Home wokół stołu Pijcie wódkę, jedzcie śledzie, to będziecie jak niedźwiedzie!

Pijcie wódkę, jedzcie śledzie, to będziecie jak niedźwiedzie!

0
Śledź kaszubski - moja propozycja

Cichnie histeria wokół rzekomej toksyczności ryb z Bałtyku. Nareszcie!

Internetowi influencerzy raz na jakiś czas upatrują sobie chudy kąsek, wokół którego kręcą tłustą aferę. Świeżo mam w pamięci sianie przerażenia laktozą w myśl ukutego powiedzonka „Pij mleko, będziesz kaleką”, blogerskie straszenie glutenem, który ponoć zabija skuteczniej niż heroina i kokaina oraz stek medialnych inwektyw pod adresem bałtyckich ryb, które mają żerować na pozostałościach po broni chemicznej z czasów II Wojny Światowej.

Już w roku 2014 zabrałem głos w tej sprawie i, przeprowadziwszy drobiazgowe analizy wszelkich dostępnych wówczas badań naukowych dotyczących ryb z Morza Bałtyckiego, opublikowałem obszerny tekst z odnośnikami do najważniejszych tychże badań wyników, które jasno i precyzyjnie obalały wszelkie spiskowe teorie zakładające toksyczność śledzi, fląder i dorszy. Niestety obrona faktem, empirią i doświadczeniem bywa nieskuteczna, zwłaszcza iż ludzie jednak lubią być straszeni, a epatujące ludzkość własną stęchlizną mentalną blogerki dobrze się tym bawią, bo cóż innego mogą robić, skoro wygodnie się ustawiwszy życiowo, pracować nie muszą?

Satyrus marinus - potwór z morza, źródło wszelkiego zła na talerzu hipstera
Satyrus marinus – potwór z morza, źródło wszelkiego zła na talerzu hipstera

Za ich sprawą jeszcze kilka lat temu bałtyckie ryby powszechnie uznawano za ewidentnie toksyczne, za alternatywę biorąc rzekomo lepsze egzemplarze z importu, na przykład z Portugalii. I już nawet nie wiadomo, kto podsycał czyj tu interes – czy importerzy tychże ryb, posyłający ziejącym jadem blogerkom rybne całusy czy może jednak same blogerki, szczytujące w swoich publikacjach nad sprowadzanymi do Polski samolotami rybami z dalekich mórz w cenie 100 złotych za kilogram i lepiej. W 2014 roku rozmawiałem na ten temat z Hanną Szymanderską, która podzieliła mój pogląd, że moda na obco brzmiące zupełnie bezpodstawnie przesłania ludziom to, co swojskie, a więc tańsze, świeższe i lepiej wpisujące się w naszą własną specyfikę żywieniową.

Na szczęście każdą blagę spotyka kiedyś zasłużony koniec, dzięki czemu mleczarze i piekarze mogą dziś wreszcie w spokoju zarabiać na życie. Rybacy mają może ciut gorzej, bo zaniepokojeni dobrostanem mórz i oceanów unijni oficjele narzucają im ciągłe ograniczenia połowowe, a niekiedy nakazują na zawsze zwinąć kutrowe sieci. Do tego maleje sieć sklepów rybnych, a obrót rybą przejmują sieci dyskontów, które dość dobrze markują sprzedaż ryb świeżych – tyle że wcześniej odmrażanych. Do tego trafienie w tych dyskontach na konkretny gatunek ryby danego dnia przypomina grę w ruletkę. Jakimś rozwiązaniem jawią się pojawiające się w ostatnich latach na ulicach polskich miast „rybowozy”, w których oprócz nieśmiertelnego pstrąga i łososia, który ścieli się nawet na codziennie zmienianym lodzie rybnych sekcji hipermerketów, dumnie prezentują się rzeczywiste owoce porannych połowów z bałtyckich toni.

fot. kadr z programu „Dzień dobry TVN”

Nastroje miłośników dobrej morskiej ryby poprawiają też ostatnio media, w których miast wypacykowanych blogerek zaczynają się pojawiać eksperci i naukowcy. Jest też co poczytać. Dwa lata temu na rynku księgarskim pojawiła się traktująca o śledziu pozycja „Ambasada śledzia”, a kilka tygodni temu kurier dostarczył mi pachnące jeszcze świeżością kompendium śledziowe Giena Mientkiewicza i Andrzeja Szylara wydane pod nazwą „Śledzie bałtyckie naturalnie”.

