Czyli o poszukiwaniach nowych smaków
Anetta Ściemniewicz sięgnęła do torebki, wyjęła kilka kolorowych folderów i, podając je hrabiemu, objaśniła – Aktualnie jestem producentką nowego programu kulinarnego na zagranicznej licencji. – Gratuluję – Puzdro-Puginałł uniósł brwi, z zainteresowaniem przeglądając broszury. Z jednej z nich odczytał głośno – „Kuchenny blef”? – Tak – potwierdziła Anetta Ściemniewicz – a dokładniej „Kuchenny blef czyli pieprzę to”, taki jest tytuł naszego show. – Nie wydaje mi się, żebym słyszał o czymś podobnym – odparł Puzdro-Puginałł wypuszczając w kierunku gościa znaczący kłąb dymu.
– Bo to nowość – szybko pośpieszyła z odpowiedzią Anetta Ściemniewicz, gorączkowo ściskając torebkę i przesuwając się w kierunku skraju fotela – ale zapewniam pana, że to program najwyższej próby. Na całym świecie generuje olbrzymią oglądalność. Założenia są proste – wyjaśniała. – Uczestnicy biorą udział w nietypowym konkursie kulinarnym na najgorszą potrawę. Tak, na najgorszą. Mają tak gotować, żeby zniechęcić jurorów, a wręcz zszokować i obrzydzić! Zadaniem jurorów jest nie tylko ocena, ale też przeszkadzanie uczestnikom w gotowaniu. Mogą stosować dowolne sztuczki, aby sprowadzać gotujących na ścieżkę dobrego smaku, ale uczestnicy muszą pozostać czujni i pamiętać, że ostatecznie liczy się tylko najbardziej odrażająca ohyda. Wygrywa ten, komu uda się zrazić jurorów do tego stopnia, że nie będą oni w stanie nawet poddać dania degustacji.
– Cóż za nowatorski koncept! – skomentował Puzdro-Puginałł. – Prawda? – potwierdziła Anetta – Przy tak skonstruowanych zasadach firma zaoszczędza, bo nie musimy przyznawać nagrody! Powszechnie wiadomo, że jurorzy w takich programach to największe świnie, więc zjedzą wszystko. – Hm – hrabia badawczo zerknął na gościa i zapytał – Ale co ja miałbym mieć z tym wspólnego? – No właśnie – usłyszał w odpowiedzi – Jestem u pana, aby go zaprosić do udziału w panelu jurorskim!
Mary-Jan Puzdro-Puginałł w telewizji! Hrabia usadowił się wygodniej w fotelu i oczami wyobraźni kreślił sceny, w których jego szlachetny profil pojawia się na pierwszym planie, a jego precyzyjnie celny komentarz zmienia życie zwykłych ludzi. Doskonale zdawał sobie sprawę, że nie obędzie się bez korekcji, iniekcji i resekcji. Pociągnął zatem cygaro dodatkowe kilka razy i oświadczył wystudiowanym leniwym tonem – Zgadzam się! – Świetnie, ale powiem od razu: gaża! – znacząco podniesione brwi Anetty Ściemniewicz nie zwiastowały rewelacji w tym zakresie. – Gaża? – powtórzył hrabia. – Niestety tak się niefortunnie składa, że nie mogę panu zaoferować gaży – głos Anetty Ściemniewicz zabrzmiał niewinnie. – Przyznam się panu, że wygrałam ten przetarg, bo podałam bardzo niską cenę. Zorientowałam się dopiero po fakcie, no ale cóż, będziemy nagrywać w tańszej lokalizacji, jedną kamerą i jakoś damy radę. – No pani Anetto, przecież chyba pani zauważa, że gaża jest mi niepotrzebna – odparł z przekąsem hrabia, zakreślając prawą ręką szeroki krąg – doprawdy, mogę wykupić cały ten program łącznie ze stacją! – Cieszę się – odparła rozmówczyni, rada, że hrabia sam wprowadza rozmowę na odpowiednie tory – Właśnie mi się przypomniało, że mam też jeszcze prośbę – oświadczyła nieomal zwijając torebkę do stadium rulonu i jeszcze niebezpieczniej przesuwając się na skraj fotela. – Byłabym wdzięczna, gdyby pan hrabia zechciał wesprzeć naszą produkcję niewielką kwotą, a tym samym zapewnić sobie prestiżową pozycję przewodniczącego jury. – Z prawdziwą przyjemnością obejmę fotel przewodniczącego – niespodziewanie szybko odparł Puzdro-Puginałł – ale stawiam dodatkowe warunki: pierwszy plan i wyłącznie lewy profil z uwidocznieniem spinek od koszuli, bo mam platynowe – zakończył dobitnie, kierując ku Anetcie Ściemniewicz zaopatrzony w tlące się cygaro palec.
