Podczas mojej ostatniej prelekcji w Bielsku-Białej zadano mi szereg pytań z zakresu zdrowego żywienia. Czy jabłka z supermarketu to sama chemia? Czy mięso wywołuje agresję? Czy jaja są zdrowe? Tu odpowiadam na nie dla szerszej publiki
Gdy stanąłem przed zebraną w Książnicy Beskidzkiej publicznością, gotów do opowiadania rzeszom zgromadzonych miłośników dobrego jedzenia o historii restauratorstwa, tradycjach i współczesnych trendach w gastronomii, nie spodziewałem się, że ostatecznie niemal całość czasu przewidzianego na moją prelekcję poświęcę odpowiedziom na pytania z zakresu zdrowego żywienia.
Tych padło sporo, najpierw z ust prowadzącej spotkanie, następnie od gości z sali, a potem także podczas kuluarowych rozmów twarzą w twarz. Pytano mnie o zagadnienia zgoła proste jak wegetarianizm, bezpieczeństwo zjadania jaj, całą prawdę o oleju kokosowym ale też o kwestie bardziej złożone, by nie powiedzieć nieco zaskakujące, jak domniemany związek jedzenia mięsa ze wzrostem agresji oraz o zasadność jadania owoców po godzinie 12:00.
Jak to jest, panie krytyku – pytano, oczekując odpowiedzi jasnych, rzeczowych i jednoznacznych. Pozwólcie zatem, że korzystając ze sposobności, na kilka z najciekawszych pytań odpowiem także i tu, ku pożytkowi szerokich rzesz czytelników.
Czy wegetarianizm ma sens?
Jeśli wegetarianizm traktować szerzej niż tylko rodzaj diety zakładający niezjadanie mięsa, to nie ma powodów, aby sens mu odbierać, zwłaszcza że wegetarianie bardzo często podkreślają, że ich sposób żywienia przeplata się z filozofią poszanowania przyrody, oszczędzenia cierpień zwierzętom i promocji prozdrowotnych walorów warzyw i owoców. Jeśli zatem wegetarianizm traktować jako szerzej rozumianą filozofię życia, której samo zjadanie warzyw i owoców stanowi tylko część, należy tylko przyklasnąć. Mięsa jadamy dziś zdecydowanie zbyt dużo, a jego masowa produkcja przyczynia się do degradacji środowiska naturalnego. Należy jednak pamiętać, że eliminując z diety białko zwierzęce, którego mięso jest źródłem, trzeba zadbać o racjonalne zastąpienie go białkiem roślinnym z alternatywnego źródła. To samo tyczy się witamin i minerałów, których zwyczajowo dostarcza mięso. Nawet największa ilość liści modnego dziś jarmużu nie załatwi sprawy, ba, może spowodować, że zdrowy z zasady jarmuż stanie się przyczynkiem do pogorszenia zdrowia tych, którzy uznają go za wartościowy zastępnik mięsa.
Czy to prawda, że olej kokosowy ma 101 zalet?
Uporczywa promocja oleju kokosowego zaczyna pachnieć nachalnym lobbingiem bogacących się na jego sprzedaży handlarzy. Niezależnie od liczby zalet, jakie przypisują mu przeróżni znawcy, w tym wielce rozmiłowane w nim a pisujące o jedzeniu blogerki, lepki ów smar należy uznać za niewiele poza ów. Już sam absolutny brak kwasów tłuszczowych Omega-3, którym olej kokosowy może się poszczycić, stawia go w gronie szczególnie niepolecanych tłuszczów. Działające przeciwzapalnie w tandemie z kwasami tłuszczowymi Omega-6 kwasy tłuszczowe Omega-3 są nam absolutnie niezbędne, a ich głównym źródłem są oleje roślinne i tłuste ryby. Zastępując zatem inne oleje roślinne – w tym popularny u nas olej rzepakowy i jawiący się niszowym olej lniany – olejem kokosowym, na własne życzenie pozbawiamy się Omega-3, pozostawiając sobie wyłącznie prozapalne Omega-6, których zjadamy w nadmiarze wraz z tłuszczami zwierzęcymi. Zwróćmy też uwagę na carbon footprint oleju kokosowego – z jak dalekich odległości jest ten olej sprowadzany i jak jego pozyskiwanie oraz transport wpływa na środowisko naturalne. Dodajmy przy tym, że olej kokosowy wraz ze swoim kompanem olejem palmowym stanowi trzon działalności przemysłu spożywczego. Warto spostrzec, iż miłośnicy ideologii oleju kokosowego bardzo często równolegle popierają niejadanie ryb, które uważają za trujące. Skutek, choć w dłuższej perspektywie, jest łatwy do przewidzenia.
