Wczoraj w koszyku z wyprzedażami w Tesco zauważyłem mąkę żytnią „eko” przecenioną z 10 zł na 5. Nie dałem wiary, więc poszukałem regału, na której taka mąka stoi nieprzeceniona.
Trochę mi zajęło znalezienie odpowiedniego sektora, bo sklep duży, a ja jakoś do tej pory nigdy nie zapuszczałem się do jego eko-czeluści. Poinstruowany przez obsługę, trafiłem w końcu we właściwe miejsce i popadłem w zdumienie. Zawsze zdawało mi się, że eko-sektory są małe, na półeczkach kilka lichych produkcików a wokół żywej duszy, no może poza poszukiwaczami bezglutenowych buraczków z mitycznej grządki pana Józia, który zaświadcza na opakowaniu, że pieli własną ręką, nawadnia domowym rosołem a nawozi tylko demiglasem.
Tymczasem przede mną pyszniła się cała pełnoprawna alejka poświęcona wyłącznie produktom w jakiś sposób związanych z tak zwaną „zdrową żywnością”. Można by rzec – jaka moda, taka alejka, ale żarty się skończyły, gdy przyjrzałem się cenom wystawionych na półkach produktów. Była wśród ta mąka przeceniona na pięć opatrzona ceną rzeczywiście przekraczającą 10 zł. Do tego kilka jej siostrzanych odmian – na bułeczki, na chlebusie, na drożdżóweczki, babeczki, ciasteczka – ale żadna w cenie zbliżonej do popularnej wrocławskiej, poznańskiej czy luksusowej na półkach oznaczanych cenami od złotówki do dwóch. Niebywałe, aby zwykła mąka, bo przecież nie magiczna, była dziesięciokrotnie droższa niż jakaś inna zwykła mąka, wszak też nie magiczna! Tajemnicę szokującej ceny rozwiewa jednak etykieta, która głosi, że konsument ma w rękach nie byle co, bo mielone w wodnym młynie ziarna z wyselekcjonowanych odmian, a do tego produkt EKO.
Rzecz bezsprzecznie ściśle wypełnia swoją niszę i ani myśli przebić się do mainstreamu, bo w zasadzie po co? W mainstreamie ceny musiałyby spaść, na co wskazują choćby badania zwyczajów zakupowych Polaków. Wynika z nich, że choć interesujemy się produktami szeroko kategoryzowanym jako „zdrowa żywność” to nie jesteśmy skłonni za nie płacić więcej niż jakieś trzydzieści procent ponad cenę produktów określanych jako „konwencjonalne”. Dziesięciokrotnie droższa mąka nie ma zatem szans na głównym rynku i pewnie dlatego w ogromnej ilości została wystawiona w przecenie przez sklep, który właśnie w nurcie głównego rynku się porusza. Rynek EKO jest kuszący, co potwierdzają badania GFK Polonia z których wynika, że zdrową żywność najczęściej kupujemy właśnie w hipermarketach i dyskontach, a rzadziej w sieciach delikatesów czy sklepach specjalistycznych.
Swoją drogą, ciekawe, w czym taki konsument upatruje przewagi produktu EKO i mu pokrewnych nad tymi nie-EKO? Wygląda na to, że w samej jego idei, która odwołuje się do tradycyjnej formy uprawy i hodowli. W powszechnym przekonaniu EKO wciąż żyje nie twardym dowodem, dokumentem czy certyfikatem a mitem o jego naturalności, w poszukiwaniu którego odwołuje się on do bliżej nieokreślonej przeszłości. Można dyskutować, czy współczesne technologie są lepsze czy gorsze od technologii historycznych, a w tej dyskusji można w końcu dotrzeć do tradycji łowieckich i zbieraczych, które EKO były ponad wszelką wątpliwość.
Jednak dziś zbieractwo i łowiectwo praktykuje się w wersjach szczątkowych. Nawet grzybki z Borów Tucholskich nabierają wymownego charakteru, gdy tak sobie stoją obok ruchliwej drogi, owiewane wyziewami z rur wydechowych, oprószane pyłem klocków hamulcowych, mikrocząstek asfaltu i wszelkiego latającego elementu, który pędzi za autem. Czasem wręcz przerażają, na przykład gdy naukowcy ogłoszą, że niektóre mogą być zraszane lisim sikiem zawierającym groźne bakterie. Bywa, że i uśmiercają, ale to wtedy, gdy zbieractwem zajmuje się ignorant, który chwali się, że podgrzybka uznaje na równi z nadgrzybkiem.
Niektóre rośliny są trujące, bo wytwarzają toksyny, które mają je chronić przed pożarciem. Przy tym nie wszystkie potencjalnie trujące są takie dla człowieka ale też nie wszystkie groźne dla ludzi stanowią zagrożenie dla zwierząt. W toku ewolucji człowiek nauczył się rozpoznawać substancje jadalne, do niektórych się przystosował, inne nauczył się obrabiać a z pomocą technologii – okiełznać. Ot, taki bakłażan – stare przepisy każą go krajać w plastry, przesypywać solą i poczekać aż puści sok, aby pozbyć się goryczki. Ale jakiej goryczki? Dzięki biotechnologii współczesne bakłażany od dawna jej już nie posiadają. Są lepsze czy gorsze od swoich poprzedników? Z tym pytaniem zostawiam was do środy, kiedy to na antenie JemRadia porozmawiam o produktach eko, bio, organic, natural i szeroko pojętych wyrobach tradycyjnych z moimi gośćmi.
Na zakończenie dodam garść danych. W ciągu minionych dziesięciu lat liczba producentów ekologicznych w Polsce wzrosła o 576% a liczba przetwórni ekologicznych o 780%. Na rynku jest 200 niezależnych dystrybutorów produktów ekologicznych i 800 sklepów z eko-żywnością.
W 2017 roku wartość rynku żywności ekologicznej w Polsce ma przekroczyć 1 miliard złotych.
Dlatego warto być EKO. Oczywiście po właściwej stronie lady.
Moimi gośćmi w JemRadio z najbliższą środę będą eksperci w dziedzinie zdrowej i tradycyjnej żywności – Izabella Byszewska, prezes Polskiej Izby Produktu Regionalnego i Lokalnego oraz Honorata Jarocka, analityk rynku żywności firmy Mintel. Będziemy rozmawiać o certyfikowanych produktach ekologicznych oraz tradycyjnych. Pan Makary opowie o lakierze do paznokci o smaku kurczaka, ksantohumolu w piwie i o pierwszej w Polsce lodówce foodsharingowej. Na premierę zapraszam w środę od 20.00 do 22.00, a na powtórki w kolejne dni tygodnia według ramówki JemRadia dostępnej na radiowym Fanpage. Jak odbierać JemRadio, dowiesz się na www.jemradio.pl