Sprawa bardzo smacznych – wedle zachęcającego głosu przedszkolanki – robaków może przeszłaby bez echa, bo jest dość leciwa, ale w życie weszły nowe wytyczne w sprawie jedzenia przyszłości, które funduje nam nie tylko Komisja Europejska ale – przynajmniej w opinii wielu – warszawski samorząd.
To dzieje się naprawdę w polskim przedszkolu.
Nie wiem jak określić tych ludzi, czy to są opiekunowie tych małych dzieci w przedszkolu,może ktoś z was ich zna , kim oni są? w każdym razie trzymajcie "rękę na pulsie" i uświadamiajcie swoje dzieci i wnuki,bo same się nie obronią.😡 pic.twitter.com/bAraFR64I7— Andrew Stapel (@StapelAndrew) February 18, 2023
Rzecz miała miejsce kilka miesięcy temu, a więc ciekawostka powinna mieć status archiwalny, gdyby nie szerszy kontekst, czyli ogłoszona niedawno decyzja Komisji Europejskiej, dopuszczająca do obrotu spożywczego na rynku Unii Europejskiej mąkę ze świerszczy i związane z nią zapowiedzi wdrażania do europejskiego menu mączek z larw, karaluchów i innych robaków. Mówiliśmy o tym kilka tygodni w Pytaniu na Śniadanie, na gorąco komentując wprowadzane regulacje. Optymizm towarzyszących mi wówczas na kanapie entuzjastów jadania insektów mitygowałem przestrogą, że upublicznienie tej decyzji może spotkać się z trudną do przewidzenia, wszakże nieprzychylną, reakcją społeczną.
Właśnie w kontekście upublicznienia tej decyzji na stronie społecznościowej wzmiankowanego przedszkola lekko przykurzony post z przedszkolakami sfilmowanymi przy insekciej uczcie ożył na nowo i to z siłą, jakiej nikt się nie spodziewał. Sprawa od razu trafiła do mediów, tym razem głównego nurtu, a zafrasowana dyrekcja przedszkola z jednej strony przejawiała żal własną niefrasobliwością, z drugiej oświadczyła, że stała się obiektem obraźliwego hejtu, a z trzeciej dodała, że sprawą zostały zainteresowane organa ścigania. Przedstawiciele tychże w mediach też się pokazali, głównie po to, aby widzowie mogli powziąć przekonanie, iż sprawą jest w toku, a winni będą ukarani, bo groźby karalne są karalne.
Chciałoby się rzecz, że tyle hałasu o nic, bo przecież rodzice przedszkolaków byli poinformowani o planowanej konsumpcji, a dzieci chrupały chitynki radośnie, aż trzeszczało. Jednak sprawa robaków i „novel food” w ogóle generuje hałas w szerszym wymiarze, zatem może nie jest to aż takie zupełne nic. Szerokim echem obił się przecież casus wrocławskiej czekoladziarni, której właściciele w osobliwy sposób postanowili uczcić wieści z Brukseli i do konwencjonalnej oferty swoich deserów wprowadzili jeden zupełnie niekonwencjonalny – z dodatkiem suszonych larw, które ułożono na wierzchu, czyli tak, żeby nikt nie mógł ich przeoczyć. Troska to niepotrzebna, bo nie tyle nikt nie przeoczył, ile wszyscy zauważyli, w szczególności internauci. Analogicznie jak w przypadku przedszkola z Wrześni, na czekoladziarnię z Wrocławia również posypały się społecznościowe gromy.
W przypadku czekoladziarni rzecz ma się jednak nieco inaczej niż w przypadku przedszkola, bo o ile w przedszkolu degustacja odbyła się w kręgu zamkniętym i – zgodnie z deklaracjami dyrekcji – za zgodą i bez przymusu, o tyle w kawiarni insektami epatowano. Nie inaczej należy określić kontekst, w którym na widok publiczny wystawia się obiekty powszechnie uznawane za obrzydliwe. Nawiasem mówiąc, nie doradzałbym takich eksperymentów w otwartej gastronomii, bo o ile w świecie celebrytów nieważne, jak mówią, byle mówili, o tyle w drażliwej sferze karmienia nawet cień złej opinii może zapowiadać czarnego łabędzia.
Ktoś powie, że to fobia żywieniowa, ktoś doda, że to polskie zaprzaństwo. Należy jednak zważyć, że jedzenie i szerzej pojmowana kultura stołu, to nie tylko składniki odżywcze. Kulturę stołu należy rozumieć holistycznie, a nie wybiórczo, o czym obszernie pisałem wcale nie tak dawno. Wartości związane z przedmiotami kultury stołu umownie określam trójhasłowo: autentyczność – opowieść – klimat. Choć już sama ta trójhasłowa etykieta wiele wyjaśnia, zainteresowanych szczegółem odsyłam do mojego artykułu na ten temat. Może nieco przewrotnie, może nieco na wyrost, właśnie te wartości uznałem w nim za trendy kulinarne na rok bieżący i lata nadchodzące. Insekty nie mieszczą się w żadnej z przytoczonych tu kategorii, w szczególności nie mieszczą się tam insekty wysoko przetworzone, a właśnie w takiej formie, po sproszkowaniu, odtłuszczeniu i nie wiadomo jakich jeszcze ekstrakcjach, występują w dopuszczonej do obrotu (sic!) mące.
Pragmatyczny lud nadwiślański, potomkowie Piasta Kołodzieja, który przy każdej okazji rozpalał pod rusztem, pobratymcy współczesnej braci działkowej, która co weekend rozpala pod grillem, a nadto odwieczni entuzjaści zwierząt, pod warunkiem że jadalnych, wciąż żąda mięsa, niezależnie od tego, dokąd mięso chce odesłać posłanka Spurek i jak wedle niej mogłaby wyglądać smaczna polska wigilia wegańska. Na nic to zaklinanie rzeczywistości, bo tylko rozsierdza tłum, który tym chętniej ustawia się w kolejce do Biedronki. Tam już od kilku lat uruchamiane są tradycyjne lady mięsne, które miały dawno przejść do lamusa.
Miarka się przebrała. Ostrzegałem.