pl/coaching.