Czy można jeść owoce po 12:00?
Owoce jest można, a wręcz należy, i to niezależnie od tego, która jest godzina. Propagatorów idei niejadania owoców po godzinie dwunastej należy uznać za szarlatanów pierwszej wody. Jak wyjaśniono mi z sali, propagatorzy ci twierdzą, iż znajdująca się w owocach fruktoza może niekorzystnie wpływać na samopoczucie i prowadzić do tycia. Bzdura! Co prawda czysta fruktoza może niekorzystanie wpływać na zdrowie, ale żaden owoc nie jest zbudowany z samej fruktozy. Natura „owinęła” ją w zbawienny dla naszego przewodu pokarmowego błonnik, który ma też za zadanie spowalniać wchłanianie owocowego cukru. Do tego owoce zawierają całe bogactwo witamin, minerałów i fitozwiązków. O ile o dobroczynnym wpływie witamin i minerałów na zdrowie człowieka nikogo nie trzeba chyba przekonywać, o tyle obco brzmiącym fitozwiązkom należy się choć parę słów wyjaśnienia. To substancje występujące w kolorowych owocach i warzywach – likopen w czerwonych, karoten w żółtych i antocyjany w fioletowych. Wiadomo o nich, że nie tylko poprawiają walory wizualne i smakowe owoców i warzyw, ale też mają działanie przeciwutleniające, przeciwzapalne i przeciwnowotworowe. Poza tym wzmacniają odporność, obniżają poziom cholesterolu, regulują gospodarkę hormonalną, ochraniają DNA i przyczyniają się do zwalczania patogennych bakterii. Aby dostarczyć sobie jak najwięcej prozdrowotnych fitozwiązków, należy jadać owoce o różnych barwach, przy czym za szczególnie warte uwagi uznaje się te fioletowe.
Czy jabłka i marchew z supermarketów to sama chemia?
Pojęcie „sama chemia”, którym określa się owoce i warzywa sprzedawane w supermarketach, zdemonizowano do tego stopnia, że zamiast sięgać po marchewkę i jabłko, wybieramy wafelek albo batonik. W „samej chemii” nie ma nic złego, bo jeśli na rzecz spojrzeć logicznie, to my sami też jesteśmy „samą chemią”. Z logicznego toku myślowego schodząc na pragmatyczny, rozumiemy rzecz jasna, że chodzi tu głównie o pestycydy, fungicydy, nawozy sztuczne i konserwanty, które przez domniemanie wiążemy z supermarketowymi warzywami. Po pierwsze owoce i warzywa ze straganów niczym się nie różnią od tych z supermarketów, wyjąwszy egzemplarze uprawiane na polu w rygorze „eko”, „bio” czy „organic”, które wykazują lepszy profil witaminowy i więcej fitozwiąków. Po drugie domniemana wysoka zawartość pozostałości po środkach ochrony roślin w warzywach i owocach w rzeczywistości jest śladowa, a rewolucyjny ponoć wynalazek, który wpadł mi niedawno w oko, mający określać poziom skażenia owoców i warzyw w supermarkecie, to kuriozalna droga zabawka dla przewrażliwionych. Powtarzam raz jeszcze, choć do tej pory zdawało mi się, że to truizm – owoce i warzywa są nie tylko smaczne ale i zdrowe. To skarbnice prozdrowotnych substancji i jeść je należy koniecznie. Przed jedzeniem owoce i warzywa trzeba dokładnie umyć i wytrzeć, bo cokolwiek zaaplikowano im w celu utrwalenia ich świeżości, znajduje się nie w środku, tylko na skórce i jest łatwo usuwalne. Pamiętajmy też, że badania wpływu warzyw i owoców na zdrowie człowieka przeprowadza się na grupach osób zjadających warzywa i owoce konwencjonalne a nie ekologiczne, stąd też brak dowodów, że te ekologiczne są dla nas w jakimś stopniu lepsze.
