Do grona krajów nakładających podatki na słodkie napoje dołączyła Wielka Brytania. Od piątku litr słodzonych napojów jest tam droższy o około złotówkę.
Dziś niewielu pewnie pamięta, jak to w latach osiemdziesiątych minionego wieku cukier kupowało się w Polsce na kartki. Według państwowego rozdzielnika na głowę miało go wówczas przypadać kilogram czy dwa miesięcznie. Biadolono, że mało i racja, bo dziesięć czy dwadzieścia kilogramów cukru na głowę rocznie to rzeczywiście niedużo, zwłaszcza jeśli tę wielkość porównać ze spożyciem dzisiejszym, które sięga sześćdziesięciu kilogramów rocznie na głowę.
Pozwalając sobie na niesforny żart powiem, że wprowadzona przez ludową władzę u schyłku jej świetności reglamentacja cukru to stanowiła skuteczną walkę z postępującą otyłością ludzkiego gatunku. Na cieszącym się wolnością rynku zachodzie zajadano się wszak wówczas cukrem do nieprzytomności, niejako wetując sobie genetycznie zapisany głód cukru poprzednich pokoleń generowany aurą jego luksusu. Na początku XX wieku przez pojedynczy zestaw ust przechodziło bowiem rocznie ledwo pięć kilogramów cukru, a więc znacznie mniej niż w czasach słusznie minione reglamentacji, jednak należy zaznaczyć, że usta owe wyposażone były w garnitury całkiem przyzwoitych zębów. Wspominam o tym na okoliczność potężnych problemów z uzębieniem, na które cierpiały przed wiekami warstwy wyższe, a w szczególności najlepiej uposażeni członkowie dworów królewskich. Naonczas szczery uśmiech epatujący czernią spróchniałych do zgnilizny jedynek i dwójek oraz brakiem wszystkiego od trójek wzwyż był przejawem władzy i pieniędzy, a więc – przykładając do rzeczy dzisiejszą miarkę – pewnie także i seksu, choć jeśli oralnego to chyba nie w najbardziej przyzwoitym tego słowa znaczeniu manifestującym się pocałunkiem.
Od epoki bezzębnych królów minęło jednak czasu wystarczająco dużo, aby kontaktów oralno-oralnych zaczęło unikać także i pospólstwo, w demokratycznych realiach współczesności zwane dziś społeczeństwem. Reguła jest tu prosta, choć odwrotnie proporcjonalna do obowiązującej w czasach królów – dziś czerń uzębienia świadczy nie o wysokim a o niskim statusie społecznym, który podkreśla także mocno tchnięte puchliną podbrzusze. Warstwy wyższe stawiają wszak na biel i to w jej najbardziej śnieżnym odcieniu, niezależnie od tego, że ludzki ząb nie jest przecież biały jak – nie przymierzając – fajansowy sedes, a raczej kremowy jak na przykład słoniowa kość.
Zaabsorbowany wybielaniem zębów istniejących oraz uzupełnianiem implantacją tych już nieistniejących być może nawet nie zauważył, że we Francji, Norwegii, Emiratach Arabskich, Meksyku i kilku innych krajach obowiązuje karny rządowy podatek od słodzonych cukrem napojów. Ceny opodatkowanych nową daniną puszek i butelek wzrosły, choć oczekiwany przez inicjatorów tejże daniny spadek sprzedaży należy uznać za mocno rozczarowujący – od kilku do kilkunastu procent w zależności od kraju.
Zauważam zatem ja, że od minionego piątku stosowny podatek antycukrowy wprowadzono także w Wielkiej Brytanii. Objęto nim napoje słodzone, do których producenci dodają objętość równą co najmniej pięciu łyżkom cukru na litr. Za swój niecny proceder płacą teraz do kasy państwa dodatkowe 18 pensów od słodzonego litra. Jeśli jednak zdecydują się posłodzić swój napój dawką cukru przekraczającą wspomniane pięć łyżek, obowiązuje ich podatek w wysokości 24 pensów za litr. Tak czy owak to jakaś złotówka od litra, a więc na tyle niedużo, że koncerny już ogłosiły, że poziomu słodyczy ich napojów obniżać nie zamierzają. Zmniejszą za to wielkość opakowania albo podwyższą cenę.
Dietetyczki aż poczerwieniały z radości, ale czy rzeczywiście jest się z czego cieszyć? Po pierwsze podatek dotyczy wyłącznie producentów słodzonych napojów, zupełnie nie dotykając producentów soków owocowych, które zawierają porównywalną ze słodzonymi napojami ilość cukru. Po drugie, czy podwyższenie ceny puszki koli o 30 groszy wywrze jakiekolwiek wrażenie na Brytyjczyku? Tuszę, iż nawet na mniej zamożnym a bardziej liczącym grosz Polaku nie wywarłoby żadnego. Przytoczmy tu choćby casus wody mineralnej w małych butelkach, której sprzedaż – jako stojącej w jawnej sprzeczności z podstawami ekologicznego podejścia do świata – miała ukrócić specjalna opłata od małych butelek. Dzięki tejże cena wody w małych butelkach niemal zrównała się z ceną wody w potraktowanych preferencyjnie dużych butlach. Tymczasem handel tymi małymi kwitnie u nas w najlepsze a polski rynek butelkowanej wody, także za sprawą tej sprzedawanej w małych butelkach, idzie w coraz większe miliardy.
Póki co podatku od zawartości cukru w puszce koli u nas nie ma. Ktoś – ale nie ja – mógłby jednak zapytać: kiedy podatek od słodzonych napojów w Polsce? Odpowiadam: nie wcześniej niż przed emisją jakiegoś nowego albo podrasowanego programu społecznego, na przykład sześćset plus albo emerytura dla trzydziestolatka.
Tu taki podatek z pewnością pomoże.
Za mała podwyżka, żeby miała zmniejszyć popyt.
Takie podatki to pic na wodę. Trzeba podejść do tego systemowo. Nie będę wnikać w szczegóły, ale wystarczyłoby zwyczajnie „wrócić” do źródeł. Czyli proste odżywianie, oparte o zdrowe zasady.
Również uważam, że opodatkowywanie wyłącznie napojów słodzonych to za mało. Wystarczy zastanowić się, dlaczego producenci dosładzają produkty? Dla oszczędności. Dzisiaj cukier dodaje się wszędzie, po to aby, klientów zwyczajnie oszukiwać.
Ja piję tylko herbatę, niesłodzoną, wodę mineralną, gazowaną i piwo. Napoje gazowane, czyli Colę, markową praktycznie wyłącznie, pije bardzo sporadycznie. I póki co zyje, choć ostatnio lekarz zalecił mi przebadanie się w celu wykluczenia stanu przedcukrzycowego. Tyle, że cukrzyca to raczej od nadmiernego spożycia piwa, niż coli. Dlaczego? Piwo ma większy indeks glikemiczny niż czysta glukoza.
Sztuczne slodziki jak Aspartam bedzie lepsze od cukry, a ze rakotworcze kto by sie przejmowal wazne ze zeby zdrowe….