Na przykładzie emitowanego w najlepszym czasie antenowym najbardziej wiarygodnego programu informacyjnego w Polsce przyjrzyjmy się, jak powstaje złożony z półprawd fake news.
Rzecz dotyczy pierogów ruskich i nieco już trąci myszką, bo na ten temat pisałem dokładnie miesiąc temu. Wówczas na barykadach stanęli kulinarni parweniusze, którzy w imię walki z rosyjskim najeźdźcą jęli bohatersko nawoływać do bojkotu ruskich pierogów. Krzyczano w mediach, pisano do firm garmażeryjnych, kreślono w kartach karty menu. Pierogi ruskie miały się teraz stać ukraińskie.
Nie może być inaczej, bo pierogi ruskie pochodzą z Rusi a nie z Rosji. Nic tu nie ma do rzeczy, że w języku ukraińskim „rosyjski” brzmi podobnie do polskiego „ruski”. Trochę ma do rzeczy, że Rosji udało się zagarnąć sobie Ruś i związane z nią skojarzenia, co teraz nieco trąci. Niewiele ma do rzeczy, że nietrafiona kampania przeciw ruskim to samobój kulturowy, który grupa chochołów koniecznie chciała uznać za sukces. Najwięcej za to ma do rzeczy, że dawna Ruś to nostalgiczne polskie Kresy, współcześnie zaś Ukraina a nadto duchowa siła, która daje Ukraińcom paliwo do walki o to, co ich i o to, co nasze – o wolność, której korzenie sięgają przecież nie Rosji tylko Rusi. Właśnie dlatego te pierogi muszą być ruskie. Ci, którzy wciąż protestują, brną w błędzie. Niezależnie od indywidualnego osądu, do którego w dopuszczającej mniejszościowe poglądy demokracji każdy ma prawo, Czesia to nie jest nowa nazwa Czech.
Szczęściem okołoruskie emocje w końcu opadły i mogło się już zdawać, że temat ruskich ostatecznie zamknięto, a nad wojną wyrywnego z bezmyślnym spuszczono zasłonę milczenia. Tymczasem z grubsza miesiąc później pierogowe zagadnienie wypłynęło ponownie, tym razem za sprawą reporterskiej relacji w Wydarzeniach Polsatu. Z materiału dowiadujemy się oto, że właścicielowi gruzińskiej pierogarni z Krakowa ruskie kojarzą się z agresją i z czymś nieprzyjemnym. Zagadnięty na ulicy Mateusz, turysta z Krakowa, bezkompromisowo oświadcza, że najwyższy czas, aby zmienić tym pierogom nazwę na tradycyjne. Właścicielka pierogarni z Gdańska zaciera ręce, bo ukraińskie generują jej większe obroty niż ruskie. Gość baru uznaje, że je ukraińskie, bo solidaryzuje się w ten sposób i wspiera, a takie jedzenie to fajna forma protestu. Sara z baru zaznacza zaś, że nie chodzi o to, aby skupiać się na Rosji, tylko na Ukrainie. I teraz uwaga, orkiestra Touche! Pojawia się głos reporterki, która zza kadru pierogi ruskie kwalifikuje na równi z rybą po grecku i fasolką po bretońsku, którą mimochodem łączy z… Bretanią. Jak tu dojmująco brak jakiegokolwiek eksperta!
Uff, na szczęście w końcu ekspert się pojawia i to ekspert nie byle jaki, bo pierwszoplanowa postać gastronomicznego oblicza Polsatu, Ewa Wachowicz. Jak objaśnia, pierogi ruskie pochodzą z Rusi. Przychyla się jednak do stronników zmiany nazwy. Popiera pierogi ukraińskie. Wskazuje też jednak trzecią drogę. Konstatuje, iż skoro pierogi ruskie są z Rusi, to powinny to być pierogi… rusińskie!
Konstatacja to o wielkim potencjale, bo zakłada równoległą zmianę ustalonych prawidłeł polskiej leksyki, wedle której przymiotnik od Ruś to „ruski”, zaś „rusiński” to przymiotnik od Rusina lub Rusinów. Przynajmniej na razie, bo skoro już zmieniać nazwę pierogom, to czemu by nie zmienić przy okazji nazwy samej Rusi, która tak wielu tak kiepsko się kojarzy. Idąc za eksperckim tropem, tę nazwać by teraz należało chyba Rusinią. Klaka!
Kurtyna!