Czy jajka są zdrowe czy niezdrowe?
Pytanie to z gatunku wysoce absurdalnych, ale jakże ostatnio popularnych, bo i jakim cudem najbardziej kompletny i wzorcowy pokarm na ziemi, czyli jajko, miałby być niezdrowy? Owszem, jajka zawierają cholesterol, ale należy pamiętać, że cholesterol jako taki jest nam niezbędny, bo stanowi substancję budulcową naszych komórek. Co więcej, w dużej części sami go wytwarzamy, a potencjalnie groźna jest tylko jego małocząsteczkowa frakcja, która po utlenieniu może degenerować nam żyły. Eliminując zatem z diety jaja i zastępując je czymś innym, należy pamiętać, że całą masę cholesterolu możemy dostarczyć sobie, zajadając się chlebem z masłem i serem albo golonką ze smażonymi na smalcu frytkami. Podsumowując, jajka są ze wszech miar zdrowe, niezdrowy jest nadmiar jajek. Kilka sztuk w tygodniu nie powinno nikomu zaszkodzić, wprost przeciwnie, dostarczy żelaza hemowego i witaminy B12.
Czy jedzenie mięsa ma związek ze wzrostem agresji?
Wzrost agresji należy wiązać ze stresującym trybem współczesnego życia, notorycznym brakiem czasu i ciągłym pośpiechem. Ci, którzy nie mają możliwości odpocząć, odreagować czy wyładować nagromadzonych emocji, mogą stawać się agresywni na co dzień, ale nie ma powodów, żeby wzmożony poziom agresji przypisywać zjadaniu mięsa. Choć naukowcy ostrzegają przed przesadną konsumpcją mięsa, nie jest ono na liście produktów zakazanych. WHO zaleca, aby nie przekraczać pół kilograma czerwonego mięsa na tydzień, ostrzegając, że jego nadmierne spożycie może przyczyniać się do chorób jelita grubego i przyspieszać proces miażdżycowy. Czerwoną kartkę WHO przyznaje zaś wędlinom, jedzenia których nie poleca w ogóle. Warto przy tym pamiętać o etycznym i ekologicznym aspekcie przemysłowej hodowli zwierząt, choć brak dowodów, iżby mięso zwierząt hodowanych metodami alternatywnymi było dla nas bardziej wskazane.
Moje bielskie spotkanie pokazało, jak dużo w nas niepewności co to wartości zdrowotnych współczesnej żywności i to, paradoksalnie, w czasach otwartego dostępu do wiedzy. Jak się jednak zdaje, ów szeroki dostęp do wiedzy miast ułatwiać wielu z nas uzyskanie wartościowych odpowiedzi, jeszcze bardziej utwierdza nas w wątpliwościach, często stawiając kolejne znaki zapytania, a niekiedy prowadząc wprost na manowce. Skąd bowiem pewność, że wszechotaczająca nas wiedza jest rzeczywiście wiedzą a nie zbiorem andronów? Jak oddzielić rzeczowe fakty od internetowych bzdur?
Jednym z rozwiązań może być wydana niedawno książka E. Liotty, P. Pelicciego i L. Titty pod tytułem „Dieta Smart Food”. Kilka słów na jej temat napiszę za tydzień.
Bravo!!
Pan jest rówież dietetykiem?
