Regularnie z początkiem każdego lata uaktywniają się wysoce egzaltowani siewcy histerii, którzy w poczuciu podszytej tabloidem misji przestrzegają przed trucizną, jaką nieść mają bałtyckie ryby.
W zasadzie niewiele można z takimi histerykami począć poza pozostawieniem ich owocom morza z Portugalii, którymi ponoć sami koją swoje przedśmiertne lęki. Te zagraniczne okazy lecą do nas coś koło trzech tysięcy kilometrów, mają dziwne nazwy i są drogie jak jasna cholera. Stówka za kilo takiej niepatroszonej ryby to standard. To musi być dobre, smaczne i zdrowe, nie to, co te bałtyckie śmieci za, tfu, jakieś pięć złotych porcja. Nie kupować! Nie tykać! A już na pewno nie jeść! Histerycy odradzają, przestrzegają i ogłaszają, że bałtyckie ryby są ciężkie od ołowiu, mienią się kadmem i świecą rtęcią. Tak to wygląda z warszawskiego punktu widzenia.
Wygląda więc na to, że stołeczni hipsterzy znają się na rybach jak nikt, a na pewno lepiej niż naukowcy, którzy te ryby badają w laboratoriach, aby ustalić, czy i ile metali ciężkich nasze śledzie zawierają. Trudno się zatem dziwić, że takie badania hipsterów ze Zbawiksu w ogóle nie interesują. W internecie jest przecież tyle filmików, na których każdy widzi, że przydomowe szambo to w porównaniu z Bałtykiem eko-perfumeria. Starczy zresztą sięgnąć po jakiś tabloid, aby każdemu raz na zawsze odechciało się wszelkich nadmorskich smażalni. Ostatnio stosowny artykuł pojawił się nawet w Wyborczej i od razu stał się inspiracją dla misyjnych blogerów, którzy po jego przeczytaniu poczuli szczerą potrzebę podzielenia się ze swoimi fanami bólem, z jakim wiążą się bulwersujące doniesienia o toksyczności ryb z naszego morza. Czy można jednak poważnie brać takie ostrzeżenia, skoro już nawet ilustrujące je zdjęcie śledzia podpisano słowem „ŚWIERZE” i tak pozostawiono mimo licznych protestów w komentarzach pod tekstem?
Ja mam to szczęście, że hipsterzy mnie nie czytują, bo – jak wykazało ostatnio narzędzie do badania stopnia trudności moich tekstów – piszę językiem wymagającym od czytelnika co najmniej średniego wykształcenia. Nie czytują mnie też chyba histeryczki, a przynajmniej nie dają mi tego odczuć. Wprost przeciwnie, docierają do mnie wyrazy sympatii, jak choćby niedawny od jednej z czytelniczek, która we współczesnym dziwnym świecie widzi we mnie „ostoję normalności”. Dlatego od razu przejdę do rzeczy i, umywszy ręce po dotykaniu pióra, którym skreśliłem krótką charakterystykę tanich trybunów ludowych, ogłoszę, że póki co wszystko jest w porządku, polska ryba nadal żywi, a jeść ją warto.
Rzeczywiście, bałtyckie ryby zawierają metale ciężkie, bo galopujące uprzemysłowienie taki prezent daje morzu od dekad. Nie tylko zresztą naszemu, bo inne morza też zbierają podobne prezenty od wpływających do nich rzek. Trzeba jednak zauważyć, że nie wszystkie metale znajdujące się w morskiej wodzie powinny budzić niepokój. Niektóre są rybom niezbędne do prawidłowego przebiegu ich procesów metabolicznych. Tu wymienimy miedź, cynk i żelazo. Te potencjalnie toksyczne to aluminium, arsen, rtęć, kadm czy ołów i to właśnie ich stężenia w rybach są monitorowane przez naukowców. Z badań prowadzonych na państwowych uczelniach różnych krajów bałtyckich jasno wynika, że zawartość tych metali w dorszach, śledziach i flądrach jest niska, niekiedy na granicy wykrywalności, a same ryby są dla człowieka zupełnie bezpieczne. Stanowią przecież przede wszystkim źródło białka, aminokwasów, kwasów tłuszczowych Omega-3 oraz mikroelementów – niklu, wanadu, kobaltu, miedzi, cynku i selenu.
W porównaniu z wynikami badań z lat 70. ubiegłego wieku, wskazania bieżące są lepsze. Jak pokazują badania ilości metali ciężkich w mięsie dorsza bałtyckiego przeprowadzone na Państwowym Uniwersytecie w Kłajpedzie w 2011 roku, wartości kadmu i ołowiu w mięsie dorsza są na granicy wykrywalności, a zawartość ołowiu jest w nim niższa niż kilka dekad temu. To najprawdopodobniej pierwsze skutki wieloletnich starań o poprawienie jakości wody w Bałtyku.
O polepszeniu kondycji bałtyckich ryb świadczą też najnowsze badania stężenia ołowiu w wybranych gatunkach przeprowadzone w 2014 roku na Uniwersytecie Helsińskim w Finlandii. Naukowcy przebadali śledzie, flądry, okonie i węgorzyce z wód przybrzeżnych Zatoki Fińskiej oraz zachodniego wybrzeża Estonii. Wyniki badań wskazały, że wszystkie badane okazy były bezpieczne do spożycia przez człowieka, a stężenia ołowiu w różnych tkankach i organach badanych ryb były niskie i niższe niż w latach 70. ubiegłego wieku.
