W ostatnich latach na Jarmark św. Dominika należało przychodzić z własną kanapką, chyba że w ramach taniej pokuty mierzonej skalą podniebiennej udręki, ktoś miałby ochotę zafundować sobie twarde na kamień i ociekające olejem pierogi albo antydoskonały na lato bigos lub zupełnie niegdański szaszłyk. Brak gastronomicznej inicjatywy co roku wprawiał mnie w zdumienie, zwłaszcza że uznawany za jedną z największych plenerowych imprez w Europie jarmark organizowany jest w samym sercu gdańskiej starówki.
To zobowiązuje, co za istotne uznały wreszcie władze marszałkowskie województwa pomorskiego. W tym roku pod Zieloną Bramą pojawił się elegancki namiot z napisem „Pomorskie Smaki”, a pod nim ustawiono stoiska wszystkich regionów wchodzących w skład województwa pomorskiego. Stawili się reprezentanci Kaszub, Kociewia, Żuław i umownie zwanej Krainą w Kratę ziemi słupskiej. Przyjechały głównie gospodynie z lokalnych kół, ale pojawili się też i niszowi producenci.
Na większości stoisk sprzedawano produkty z listy produktów tradycyjnych i wyroby członków europejskiej Sieci Dziedzictwa Kulinarnego, w której Pomorskie uczestniczy. Był olej żuławski tłoczony na zimno, soki i przetwory z rokitnika, głogu, dzikiej róży, czarnego bzu i mirabelki, żuławskie miody, kaszubskie ryby, kozie sery z Robaczkowa, żuławski chleb oraz ciasta.
Na niektórych stoiskach natknąłem się na propozycje bardzo kontrowersyjne, jak choćby rybę po grecku czy pstrąga po zakopiańsku. Niektóre ciasta były nieprzekonujące a przetwory nieciekawe, ale nic to, ważne, że pomorskie smaki wreszcie wyszły z podziemi, a nadto dumnie zaprezentowały się przed tłumnie przybyłymi do Gdańska gośćmi jarmarku.
Przewidziano nawet atrakcję specjalną. Na scenie stawił się Marszałek Województwa Pomorskiego Mieczysław Struk, aby w asyście kucharzy z Pomorskiej Akademii Kulinarnej ugotować zupę bursztynową, którą od kilku lat promuje członek Akademii, Andrzej Ławniczak. Obserwatorzy kulinarnego pokazu mieli możliwość skosztowania marszałkowskiej zupy, częstowano też pierogami z kaszanką i śledziami w śmietanie.
Regionalny akcent kulinarny podczas Jarmarku św. Dominika może przyczynić się do poprawy wizerunku polskiego Wybrzeża mocno nadszarpniętego po niedawnym programie „Czarno na białym”, w którym reporterzy TVN ujawnili nieprzyjemne praktyki nieuczciwych graczy rynku turystycznego – brud w kuchni, stare ryby w smażalni i śmierdzące surówki w kebabach. Z wybrzeżową gastronomią nie jest jednak aż tak źle, jak może to wynikać z reportaży. Potwierdziła to w nieformalnej rozmowie ze mną miła pani inspektor z gdańskiego Sanepidu, która uczestniczyła w pokrywającym się z dniem Pomorskich Smaków sanitarnym rekonesansie po restauracjach gdańskiej starówki. Przy dźwiękach ludowych melodii płynących z ustawionej przed Zieloną Bramą sceny panie inspektorki, całkiem incognito, lub, jak kto woli, jako przypadkowe turystki, przeprowadziły rutynowe rozpoznanie. Jego wyniki były zaskakująco pozytywne – czyste kuchnie i zaplecza restauracji oraz elegancko przycięte paznokcie i związane włosy personelu. Dowiedziałem się też, że gdańscy restauratorzy coraz częściej sięgają po świeże warzywa i ryby oraz że zaczynają przywiązywać odpowiednią wagę do mniej oczywistych aspektów podawania posiłków, jak choćby odpowiednie podgrzewanie talerzy.
Na zakończenie słowo uznania w kierunku żuławskich gospodyń z Grabin-Zameczku, które wystąpiły na swoim stoisku w nowych strojach inspirowanych koncepcją Elżbiety Skirmuntt-Kufel. Na grabinieckim stoisku nie tylko nacieszyłem oko, ale i skosztowałem mięsa z weka i pokrzepiłem się szwedzką kawą, którą gospodynie przywiozły sobie z wyjazdu na festiwal kulinarny.
Tack!
Też byłam. Trochę dziko, dużo ludzi, ale fajnie, że w końcu coś się zaczyna dziać na jarmarku, bo zdechłe szaszłyki i „oscypki”, które nie widziały gór to już totalna żenada…
http://tryingtocookandbake.blogspot.com/2012/08/pomorskie-smaki-czyli-slow-food-z.html