Pan Artur jest Krytyk Kulinarny przede wszsytkim a z tego co pamiętam nieraz się rozprawiał z niedouczonymi dietetykami, którzy karmią olejem kokosowym i zabraniają jeść laktozy i glutenu bo truje!
Gdzie te rozmowy, gdzie te rozprawy ?
Ach, czyli jest pani hejterka! Mogłam tak przypuszczać. Pan Artur publikuje na swojej stronie, proszę poczytać, słuchałam też w jemradiu i widziałam w telewizji. Nie ma pewnie pani telewizora i ogląda tylko w internecie (mam takich dalekich znajomych nie rozumieim tego podejścia!) – to zapraszam na stronę pytanie na śniadanie http://pytanienasniadanie.tvp.pl/25894219/gdzie-jesc-na-urlopie-by-uniknac-zatrucia albo na jemradio – link chyba będzie umiałą sobie pani znaleźć bo to nie jest takie trudne, jeżeli tak proszę dać znać! Służe pomocą!
Szanowna Pani(?) Nie jestem pewna bo pytanie zadalam Panu Arturowi a pisze z Panią no ale dobrze… zgadza się, nie mam telewizora. Zdarza mi się obejrzec odcinki programów tzw telewizji śniadaniowej ale traktuje to raczej jako rozrywkę niż źródło wiedzy naukowej…no cóż juz tak mam. Jeśli ma Pani problem z poszukaniem publikacji naukowych w internecie – chętnie pomogę. Zdaje sobie sprawę ze trochę to trudniejsze niż włączenie np tvn Player. Prosze się nie krepować, służę pomocą. Jem Radio słuchałam i tam Pan Artur występował w roli krytyka dlatego zdziwilam się ze występował teraz w roli dietetyka. Nie wiem jaki ma Pani cel w tych swoich wypowiedziach. Zadalam jedno proste pytanie. P.S. nurtuje mnie określenie „dalecy znajomi” – no Ci dziwni bez telewizora. To znaczy ze mieszkają daleko czy ma Pani z nimi słabe relacje? Z pozdrowieniami Jagoda
Pewnie, najlepiej to opluć i znieważyć. Każdy tak potrafi. Wiedziałam, że nie ogląda Pani telewizji bo na pewno jest pani tak zwaną nowoczesna kobietą. Mam dalekich znajomych bo to są znajomi znajomych, więc jak miałam napisać? Że przyjaciele? Nie widzę z czym problem! A ja nie mam żadnych problemów ze znaleziem tego co szukam bo sama umie sobie znaleźć.
Wyrażę się kolokwialnie: sama Pani zaczęła. Decyzja o nieposiadaniu telewizora w domu jest wspólna: moja i mojego Męża. Wole obejrzeć dobry film czy przeczytać książkę! Czy uważam się za nowoczesna? Nie wiem. Nie myślałam o tym w ten sposób. Internet, książki, prasa mi wystarczy:) mimo wszystko życzę udanego popołudnia ! I mniej stresu bo nie uważam Panią tak bardzo obraziłam.
Ciekawe na czym pani obejrzy ten film jak nie ma pani telewizora, no chyba, że na komórce. Też mi oglądanie. Ale już nie mam siły – trudno są ludzie którzy sobie coś wymyślą i potem chcą żeby cały świat tak jak oni się wyrzekł. Ja lubię oglądać telewizję i programy śniadaniowe i inne. Czy to znaczy, że jestem gorsza?
Olej kokosowy przegrał u mnie z masłem Doskonale się to czytało!