O bezpieczeństwie bałtyckich ryb świadczą też polskie badania przeprowadzone w 2012 roku na Zachodniopomorskim Uniwersytecie Technologicznym w Szczecinie na zawartość metali w flądrze i śledziu bałtyckim z rejonu południowego Morza Bałtyckiego. Wynika z nich, że dopuszczone przez prawo Unii Europejskiej maksymalne normy stężenia kadmu, rtęci i ołowiu w mięsie bałtyckich śledzi i fląder nie zostały przekroczone w żadnym z badanych przypadków.
Naukowcy zaznaczają, że niezależnie od niskich wartości stężeń metali ciężkich uzyskanych w badaniach, obecność tychże wciąż stanowi dowód na zanieczyszczenie Morza Bałtyckiego. Niemniej bałtyckie ryby można w rozsądnych ilościach bezpiecznie jadać.
Na koniec słów kilka o często przytaczanym argumencie przeciwników bałtyckich ryb, czyli o zaleceniach dla kobiet w ciąży, którym niektórzy lekarze odradzają jadanie śledzi, łososi i fląder. Sam fakt, że lekarze wydają takie zalecenia kobietom w ciąży nie powinien dziwić, bo ze względu na dobro rozwijającego się w łonie matki dziecka w okresie ciąży i tuż po niej stosuje się szczególne i mocno wyśrubowane reżimy żywieniowe. Jednak nie ma podstaw, aby tego typu zalecenia żywieniowe traktować rozszerzająco i transponować je na przykład na drwali w spodniach-rurkach. Skoro lekką ręką sięgają oni po piwo, wino czy wódkę, które przecież w okresie ciąży są surowo zakazane, to doprawdy mogą też zjeść sobie bałtycką rybę. No chyba, że realnie niepokoją się potencjalną ciążą u siebie.
Warto też zrozumieć pojęcie śladowej ilości substancji. Otóż w świeżym jabłku znajduje się kilkadziesiąt związków chemicznych, które w odpowiednich stężeniach stanowią trucizny albo kancerogeny. Na tej liście znajdziemy na przykład stosowany w rozpuszczalnikach aceton, czy używany do balsamowania zwłok formaldehyd. W filiżance kawy pływa 10 miligramów różnych kancerogenów – jest tam i akrylamid, i benzen, i styren, i furfural. Każdy z nich ma udowodnione silne działanie nowotworowe, ale jakimś cudem kawosze na nowotwory nie zapadają, ba, najnowsze doniesienia naukowe wskazują, że kawa może nawet przed niektórymi nowotworami chronić. Kluczem jest tu ilość substancji, która jest niezbędna dla wywołania szkodliwego efektu. Jak mawiał Paracelsus „Omnia sunt venena, nihil est sine veneno. Sola dosis facit venenum.” Nie da się ani zjeść takiej ilości jabłek, ani tak opić się kawą, żeby zawarte w nich potencjalnie toksyczne substancje mogły się uaktywnić. Do tego zarówno w jabłkach, jak i w kawie znajdują się antyutleniacze, które neutralizują potencjalne zagrożenie.
Kawę pijmy zatem do woli, jabłka chrupmy bez opamiętania, a bałtyckim rybom oddajmy należną cześć, bo ryba to przecież pokarm święty. Śladowe ilości potencjalnie groźnych substancji w bałtyckich rybach są, ale nie oznacza to, że nie wolno ich jeść. Jadajmy je zatem ze spokojnym sumieniem, choć raczej z umiarem, jak wszystko. Wiem, że wielu szykuje się w tym roku na urlop nad polskim morzem. Życzę wszystkim dobrych wakacji i jak najświeższej flądry.
Smacznego!
Więcej o bezpodstawnym straszeniu bałtyckimi rybami w mojej najbliższej audycji w JemRadio. Opowiem też, jak przeżyć na oblężonym latem Półwyspie Helskim, czego się spodziewać w miejscowych restauracjach i jak wybrać uczciwą smażalnię z dobrą flądrą. Z Panem Makarym porozmawiam zaś o kulinarnych konsekwencjach Brexitu, winie dla kota, nocniku dla niemowlaka oraz o moim pojawieniu się w Pytaniu na śniadanie, które razem z Państwem uczcimy butelką przedniego Brunello di Montalcino. Na premierę zapraszam w środę od 20.00 do 22.00, a na powtórki w kolejne dni tygodnia według ramówki JemRadia dostępnej na radiowym Fanpage. Jak odbierać JemRadio, dowiesz się na www.jemradio.pl
To prawda. Jesteś, krytyku, ostoją normalności ?
Bravo You ???
ub
Hubert 🙂
o to to!
A zalecenia w ciąży…. są kosmiczne. mnie jeden lekarz kazał jest hodowlane łososie i tuńczyka, a innych ryb nie ruszać. I jakoś się nie przejął tym co one mają w sobie… Ja jednak wolę śledzika 😉
Śledzik rządzi! 🙂
Metale ciężkie metalami ciężkimi, ale nikt głośno nie mówi o zatopionych w czasie II wojny światowej pojemnikach z bronią chemiczną, które właśnie zaczęły się rozszczelniać i zanieczyszczać Bałtyk. I nie jest ich tam 5 ani nawet 10. To są tysiące ton gazów bojowych, które spoczywają na dnie naszego morza i powolutku się do niego uwalniają. Bałtyk nie jest czysty, ja bym z rybami nie szalała.
Wszyscy warszawscy „hipsterzy” w rurkospodniach mają wyższe wykształcenie. Panie Michna, jednym popuszczonym zdaniem wyszedł kleks pańskiej bezkultury i bezsympatii do człowieka, a raczej – permanentnego zarozumialstwa i przekonania o własnej wyższości, które to cechy tak Pana różnią od tych, co powinni Pana inspirować – Bikonta czy Nowaka.