Stłoczeni pod sztandarami ratowania planety eko-szaleńcy i niby-weganie gotowi są zniszczyć Ziemię do cna!
Zaproszony do popularnego telewizyjnego programu śniadaniowego ekspert właśnie miał udzielić odpowiedzi na pytanie, jaka branża przemysłu w największym stopniu odpowiada za zwiększoną emisję dwutlenku węgla do atmosfery i niekorzystne zmiany klimatyczne. Nie zdążył, bo ubiegł go sam prowadzący, który ledwo ruszając spierzchniętymi z egzaltacji wargami odpowiedział sam sobie, widzom oraz ekspertowi – „przemysł mięsny”.
Ekspert co prawda szybko skontrował, że to wcale nie przemysł mięsny a przemysł ciężki, ale cóż z tego, skoro wygląda na to, że skrywana dotąd w żywionej wegańską ideologią walki z mięsem podświadomości niechęć do produktów zwierzęcych zaczyna dominować język publicznej debaty o jedzeniu i jego wpływie na klimat. Oto bojownicy o przyszłość napędzani paliwem spod znaku grochu i fasoli zaczynają triumfować a emitowane przez nich opary paranaukowego fetoru coraz skuteczniej otaczają przykrym odorem głosy zdrowego rozsądku, który coraz ciszej woła o opamiętanie.
Owszem, za rosnące areały upraw soi czy kukurydzy odpowiada też głodna na tanie pasze treściwe branża intensywnej hodowli bydła, trzody chlewnej i drobiu. Ale to przecież nie krowy zjadają ryż, awokado i orzechy nerkowca. Opętani walką z mięsem, którzy miast kanapki z rostbefem wolą przegryźć garść nerkowców, powinni pamiętać, że za ich wyborem stoi cierpienie indyjskich robotnic, które tracą zdrowie i wzrok przy kiepsko przy tym opłacanej pracy. Przypomnieć im też należy, że swoimi decyzjami zakupowymi przykładają rękę do dewastujących coraz większe obszary pożarów łąk i lasów oraz coraz bardziej dokuczliwych braków wody pitnej – mniej zwierząt hodowlanych to mniej pastwisk a zatem mniej zrównoważonego rolnictwa.
W świetle tego czas powiedzieć sobie wyraźnie, dobitnie i raz na zawsze, że masowe odmawianie sobie mięsa nie zahamuje zmian klimatycznych ani rabunkowej działalności człowieka w przyrodzie. Nawet jeśli malowani weganie dopięliby swego i zrealizowali swój dalekosiężny plan rozmiłowania całej ludzkości w hummusie, kierujące światem mechanizmy kapitałowe się nie zmienią. W myśl cały czas aktualnej zasady, iż gospodarka nie znosi próżni, w miejsce kiepskich produktów mięsnych błyskawicznie pojawi się dwa razy więcej równie kiepskich produktów bezmięsnych.
Niemniej jeśli dobrze się przyjrzeć, kto kryje się za przemysłowymi uosobieniami dążeń ruchów proekologicznych, okazuje się, że zza metek z kuriozalnymi cenami nieśmiało wyziera wielki kapitał potężnych korporacji. Te można oskarżać o wiele ale nigdy o brak umiejętności wykorzystania rynkowych trendów. Dlatego też wegańskie burgery sprzedają też międzynarodowe sieci fastfoodowych barów znane głównie z wołowiny w bułkach i kurczaka w panierce i to w cenach dalekich od skromnie skrywanych w kątach kart menu klasycznych burgerów, jakie w latach 50. i 60. minionego wieku pozwoliły tym sieciom nieść po świecie misję taniego wyżywienia wygłodniałych mas. Krótko mówiąc, są wypisz-wymaluj pięciokrotnie droższe.
Bój toczy się wszak o tę Ziemię w skali makro ale też o tę ziemię w skali mikro. Zatem jeśli los Ziemi rzeczywiście leży komuś na sercu, powinien on szanować pielęgnowane przez poprzednie pokolenia dobre tradycje. Jedną z nich jest mocno dziś zapomniana zasada zrównoważonej gospodarki rolnej. Ta polega na takim doborze odmian i gatunków, aby nie tyle uzyskać szybkie i wysokie plony, ale przede zapewnić sobie i następnym pokoleniom regularność zbiorów. W tę tradycję wpisuje się coraz lepiej reprezentowana na wsi tradycja ekologicznych i organicznych upraw, a z drugiej strony praktycznie wykorzeniona przez urzędnicze decyzje zrównoważona hodowla zwierząt.