W temacie tłuszczu warto zapewne dodać kiedyś o różnicy między tłuszczami polecanymi do smażenia, a tymi, które są odpowiednie np. do sałatek. Omega-3 w tym drugim przypadku jest super, ale w tym pierwszym już przecież nie do końca 🙂
Pani Jagoda Szyndlarewicz, proszę wybaczyć za zwłokę w odpowiedzi i przyjąć jako moje usprawiedliwienie tejże fakt, iż w ostatnich dniach od rana do wieczora jestem zaangażowany w certyfikację lokali do przewodnika restauracyjnego. Zapytuje Pani, czy jestem również dietetykiem – odpowiadam zatem, iż z szacunku dla moich odbiorców i z odpowiedzialności za słowo przed tymi, których dorobek oceniam ale też których wątpliwości rozwiewam, jestem zdania, iż moim obowiązkiem jest zgromadzenie stosownej wiedzy, abym te zadania mógł pełnić w sposób w jak największej mierze profesjonalny. Jak podkreślam przy każdej okazji, współczesny krytyk kulinarny nie może być wyłącznie recenzentem przysłowiowego kotleta choćby dlatego, że w ostatnich latach jedzenie postrzega się nie tylko przez pryzmat walorów smakowych czy też stosunku jego ceny do jakości, ale też przez pryzmat jego wpływu na zdrowie – czego dowody zbieram przy każdej okazji spotkań z publicznością, która zadaje coraz więcej coraz bardziej szczegółowych pytań z zakresu żywienia. Dlatego też od dobrych kilku lat uzupełniam swoją wiedzę zdobytą na polskich i zagranicznych uczelniach, która pozwoliła mi wypracować warsztat literacki umożliwiający mi omawianie i opisywanie zjawisk w gastronomii, o wiedzę specjalistyczną z zakresu szeroko pojętych studiów nad żywnością. Mam tu na myśli zagadnienia z biochemii, fizyki i matematyki (Harvard University), które wyjaśniają procesy zachodzące w żywności i jej przetwarzaniu, ale też z historii gastronomii (University of Reading), aby móc odpowiedzialnie poruszać się po zagadnieniach związanych z tradycyjnością przeróżnych specjałów, jak też metaanalizy najnowszych badań nad żywnością (McGill University) w kontekście jej wpływu na zdrowie człowieka. Dzięki temu w swojej pracy mogę kierować się wiedzą akademicką, a medialne teorie i hipotezy traktować z dużą dozą nieufności. Nie reprezentuję zatem żadnej „szkoły” polecającej bądź przestrzegającej przed określonymi grupami produktów (np mięsem, rybami, owocami, glutenem), jeśli brak niezbitych, przekonywujących i skonfrontowanych w naukowym piśmiennictwie dowodów na ich szkodliwe/dobroczynne działanie. Dzięki temu moi odbiorcy, z reguły zagubieni w gąszczu wzajemnie wykluczających się porad, mogą liczyć na wyważoną i nienacechowaną modami opinię, która pomoże im jeść smaczniej, lepiej, zdrowiej a przede wszystkim – co ważne – żyć spokojniej.
Ja nie rozumiem tylko jednego. Dlaczego ludzie NIE MYŚLĄ? Przecież, żeby to wszystko ogarnąć nic faktycznie nie trzeba robić. Wystarczy MYSLEĆ. Przecież każdy inteligentny i mądry (to nie to samo)człowiek, wie, że niewiedza i naiwność prowadzą do złego. Można być inteligentnym, ale naiwnym. Głupota to nie brak inteligencji, bo ludzie z niskim IQ czasami są madrzejsi od tych inteligentnych. Ale to brak zarówno inteligencji, jak i umiejętności podstawowych, takich jak dystans do rzeczywistości. Naiwność to właśnie podstawa ludzkiej głupoty. Brak dystansu do siebie i do rzeczywistości która nas otacza.
Większość ludzi ma z tym gigantyczny problem i stąd ufa temu, co ich otacza. A przecież życie uczy, że cały świat wokół nas trzeba traktować jako zagrożenie, podobnie jak innych osobników.
Trzeba uruchomić zwyczajną rzecz – instynkt samozachowawczy. Nie dać się manipulować tym sukinsynom, którzy chcą zrobić z innych idiotów i debili i przede wszystkim niewolników. Trzeba być zwyczajnie na NIE!
