Kto stoi za silnie kreowaną dziś modą na weganizm?
Od czasu pojawiania się na rynku polskiej wersji głośnej książki Michaela Polana „W obronie jedzenia. Manifest wszystkożercy” mija właśnie 10 lat. Bulwersującą na owe czasu pozycję przywołuję tu nie tylko po to, aby przy okazji okrągłej rocznicy wspomnieć pamięć dzieła, a przede wszystkim dlatego, że po 10 latach od wymierzenia przez Polana oskarżycielskiego palca w maniakalnych propagatorów zdrowego żywienia, umownie wyznających ideologię „dietetyzmu”, na horyzoncie pojawiła się grupa krzewicieli idei znacznie groźniejszej, którą dziś umownie ja nazywam „weganizmem we wielkomiejskim tego słowa rozumieniu”.
Mody i fobie z żywieniem w tle obowiązywały na przestrzeni ludzkich dziejów przeróżne, acz dietetyzm, który 10 lat temu zdefiniował Polan, zapewne zupełnie wbrew założeniom jego propagatorów, stanowił jedną z mód dla ludzkiego zdrowia groźniejszych. Wszak skoro opętani dietetyzmem Amerykanie padali ofiarą własnej mody na zadręczenie się przeróżnymi ograniczeniami z niejedzeniem różnych rzeczy na pierwszym planie, a tacy na przykład Francuzi dalej zjadali się na potęgę tym, czym chcieli i żyli sobie zdrów, coś na rzeczy być musiało.
Postulat ów szybko zyskuje na popularności między innymi dlatego, że ograniczenie spożycia mięsa, w szczególności wędlin, oraz w ogóle produktów odzwierzęcych znajduje potwierdzenie we współczesnych zaleceniach żywieniowych i było też obecne już w manifeście Polana. Rzecz w tym, że istnieje różnica między ograniczeniem spożycia mięsa i produktów odzwierzęcych a ich bezwarunkową eliminacją z diety.
Problem owej bezwarunkowej eliminacji stał się na tyle istotny, że głos w sprawie zabrała międzynarodowa organizacja na rzecz dobrej i uczciwej żywności Slow Food, która niedawno zainicjowała kampanię informacyjną Meat the Change, o której pisałem w ubiegłym tygodniu. Jej celem jest wskazanie, że bezwarunkowa eliminacja produktów odzwierzęcych z diety może wbrew intencjom jej propagatorów przynieść nie poprawę a jeszcze większą degenerację środowiska naturalnego.
Należy bowiem rozróżnić masową produkcję mięsa, wędlin i nabiału na bazie intensywnego chowu zwierząt oraz racjonalne wytwórstwo na bazie wolnego wypasu i chowu naturalnego. Slow Food czyni takie rozróżnienie i choć potępia chów przemysłowy i masową produkcję niskiej jakości nabiału i wędlin, to jednak wyraźnie staje w obronie tych hodowców, którzy prowadzą swoje stada z poszanowaniem zwierząt i w zgodzie z naturą, oraz tych wytwórców, którzy na pierwszym miejscu stawiają jakość produktu, czystość etykiety i przejrzystość całego procesu wytwórczego – od pastwiska aż po sklepową półkę.
Przy obecnej różnorodności na rynku rozróżnienie produktów powstających z poszanowaniem środowiska, a wręcz takich, które wpływają na jego regenerację, może stanowić wyzwanie dla konsumenta, dlatego Slow Food postuluje wprowadzenie dodatkowej opisowej etykiety lub kontr-etykiety, którą określa mianem „narrative label”, a która ma na celu jasne i zwięzłe streszczenie procesu powstawania produktu z dokładnymi informacjami o producentach, ich firmach, zastosowanych odmianach roślin lub rasach zwierząt, technikach uprawy, hodowli i przetwórstwa. Konsument ma mieć pewność, że sięgając po tak opisany produkt, wspiera naturalny model hodowli a pośrednio ma też swój udział w ochronie przyrody.
Zagadnienie zrównoważonej hodowli wpisuje się w szerszą dyskusję na temat przyszłości wyżywienia planety, w której głos zabierają wspomniani już propagatorzy bezwarunkowej eliminacji mięsa i produktów odzwierzęcych oraz nowa i zaskakująco prężna grupa zwolenników owoców nowoczesnych technologii, które mają zapewnić szerokim rzeszom nowoczesnych konsumentów nowoczesne zastępniki mięsa i produktów odzwierzęcych. Te trzy konkurujące ze sobą o prymat pierwszeństwa obszary publicznej debaty żywieniowej zostały już nawet nazwane. Mówią o nich Ryan Katz-Rosense i Sarah J. Martin, autorki książki „Green Meat? Sustaining Eaters, Animals, and the Planet”, które w kontekście przyszłości produktów białkowych wskazują zwolenników trzech obozów – “re-modernizacji” “zamiany” i “rekonstrukcji.”
Odpowiedź można wysnuć już z samej tylko wartości rynku roślinnych produktów białkowych, która do roku 2023 ma wynieść 9,2 miliarda dolarów. Warto też zapoznać się z obszernym artykułem Lynne Curry opublikowanym w serwisie The Counter.
Przy okazji – jeśli prowadzisz kawiarnię, restaurację albo hotel i chciałbyś upewnić się, że jesteś dobrze odbierany i idziesz z duchem czasu, zapraszam do zapoznania się z moją ofertą coachingu, konsultacji i audytu: krytykkulinarny.pl/coaching.