Choć wciąż dozwolona jest obsługa z dowozem i na wynos, dla kawiarni, barów i klubów to żadna alternatywa.
Ci gastronomiczni szczęściarze, który w czasie pierwszego uderzenia pandemii zdołali się odnaleźć, a od razu po poluzowaniu ograniczeń przystąpili do skutecznej konsolidacji nowych mechanizmów, które w okresie przejściowym udało się im naprędce wprowadzić, przed drugim uderzeniem wirusa są na znacząco różnej pozycji od tych, którzy na pandemiczny przestój wzięli sobie wiosenny urlop. Takich było sporo, ale nic dziwnego, skoro nawet niektórzy eksperci w branży uspokajali, że pandemia to zjawisko na tyle przejściowe, że minie do lata.
Wprowadzane w kolejnych krajach lockdowny potwierdzają, że zjawisko nie tylko nie minęło, ale rozwinęło się w swoiste tsunami, które sieje spustoszenie w znaczącej części świata, nie omijając tym razem także i Polski. Jak na razie w naszym kraju ograniczenia są na tyle elastyczne, że sporej części branż dają możliwość funkcjonowania. W przypadku branży gastronomicznej jakimś rozwiązaniem ratującym z opałów jest obsługa na wynos i z dowozem, ale bez złudzeń – ci, którzy nań plwali, głośno zaśmiewając się z inicjowanych w marcu i kwietniu działań zaradczych, dziś mogą plwać najwyżej w swoją wytrymowaną brodę. Rynek wynosów i dowozów rozrysował się wiosną na nowo, powstały też nowe narzędzia mu sprzyjające. Najbardziej przedsiębiorczy gastronomowie podjęli się nawiązania usieciowionych relacji z gośćmi, posługując się mediami społecznościowymi, akcjami lojalnościowymi albo po prostu roznoszonymi po okolicy ulotkami, z których pozostały żywe do dziś relacje z seniorami, osobami niepełnosprawnymi i tymi, którzy zamiast wychodzić do restauracji wolą, aby restauracja przyszła do nich. Te mechanizmy, z grubsza biorąc wiążące się z różnego rodzaju sprzedażą obnośną, obwoźną i zdalną, funkcjonują, a miejsca dla maruderów, którzy dopiero teraz chcą się nimi zainteresować, jest niewiele.
Szczególne ryzyka, jakie w czasie tegorocznej pandemii towarzyszą inwestorom pragnącym otwierać nowe adresy, i to nawet tym, którzy drobiazgowo przygotowali zarówno plan działania jak i finansowania, jak na dłoni widać na tle mocno dotkniętego przez koronawirusa otwarcia imponującej rozmachem nowej restauracji Aleksandra Barona. Perypetie szefa kuchni i jego zespołu dokumentuje wyemitowany kilka dni temu w Kuchni+ reportaż. Widzowie mogą przyglądać się rozwojowi projektu od wiosny aż do końca października a brutalny wpływ pandemii na sypiący się jak domek z kart ambitny plan jawi się nagłym i niespodziewanym. Z marzeń o nowoczesnej i eleganckiej restauracji najpierw wykluwa się szybki pomysł na sprzedaż kiszonek a następnie skądinąd pomysłowo skomponowana przestrzeń restauracyjna na wolnym powietrzu. Cóż jednak i po niej, skoro nawet przestrzenie na wolnym powietrzu, z którymi u schyłku pierwszej fali pandemii wiązano spore nadzieje, nie mogą już działać.
Bardzo chciałbym mieć na koniec jakieś słowo nadziei i niezawodną propozycję tymczasowych rozwiązań dla branży. Cóż mogę jednak rzec poza hasłami wsparcia – trzymajcie się, bądźcie kreatywni, starajcie się działać!