Ludzi, którzy są na NIE, traktuje się jak dziwaków, ale to faktyczni to ci, co są na TAK są dziwakami. Którzy nie potrafią się zachowywać w sposób pierwotny, zgodny z naturą.
To dotyczy wszystkiego i wszystkiego. Badźmy po prostu na NIE! I nie oglądajmy się na innych, ale sami starajmy się myśleć i czerpać wiedzę. Jeśli się przejedziemy na czymś, to będzie i tak nasza winna. Wina naszej głupoty, czyli naiwności i niewiedzy.
Zatem nie jest Pan dietetykiem, ale uzupełnia swoją wiedzę w tym zakresie. Niepokojący jest fakt, że spoleczenstwo jest tak zagubione w gąszczu przeróżnych informacji. Gratuluję odwagi w podejmowaniu dyskusji na te tematy. Gratuluję rowniez fanki, która tak bardzo broniła Pana, mimo tego że nie miałam na celu Pana obrazić.
proszę mi wierzyć, że jest niebywale zagubione; dziękuję za miłe słowa, w żadnej mierze nie jestem obrażony – czymże? 🙂
Ja jestem przerażony ignorancją polskiego społeczeństwa w zakresie odżywiania. Nawet bardziej niż w przypadku polityki, bo tu, to w ogóle szkoda gadać, wiedza na poziomie pierwszych lekcji WOSu i to nie wiem w jakiej szkole (kiedyś tego uczyli w liceum a po „reformach” to nie wiem).
Myślę, warto wrócić do mojej myśli, na temat wprowadzania obowiązkowych lekcji z zakresu gotowania i wiedzy o żywieniu i to we wszystkich klasach, szkół podstawowych. Skoro reforma edukacyjna, ma przywrócić stare podstawówki, co mnie akurat cieszy, to powinno się wrócić do tego, co była za mojej podstawówki, bodajże w 5 czy 6 klasie, na technice.
Dzisiaj widać jak na dłoni, co przyświecało „łojcom reformatorom” z rządu Buzka, rozwalenie kraju, społeczeństwa i zdegenerowanie go do granic możliwości. Cel oczywiście był jasny – tego wymagał Zachód, bo celem Polaków jest przecież wieczne parobkowanie. Nie po to wciągano Polskę do UE, żeby Polacy stali się dumnym Narodem, oświeconym, wykształconym, potrafiącym tworzyć wielkie idee, chwalić się własną kuchnią, gotowaniem i wszystkim co mamy w ofercie. Celem tych „reform”, podobnie jak „integracji europejskiej”, było zrobienie z Polski rynku zbytu dla nadwyżej produkcyjnych krajów UE a z ludności polskiej, taniej siły roboczej, wykształconej pod kątem potrzeb krajów zachodnich. Stąd rozwalano szkolnictwo zawodowe, które teraz naprędce, oczywiście „za łunijne piniondze” się rzekomo odtwarza. Szkody poczynione w ciągu ostatnich 25 lat są tak ogromne, że ja nie widzę dla tego kraju i społeczeństwa (bo Naród Polski dawno nie istnieje)żadnych dobrych scenariuszy.
Cóż, jak zawsze, pozostanie jedynie garstka oświeconych ludzi, którzy wiedzą co w trawie piszczy. Ja straciłem nadzieje, na to, że da się z Polski zrobić kraj normalny i cywilizowany, że da się odtworzyć polskie rolnictwa i drobną produkcję, na potrzeby zaopatrywania Europy i świata.
W poniedziałek byłem świadkiem ostatecznego dobicia w Lidlu. Kolejki ludności, z wypchanymi koszykami do kasy, były większe niż za PRLu do mięsnego. Zmienił się szyld kraju, zmienił się jedynie system ekonomiczny, ale mentalnośc pozostała ta sama. Tyle, że w wtedy kraj, miał jeszcze jakąs szczątkową suwerennośc w ramach RWPG i UW, dzisiaj już nas de facto nie ma. Jak powiedziałem znajomemu, jedyne co nam UE i NATO pozostawi, to Społem. Tzn. szyld.