Kajtserferzy, parawaningowcy, tekstylni i ci zdecydowanie nie – na Półwyspie Helskim jest dziś cała Polska i pół Europy. Jest lans, szok i tłok, na plażach brak miejsc, na deptakach nie da się przejść, a Przewozy Regionalne nie dają rady przewozić nawet lokalnie. No i gdzie tu jeść?
1. Restauracja 77, Chałupy [menu]
Kto by pomyślał, żeby podczas urlopu na Półwyspie Helskim na kolację wybrać się do hotelu? Przecież pierś z kurczaka z frytkami i zestawem surówek można zjeść w każdej rybackiej tawernie od Kuźnicy aż po Hel i to pewnie znacznie taniej niż w hotelowych czeluściach. Czasami warto jednak zaryzykować i zatrzymać się jeszcze przed Kuźnicą, choć już za Władysławowem, zwłaszcza jeśli taki hotelowy adres pojawia się pod pierwszym miejscem w moim rankingu.
Oto zatem Chałupy, mekka karawaningowców, surferów i tych, których kiedyś nęcił potencjałem natury Zbigniew Wodecki.
Miejscowość zupełnie różni się od pozostałych na Półwyspie. Jest tu spokojnie, cicho, wręcz sielsko i gdyby nie przemykające szosą samochody i kolejowy szum za plecami, można by powiedzieć, że to istny raj w gorącym helskim tyglu. Sam hotel przycupnął w zieleni pomiędzy linią kolejową a szosą, otwierając przed gośćmi przepiękny widok na Zatokę.
Kartę menu zmieniono niedawno, zestawiając ją tak, aby zadowoliła zarówno śmiało pokazujących nagie torsy proteinowców, jak i wyznających kult listka, choćby i tego figowego, wegan. Ja nad polskim morzem stawiam na bałtyckie ryby, więc w 77 spróbowałem dorszowego placka na sałacie, zupy rybnej z łososiem i kawałkami warzyw w paprykowo-pomidorowym anturażu oraz smażonej flądry na warzywach w maśle. To naprawdę dobra kuchnia naszych czasów.
Wyszedłem zachwycony, bo i poczułem się zupełnie jak nie na Półwyspie, ale Chałupy to taka cicha enklawa dla wtajemniczonych, którzy przyjaciołom przemyślnie polecają Juratę.
Trzydaniowa kolacja w 77 kosztuje właśnie około 77 zł, a na przeciętny talerz rybny wystarczy złotych trzydzieści trzy.
2. Łóżko, Jastarnia [menu]
Właściciele tej restauracji zachęcają gości ryzykownym skojarzeniem łóżka z kolacją i śniadaniem, na stronie internetowej polecając się uwadze mężczyzn pragnących zaprosić kobietę do łóżka oraz kobiet, które marzą o zjadanym w łóżku śniadaniu. Jak się okazuje, gra w skojarzanki to dość popularny ostatnio w Jastarni leitmotiv. Ale czy rzeczywiście skuteczny? Jeden z nich, słynne już „zaproś go na kawę zanim inna zaprosi go na loda” obiegł niedawno internet, aby jednak zniknąć z tabliczki jednej z cukierni w Jastarni, która tak właśnie zachęcała gości do wstąpienia do siebie.
Wczasowicze pewnie rzadko czytują internet, za to chętnie polegają na opinii tłumu, dlatego gotowi są stać w kolejce przed Łóżkiem, cierpliwie oczekując, aż zwolni się stolik. Taki ruch świadczy o restauracji raczej dobrze niż raczej źle, a i wychodzący goście wyrażają się o łóżkowej kuchni w superlatywach. Zaprosić się doń postanowiłem zatem i ja, zwłaszcza że kuchnią zarządzają tu dwaj uznani trójmiejscy szefowie, Jarosław Roszak i Rafał Sobaszek.
Na pierwszy rzut oka karta menu zionie standardem, po części dlatego, że pozycji tu co niemiara, a w oczy rzuca się pomidorowa, żurek, pierogi i karkówka. Niemniej jeśli wczytać się między wiersze, to można wybrać sobie coś interesującego. Mnie zaintrygował kociołek rybaka, bałtycki łosoś z grilla i torcik z palonej białej czekolady z malinami. Zupę sporządzono na mocnym wywarze rybnym, łososia zgrillowano fachowo i ułożono na puree z naciowego selera, a paloną czekoladę skryto w torciku pod malinową kopułą. Choć nie da się nie zauważyć, że stylistyka talerza sporo odbiega od współczesnych oczekiwań, to obsługa w restauracji jest fachowa i sprawna, porcje są duże, a ceny adekwatne. Do tego jedzenie jest smaczne, więc zdecydowanie warto poczekać tu na stolik.
Trzydaniową kolację zjecie w Łóżku za ok. 70 zł, zupa rybna kosztuje 14 zł, talerz rybny ok. 35 zł, a menu dnia 22 zł.
