Na Podlasiu jest gdzie zjeść, a niektórym adresom udało się rozsławić swoje imię po całej Polsce. O Bojarskim Gościńcu co prawda dotąd nie słyszałem ale, jak miało się wkrótce okazać, to jedno z tych miejsc, do którego warto nawet nadłożyć drogi
Bojarskiego Gościńca należy szukać w Narewce, siole na skraju Puszczy Białowieskiej, o którym zrobiło się ostatnio głośno za sprawą Danuty „Inki” Siedzikównej, która przyszła na świat nieopodal. Wybierać się tu lepiej z tradycyjną mapą niż najnowszym smartfonem, bo komórki gubią zasięg i tak z trudem odbijający się od białoruskiej granicy.
Przyjechać do Narewki warto z kilku powodów. Już sama wieś jest interesująca przez jej wielokulturowe wymiar i tradycyjne oblicze. Jest tu i drewniana cerkiew, i żydowski cmentarz. Zachowało się też sporo wciąż zamieszkanych tradycyjnych drewnianych domów podlaskich. Kilka innych ocalono od zniszczenia, przeniesiono i ustawiono wokół Bojarskiego Gościńca. Dzięki zaangażowaniu właścicieli stoi tu teraz i podlaska szkoła, i dawny sklep i zabytkowy dworzec kolejowy. Niektóre obiekty są już całkiem nieźle odrestaurowane i pełnią funkcje noclegowe.
Sama restauracja to utrzymana w podlaskim klimacie przestronna sala ze sporym barem. W tylnej części budynku pobudowano przesłonięty taras, z którego rozciąga się malowniczy widok na zakole rzeki Narewki i ustawiony w jego pobliżu odrestaurowany drewniany budynek dworca. Miejsce zdaje się doskonałym na chwilę refleksji lub odrobinę zapomnienia na przykład przy karafce, a skoro już od wejścia częstowano nas dobrze przepędzonym duchem puszczy, chętnie zasiadłem tam na moment.
Tymczasem zasiąść należało przy stole, bo oczekiwała tam już mała przekąska – pasztet z dziczyzny z żurawiną. Pojadaliśmy go, przysłuchując się opowieściom właścicieli gościńca o arkanach gastrobiznesu i kiwając głowami nad śmiało prezentowaną listą person z pierwszych pagin portali informacyjnych, które obiekt nawiedziły, a niekiedy i zaszczyciły.
W oczekiwaniu na dziczy bulion, który miał nadejść lada chwila, przyglądałem się rozstawionym na stole wieżyczkom podlaskiego sękacza. Przywiozły go panie z hajnowskiego biura promującego turystykę. Nie powiem, zjadłem go nawet ze trzy sznytki, kąski maczając niekiedy w podanym obok miodzie. Tradycyjnie upieczony, z ciasta pełnego dobrych jaj i świetnej śmietany, śmiało poddawał się miarowym kęsom i smakował niewymownie. Takich sękaczy, nie tych zmargarynowionych, żądajcie w sklepach! To naprawdę może być absolutnie genialny wypiek i jedna z podstawowych wizytówek naszych regionalnych kuchni, o ile wszak sporządzi się go, jak należy!
Rosół z dzika nadszedł i okazał się aromatyczny a towarzyszące mu domowe kluseczki – jędrne. Dobrze wymościł nam zatem żołądki przed daniem głównym, na które składała się sarnina pod postacią gulaszu. Wzorowo kruchą podano ze stosowną obfitością esencjonalnego sosu. Można było w nim umoczyć kawałki odsmażonej babki ziemniaczanej i choć zazwyczaj połączenie gorącej rzeczy smażonej z gorącym sosem wytykam palcem, uznając taki mariaż za gastrononsens, to tym razem się powstrzymam, bo choć rzadko to jednak czasami takie połączenia wychodzą, w szczególności wówczas, gdy kucharz wie, co robi. Ten wiedział, więc danie wyszło mu niezłe.
Dobrze przy tym ilustrowało kulinarną stylistykę miejsca, choć mogło było ją odwzorować bardzo dobrze, gdyby nie pretensjonalnie dekorująca talerz plama bezsmakowego białego żelu. Rozumiem, że jej rolą było uświadomienie krytykowi kulinarnemu, że kucharz zna się na kulinarnej nowomodzie, ale krytyka kulinarnego takie przesłania w ogóle nie interesują. Kleks zburzył spójność talerza, nie zjadając kleksa, mam nadzieję, ze skutecznie zaapelowałem, by więcej tego kleksa nie podawać. Zwłaszcza że gulasz przedni, co poświadczyłem dojedzeniem sporej części talerza Joasi Krzewińskiej z Królestwa Garów, która nie podźwignęła swojej porcji. Za to niepodźwignięcie pragnę jej teraz podziękować, bo jej dwie trzecie okazały się równie pyszne jak moja cała.
W następnym odcinku zapraszam na zebraną w kompaktową dziesiątkę paradę najprzedniejszych produktów z Podlasia, których możecie spróbować, jeśli zdecydujecie się tam wybrać.
Czekam na na następny odcinek. Wiem jakie to będą produkty, bo sam mam już listę. Poza tym, wiem od kogo lub u kogo to spróbować. Ciekawe ile z Twojej 10-ki, będzie wspólnych z moją.
To wszystko wygląda bardzo smakowicie i stylowo. Ciekawe miejsce.
1:20 oczekiwania na jedzenie to żarty