To właśnie one są naturalnymi sprzymierzeńcami bioróżnorodności, poprzez wypas na otwartych przestrzeniach kreując warunki dla innych gatunków bytujących na pastwiskach. To one docierają tam, gdzie ani ludzka ręka, ani wyprodukowane nią maszyny nie są w stanie dotrzeć. Porządkują, ożywiają i użyźniają trudno dostępne obszary, na przykład górskie hale albo na strome zbocza. Odgrywają też rolę w kształtowaniu krajobrazu, retencji wody i ochronie przed rozprzestrzenianiem się pożarów. Wreszcie stanowią nieocenione źródło pełnowartościowej żywności, której znaczenie doceniają w szczególności ci, których na dobrej jakości żywność nie stać. Dla tych, którzy pożywiają się tostami z margaryną i rozpuszczonymi w kubku koncentratami, zupa mleczna albo pieczeń ze stołówki to czasami jedyny pełnowartościowy posiłek w ciągu dnia.
Oskarżanie mięsa o wszelkie zło tego świata prowadzi donikąd. To nie mięso jest winne zwiększonym emisjom dwutlenku węgla do atmosfery, zmianom klimatycznym i chorobom cywilizacyjnym. To nadkonsumpcja taniej i łatwo dostępnej żywności w mocno przetworzonej formie i to niezależnie od tego czy klasycznej czy bezmięsnej. Kluczowe znaczenie dla przyszłości Ziemi ma nie tyle radykalne odrzucanie jednej grupy produktów spożywczych na rzecz innej a przemyślane wybory konsumenckie podejmowane na gruncie rzetelnej wiedzy a nie wyimaginowanych przekonań.
W sprawie takich świadomych wyborów głos zabrała międzynarodowa organizacja Slow Food, która 13 stycznie zainicjowała ogólnoświatową kampanię na rzecz jakościowych produktów mięsnych pod nazwą „Meat the Change”. Więcej na ten temat u mnie za tydzień. Zapraszam.
Przy okazji – jeśli prowadzisz kawiarnię, restaurację albo hotel i chciałbyś upewnić się, że jesteś dobrze odbierany i idziesz z duchem czasu, zapraszam do zapoznania się z moją ofertą coachingu, konsultacji i audytu: krytykkulinarny.pl/coaching.
Widac wyraznie, ze to wszystko to skok na kase konsumentow i zwykle oszustwo. Teraz wymyslaja „podatki” – miesny, cukrowy, niewiadomo co jeszcze. Pseudo-patriotyczny pseudo-rzad razem z bandytami z UE tylko mysla jak tu oskrobac zwyklego czlowieka.
Kasa i tak wpadnie w rece OSZUSTOW, HOCHSZTAPLEROW I NACIAGACZY.
bardzo jednostronny artykuł. Bardzo lubię mięso ( najbardziej boczek) ale chyba oczywiste jest ze kalorie z mięsa okupione są większa ilością energii, wody i powierzchni ziemi niż soja. Na domiar antybiotyki… Nie ma co być hipokrytą, mięsożerność ma ogromna cenę i panie co się pocą nad nerkowcami i tak mięsa nawet nie powąchają bo jest dla nich zwyczajnie nie dostępne. Artykuł to dezinformacja.
Panie Arturze, trafiłam na Pana blog wpisując hasło „Kuchnia kociewska” i przypomniałam sobie, że to dzięki „Poliglocie” miałam możliwość kilkanaście lat temu nauki języka hiszpańskiego w Stg. I za to bardzo dziękuję.
Wydaje mi się że trochę się Pan zapędził z hejtem na wegan. Weganizm to nie promowanie jedzenia nerkowców i awocado. Zanim podsumuje Pan dany wybór żywieniowy polecam się doinformować, sprawdzić najbardziej czytane blogi roślinne, etc. Polecam również dokument „Real game changers”. Chce Pan jeść mięso i je promować i na tym się Pan zna, to proszę pisać o mięsie a nie tematach, które ani Panu nie są bliskie ani na których się Pan nie zna. Według zasady „żyj i daj żyć innym”.