3. Weranda, Jastarnia [menu]
Położona tuż przy głównej ulicy Jastarni kawiarnia Weranda stała się w ostatnich latach kultową destynacją gastro-turystów i mekką podążających za modą właścicieli kont na Instagramie. Właściwie to głównie dzięki nim można się dowiedzieć, na co w owej destynacji można liczyć. Na stronie Werandy znajdziemy sporo obietnic, w tym gorące pozdrowienia od odwiedzających ją gwiazd, ale brak tam informacji podstawowej, czyli karty menu. Pomocny w tym zakresie nie jest też facebookowy fanpage, na którym dodawane są co prawda propozycje dnia, ale wyrywkowo. Najnowszy wpis poleca consomme z ośmornicy z pierożkami, które było specjalnością dnia tydzień temu.
Sala po części stylizowana jest na kaszubską werandę, bo są tu i wiklinowe fotele, i serwety w kaszubski wzór oraz zdobione w podobne ornamety naczynia. Mimo dużego zainteresowania gości, sporo stolików jest pustych, a to za sprawą niezrozumiałej polityki rezerwacji, których – jak głosi wielki napis na barze – nie przyjmuje się, ale jednak się przyjmuje. Skoro tak, spora część stolików pozostaje pusta, a na ustawionych na nich stojaczkach obsługa nakleja wątpliwej estetyki „cenówki” z godzinami rezerwacji. Na moim umieszczono aż trzy takie naklejki – 13.30, 16.00, 19.00, co w praktyce oznacza wyłączenie stolika na cały dzień dla ledwie trzech nakryć. Stolikom oczywiście wszystko jedno, mogą sobie być pełna albo puste, zwłaszcza że decydują o tym właściciele, ale obsługa pewnie wolałaby zbierać więcej napiwków niż mniej.
Była 15.00, stolik mogłem zająć na godzinę, więc postanowiłem usiąść na kawę i ciasto. I dobrze, że nie zamówiłem polecanej przez kelnerkę pieczonej kaczki albo węgorza w śmietanie, bo samo przeniesienie kawałka ciasta z witrynki, którą od stolika dzieliło osiem kroków oraz dostarczenie doń espresso corretto trwało całe 20 minut, a oczekiwanie na rachunek dalsze 10. Slow food i slow life mają niewątpliwie swój urok, zwłaszcza na wakacjach, ale zdecydowanie nie w każdym kontekście.
Tort bezowy z owocami był niezły, beza chrupiąca z zewnątrz, lekko ciągliwa bliżej środka, krem nieprzesłodzony a owoce świetne. Tort marcepanowo-czekoladowy też był niczego sobie, warto go zamówić dla samego marcepanu, niemniej w kremie chrupały granulki cukru. Szkoda też, że wieńczących tort i zatopionych w czekoladzie orzechów uprzednio nie uprażono, a wafelek na spodzie zdążył zupełnie postradać chrupkość. Corretto było za to zupełnie poprawne a odrobina grappy znacznie większa, niż można się było spodziewać.
Kawałek tortu zjecie w Werandzie za ok. 15 zł, do tego kawa za ok. 10 zł. Za trzydaniową kolację zapłacicie tu ok. 80 zł. Propozycje dnia obsługa recytuje z pamięci przy podawaniu karty, ale pomija aspekt ceny. W karcie na ten temat absolutnie nic, więc i ja cen tu nie podam.
4. Stara Wędzarnia, Hel [menu]
Uwielbiam jeść z widokiem, a najlepszy widok zapewniają na Helu garkuchnie rozlokowane wzdłuż promenady. Do ciekawszych zaliczam Starą Wędzarnię, pod parasolami której można zasiąść w wygodnych fotelikach modnego ostatnio „rattan style”, na których przezornie rozmieszczono kolorowe pledy, przydatne gdy akurat powieje od zatoki.
Starą Wędzarnię odwiedziłem kilkukrotnie, za każdym razem starając się dociec źródeł jej nazwy, jednak nie udało mi się tam znaleźć ani nic wędzonego, ani nic starego, co w kontekście tego ostatniego należy poczytywać zdecydowanie na plus. Na tle innych miejsce wyróżnia się nie tylko jakością umeblowania tarasu ale i stylistyka dań.
W przeciwieństwie do konkurencji kucharz dysponuje szerokim wachlarzem naczyń i umie z nich korzystać. Niektóre elementy dań, na przykład śledzie w śmietanie, podaje w miseczce, aby nie mieszały się z pozostałymi składnikami. Zamiast nieśmiertelnego zestawu surówek można tu liczyć na mieszankę sałat z oliwkami i dressingiem, a ziemniaki są posypywane świeżo siekanym koperkiem. To drobiazgi, ale z nich przecież składa się gastronomiczne doświadczenie.
