W porannej telewizji zwycięzca Masterchefa promuje margarynę a telewizja wieczorna epatuje widzów liczbami zgonów na covid-19. Restauracje i bary wciąż są zamknięte, więc wódki można napić się tylko w domu. A przecież idą Święta! Dlatego ogłaszam: tak dalej być nie może!
Programów telewizyjnych o tematyce kulinarnej nie da się już oglądać na trzeźwo. Liczba plasowania w nich przeróżnych paskudnych produktów bije rekordy wszech czasów. Owszem, jest pandemia, ja wiem, więc groszem gardzić nie przystoi, ale czy przystoi wstawiać zwycięzcę kulinarnego show do promocji… margaryny?
Zastanawiałem się nad tym oglądając ciekawe skądinąd wypieki Mateusza Zielonki, Masterchefa szóstej edycji, który gościł w niedzielnym wydaniu Dzień Dobry TVN i przywiózł ze sobą receptury na świąteczne pierniczki, brownie z musem cytrusowym i tartę z białym makiem i karmelizowanymi gruszkami. Zestawienie owo byłoby mnie było w stanie być może i nawet zachwycić, gdyby nie to, że do przygotowania tych trzech pozycji mistrz Polski w gotowaniu zużył niemal kilogram margaryny – i to tej klasycznej, twardej, w kostkach!
W zasadzie trudno mi się mienić zaskoczonym, skoro kilka miesięcy temu za tym samym blatem stanęła Beata Kartowicz – chyba nie jest masterszefinią ale poprawcie mnie, jeśli się mylę – której nawet powieka nie drgnęła, gdy śmiało wrzucała margarynę – innej co prawda marki – a to na patelnię, a to do garnka, a to do ciasta, by wreszcie wykreować z niej – o tempora, o mores! – pastę (sic!) do chleba…
Obraz ów przygnębiającym jawi się w dwójnasób, bo informacja o mającej pomóc ludzkości w rozprawieniu się z koronawirusem szczepionce ponownie rozbudza skulonych do niedawna ekspertów od gastronomii, którzy za pieniądze wywieszczą dowolnie błyskawiczne otwarcie gastronomii a nawet wielki sukces branży! Ten ma pewnie spać z nieba, jako i wzmiankowane wynagrodzenie za ich profesjonalny consulting, bo złota era polskiej gastronomii ma się zyszczyć bez udziału turystów zagranicznych, podróżników krajowych a nawet studentów. Eksperci mówią, że będzie super, bo miejscowi – ta mityczna siła, wokół której pragną się gromadzić wszelcy przyjezdni – dowiedli już we wrześniu, że potrafią w otwartych na parę chwil gastroprzybytkach wydać tyle pieniędzy, że pamięć o stratach i długach z pierwszego lockdownu zatarta została błyskawicznie. Rzekomo.
Ale czy rzeczywiście? Ja mam zupełnie inne wrażenie, no ale co tam ja – rozmawiam z gastrokrylem, to mam. Gdybym rozmawiał z ekspertami, to miałbym stuprocentową pewność. No tak, ale wówczas musiałbym rozmawiać sam ze sobą, a to już poważne zagrożenie obłąkaniem, od którego już tylko krok do przesmarowania kromki chleba pastą (sic!) z margaryny – no chyba że w uczynnym geście gratisowego poczęstunku dla marketingowego eksperta.
No dobrze, koniec z tym. Niech eksperci miziają się margaryną sami ze sobą, nawzajem i pospołu! Nam idą przecież Święta a one nie tyle nie muszą co nie wręcz powinny pachnieć margaryną! Niech będą wolne od wszelkiej maści ekspertów, wirusów, liczb zgonów oraz piramidek z kostek tłuszczu.
Wspominane wyżej i wyczekiwane przez wszystkich szczepionki – aby dały pożądany efekt – należy podać w samej tylko Polsce w grubych milionach, a przynajmniej niektóre z nich nawet dwa razy. Na to potrzeba nie tylko kapitału i siły ludzkiej, ale także czasu. Jeśli wziąć pod uwagę szacunki włodarzy, że miesięcznie da się u nas zaszczepić milion osób – co z wielkim powątpiewaniem przyjmuje brać opozycyjna – to aby zaszczepić taką ludzką pulę, która da rozsądne prawdopodobieństwo wygenerowania odporności, potrzeba będzie roku a może i lat. W tym czasie wirus dalej będzie aktywny, a zatem pełne gastronomiczne otwarcie z jarmarkami bożonarodzeniowymi 2021 na świeżym powietrzu na czele może okazać się – pardon! – niemożliwe.