– Będzie, jak pan hrabia sobie życzy – na obliczu Anetty Ściemniewicz pojawił się lekki uśmiech – Towarzystwo jurorskie też doborowe. Udział zapowiedział sam Jaromir Pic, jak pan pewnie wie, majętny właściciel sieci salonów odzieżowych „Ciarki Szafiarki” oraz Krystyna Gizmo, zamożna była danserka klubowych scen nocnych, a obie gwiazdy potwierdziły obecność stosownymi czekami – zaznaczyła Anetta Ściemniewicz, unosząc wskazujący palec. – Więc jeszcze ta mała formalność – uśmiechnęła się szeroko i krotochwilnie przechyliła głowę. – Czek odbierze pani w recepcji – hrabia nagle zgasił cygaro, popadając w głębszą zadumę, by po chwili obwieścić – Skoro jedzenie ma być kiepskie, to sama pani rozumie, że będę kosztował poprzez asystenta, mojego nieocenionego kompana smakosza, barona Eu’Stachego Poćwierć-Póchacza. Co prawda właśnie teraz leży struty w szpitalu, ale do czasu nagrania na pewno wydobrzeje. – Wspaniale! – wykrzyknęła Anetta Ściemniewicz po czym błyskawicznie runęła z fotela i, lądując na dębowej podłodze, wydała z siebie wiązankę słów powszechnie uważanych za obelżywe. Interes jednak załatwiła, toteż zwinnie wstała, poprawiła spódniczkę i z nietęgą miną opuściła gabinet hrabiego.
On zupełnie nie zwracał już na nią uwagi. Zwrócony ku największemu oknu w gabinecie, wpatrywał się w tonący w czerni gwiaździstego nieba najbardziej imponujący wieżowiec w mieście.
Skąd bierze się pęd do kontrowersji w kuchni? Czy nowości kulinarne są rzeczywiście bardziej interesujące niż tradycja? Dokąd prowadzi pogoń za kulinarną sensacją?
Krytyk kulinarny radzi: Podróże kulinarne to doskonała okazja do poznawania świata. Zanim jednak zainteresujesz się obcą kuchnią, postaraj się dokładnie poznać swoją.
Świetny tekst ujmujący sedno sprawy!
Po ostatniej dyskusji na stronie lewicowej Polityki, pod artykułem na temat polskiej gastronomii, jestem całkowicie zdruzgotany. Niestety, dopóki nie wymrą pokolenia PRLowskie, zapatrzone w „zachód” i myślący w kategoriach peweksowych, którzy jeżdżą samochodami za 200-300 tysięcy złotych, robiących zakupy w lidlach, biedronkach, teskach i innych zagranicznych sieciach i plują na wszystko co polskie i regionalne, dopóty nic się nie zmieni. Takich ludzi w pewnych kategoriach wiekowych i zawodowych jest większość. Ci, którzy nie są w danej kategorii nie dysponują takimi funduszami najczęściej by codziennie wydawać 30-50 złotych na dobrej jakości, regionalne produkty lub wydawać 100-200 złotych na codzienny posiłek w restauracji. Cóż, Polska „Pawlaka i Kargula”, jak to dzisiaj przeczytałem, cały czas trwa i dopóki nie nastąpi zmiana pokoleniowa, tj. nie moje/nasze, ale pokolenie naszych dzieci (lub przyszłych), nie zacznie tego zmieniać, to się nic na lepsze nie zmieni. Jedyne czym można się pocieszyć, że u innych, np. w Rosji, Ukrainie czy w Rumunii jest jeszcze gorzej, tyle, że my równamy do nich, a nie tych lepszych, nawet do Czechów Słoweńców czy Węgrów nam daleko. Oni już za komuny mieli lepsze podejście, dzisiaj nie podniecają się już tak obcym jak nasi.
Oczywiście nie chcę uogólniać, proszę sobie nie brać tego co napisałem. Jakiś czas temu robiono badania „lemingów” – w Polsce, Rosji, Francji i Niemczech i zrobiono porównanie. Wyszło, że niemiecki, francuski leming zachowują się podobnie – kupują swoje, odpoczywają u siebie, oszczędzają i odkładają na czarną godzinę. Leming polski i jego „brat-bliźniak”, rosyjski kupuje obce, odpoczywa u obcych, najczęściej u Araba, Chorwata, Turka lub Bułgara, wydaje więcej niż zarabia, niczego nie odkłada, bo i po co (skoro trzeba się nahapać, tak jakby jutro znowu wojna miała być). Jako ciekowstkę dodam jeszcze, że A.Merkel-Kazimierczak do dzisiaj robiąc zakupy, kupuje na zapas czego sama się wstydzi, ale czego nie może się oduczyć, po latach życia w NRD.
Po prostu, polska rzeczywistość to nie wyjątek, to normalka w postkomunie i trzeba po prostu być niesamowicie cierpliwym. Ci co chca zachowywać się normalnie, zostaną nazwani przez lemingi „warchołami, szowinistami, zwolennikami Kaczora” czy inaczej, ale radzę, aby nie przejmowali się tym. Wolę być warchołem i się zachowywać jak leming francuski, niż lemingiem polskim i zachowywać się jak mój „brat-bliźniak” Iwan czy inny Wołodia.