Choć zupa rybna, w karcie polecana jako wyborna, może taką jawić się co najwyżej w diecie wątrobowej, to jedzenie na ogół jest tu jednak smaczne, świeżo przygotowane i jak na standardy letnie całkiem niezłe. Jadłem tu bardzo dobre śledzie w śmietanie i fachowo podane filety z flądry z mieszaną sałatą i kilka deserów.
Za trzydaniową kolację w Starej Wędzarni zapłacicie ok. 50 zł. Oszałamiający widok na Zatokę i port macie gratis.
5. Maszoperia, Hel [menu]
Jeśli macie ochotę na chwilę nostalgii i chcecie zjeść helską rybkę w najstarszej helskiej restauracji, to na pewno udacie się do Maszoperii. Nazwa restauracji w języku kaszubskim określa gospodę rybacką oraz cech rybaków, a sama restauracja mieści się w starej rybackiej chacie. Składa się ona z trzech segmentów, z których najstarszy stoi tam od 1830 roku, co podkreśla umieszczona na nim stosowna urzędowa tabliczka nadająca obiektowi kategorię zabytkowego.
Helska Maszoperia istnieje od około 40 lat i ów średni wiek widać też w karcie. Nie nawiązuje ona szczególnie ani do kaszubskiej tradycji ani niespecjalnie odpowiada współczesnym oczekiwaniom. Rybę podaje się tu z frytkami i surówką, a w internetowej witrynie gości określa się mianem konsumentów, wyraźnie ich przy tym ostrzegając przed innymi działalnościami, które istnieją w Helu pod hasłem „Maszoperia”.
Ja Maszoperię lubię przede wszystkim za klimat oryginalnej rybackiej chaty, rzecz absolutnie unikatową na Półwyspie, dlatego wpadam tu za każdym razem, gdy w Helu jestem, nawet na skromną przekąskę.
Trzydaniową kolację zjecie w Maszoperii za ok. 60 zł, zestaw dnia kosztuje ok. 20 zł
Osobiście wybranych przeze mnie pięć najciekawszych restauracji na Półwyspie Helskim szczegółowo omówię w mojej kolejnej letniej audycji w JemRadio. Od samego początku towarzyszyć mi będzie Pan Makary, z którym najlepsze adresy na nadmorsko-zatokowej gastro-mapie będziemy Państwu polecać w lekkim, krotochwilnym wakacyjnym stylu. Na premierę zapraszam w środę od 20.00 do 22.00, a na powtórki w kolejne dni tygodnia według ramówki JemRadia dostępnej na radiowym Fanpage. Jak odbierać JemRadio, dowiesz się na www.jemradio.pl
Maszoperia to było moje najgorsze doświadczenie kulinarne na Helu – chyba nawet kiedyś coś Ci na ten temat wspomniałam. Zima, grudzień… pan przywiózł brykiet do kominka, otworzył drzwi na całą szerokość i zrobił nam zimny wychów. Na zwróconą uwagę, żeby zamykał drzwi, bo na dworze mróz wydarł na mnie japę i powiedział, że mam sobie płaszcz ubrać (w restauracji miałam siedzieć w płaszczu!).
Zupy były ledwo letnie, ale w sumie to nic dziwnego, gdy makaron z lodówki zaleje się ledwo podgrzaną zupą. Pierogi zwróciłam do kuchni, bo w środku były kompletnie zimne, na zewnątrz aż letnie. No i w efekcie zostały podgrzane w mikrofalówce i były obrzydliwe. Jedynie dorsz, którego zamówił mąż był jadalny, bo był świeżo usmażony, a nie odgrzany.
Brakuje tam świeżego podejścia do gastronomii, to bez wątpienia.
Nie polecam restauracji stara wędzarnia – flądra w panierce z zamrażarki – panierka rozmoczona, woda wypływa z wewnątrz i całość rozpada. Niesmak odczuwalny jeszcze długo po opuszczeniu restauracji. Zanim zamówicie zobaczcie jak wygląda to u innych na talerzu(już wyglądzie można rozpoznać danie z zamrażarki). Pozdrawiam.
Nie znam zupełnie miejsc, które opisujesz, ale z chęcią przy najbliższej okazji je przetestuję i wtedy porównam z Twoimi wrażeniami 😉
Polecam wybrać się do restauracji Checz. Mają piękny wystrój, a co najważniejsze jedzenie jest zawsze pyszne świeże (a wiadomo jak to z tym nad morzem bywa, szczególnie jeśli chodzi o ryby).
Stara wędzarnia dlatego, iż jeszcze na poczatku XXI wieku działała w tym budynku wędzarnia ryb ze sklepikiem je sprzedającym. Kupowalem jeszcze ciepłe.
Ja zdecydowanie polecam smażalnię FALA jedzenie pyszne, zawsze świeże i fajnie podane. Miła i uczynna obsługa, każdy znajdzie coś dla siebie. Jesteśmy z mężem gośćmi w Helu od wielu lat i długo szukaliśmy miejsca gdzie można dobrze zjeść. Ceny normalne, bez szału.