Noc Śledziożerców

Obaj autorzy to nieustraszeni śledziożercy, przed którymi melonik uchylić musi każdy, kto przynajmniej słyszał o organizowanej od dobrych kilku lat a bez wątpienia kultowej już szczecińskiej Nocy Śledziożerców. Podczas jednej z takich nocy miałem niewątpliwy i osobisty zaszczyt obcować ze śledziem w przeróżnych odsłonach, w tym w wielce kontrowersyjnym anturażu czekolady oraz nie mniej zaskakującej formie bakaliowego keksu. A skoro śledziożercza tradycja wskazuje, aby na szczecińskie nocne spotkanie przywieźć ze sobą jakiś śledziowy specjał własny, to ja zabrałem nań kaszubską śledziową inkarnację pod postacią kawałków marynowanego w domowej zalewie solonego śledzia w przebogatym gąszczu karmelizowanej cebuli, pomidorów, kiszonych ogórków i suszonych śliwek.

Śledź kaszubski – moja propozycja

Ku mojej wielkiej radości, przepis na ten z dziecięctwa przeze mnie zapamiętany specjał znalazł się na dwóch z niemal dwustu pagin wspomnianej wyżej księgi, a do tego został zilustrowany misterną rekonstrukcją sporządzonego wedle tego przepisu dania, któremu nadano nowoczesny i elegancki wygląd. Sporządzono też krótką notatkę o autorze przepisu, która iście złotymi słowy prawidłowo wszakże charakteryzuje jego wielce skromną osobę.

Śledzie Bałtyckie Naturalnie

Przepisów na śledzie jest w księdze sporo i są różnorodne. Pomieszczono tu propozycje klasyczne, na przykład przepis na klasyk gatunku – śledzie a’la Bismarck, ale też rzeczy idące ku ekstrawagancji – jak choćby śledź w oliwie i cytrynie autorstwa nieodżałowanego krytyka kulinarnego Piotra Adamczewskiego. Spodziewajcie się też na przykład śledziowych andrutów, kacowej zupy i ikry z salsą.

Śledzie Bałtyckie Naturalnie

Integralną częścią publikacji jest jej część merytoryczna, z której czytelnik dowie się, czym różni się śledź bałtycki od atlantyckiego, czego matjas ma mniej niż ulinek, jak samodzielnie zasolić śledzie w domu i jak sporządzić sobie marynatę zupełnie ortodoksyjną a jak ortodoksyjną nieco mniej, na przykład taką, która idzie w kierunku klimatu sosu cumberland.

Ja pasjami rozczytywałem się w sekcji poświęconej śledziowym pastom i kanapkom. Mam wrażenie, że właśnie w tej formie nasz poczciwy bałtycki śledź może okazać się najbardziej przekonujący dla tych, którzy rybie tej mówili dotąd stanowcze nie. Zjedlibyście sobie taką kanapkę z paprykarzem szczecińskim z cebulą i śledziem w oleju albo po prostu żytnią sznytkę ze śledziową awanturką czy nawet tylko masełkiem śledziowym i śledź już was ma!

Książka o bałtyckim śledziu nie jest dostępna w otwartej sprzedaży. Trzeba o nią zawalczyć, na przykład na facebookowym profilu Śledziożerców. Tymczasem pojawiła na niszowej licytacji wspierającej poratowanie zdrowia znanej w gastroświatku postaci. Można zdobyć rarytas, a przy okazji wspomóc zacną ideę.

Skåning

Przy okazji pozwalam sobie ponownie zaapelować – prosta kanapka ze śledziem to ikoniczna sztokholmska przekąska, za którą turyści są gotowi stać w wielometrowej kolejce, śledziami w bułce zajadają się też plażujący nad swoim skrawkiem Bałtyku Niemcy, zresztą Berlińczycy u siebie również, wreszcie sam tytuł mojej dzisiejszej publikacji to starorosyjskie powiedzonko – zatem dlaczego nasze polskie knyple, weki i kajzerki maniakalnie przekładamy burgerami z resztek wołowiny lub – dla wegańskiej niepoznaki – z jakiegoś tam sejatnu?

Przecież mamy detronizującego wszelkie podejrzanego autoramentu bułczane wsady bałtyckiego śledzia!

NO COMMENTS

LEAVE A REPLY

Please enter your comment!
Please enter your name here

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Exit mobile version