Pamiętam z dzieciństwa sklepy zwane „tanimi jatkami”, w których za bezcen sprzedawano mięsne byle co. Bycie klientem taniej jatki nie przysparzało chluby, a mimo to każdego poranka, na grubo przed godziną otwarcia, ustawiała się przed wejściem kolejka.
Producenci nie zawsze są zadowoleni z takiego rozdania, bowiem to na nich spada ciężar kombinowania, jak ukręcić bat z suchego piasku. Często, aby nie splamić dobrego imienia swojej marki, zgadzają się produkować pod marką własną tanich sieci handlowych. Taki produkt podpisuje się wówczas „wyprodukowano dla…” i tyle. Sieć chce tanio, klient chce tanio, producent dostarcza tanio i wszyscy są zadowoleni.
Pamiętam historię pewnej przetwórni, dziś już nieistniejącej, której współpracę zaproponowała jedna z sieci dyskontów. Postawiono wszakże warunek, że sprzedawana w tej sieci konserwa mięsna, którą przetwórnia miała wyprodukować, ma kosztować 99 groszy. Przedstawiciel przetwórni nijak nie był w stanie sprawić, aby 30 deko mielonki kosztowało w sklepie niecałą złotówkę, więc żartobliwie rzucił, że chyba chleba namielą. Ten osobliwy żart uznano za świetną propozycję i przetwórnia sporządziła recepturę z chleba, kaszy manny i łoju wołowego, którą zapakowała w puszkę i dostarczyła do sieci. Taka konserwa została zakupiona przez mojego ojca, który jada często rzeczy paskudne, a jednak tej mielonki nie był w stanie przełknąć. Co ciekawe, zawartości konserwy nie zjadł też ani pies przy budzie ani bezdomny kot.
Gdy tanie jatki działały w cieniu polskiej rzeczywistości handlowej, a ja radośnie uczęszczałem do podstawówki, handlowy monopolista tamtych czasów, sieć Społem, sprzedawała niedostępną dziś kiełbasę serdelową. Byłem wielkim jej miłośnikiem, bo była bez kartek i dyżurowała w pobliskim sklepie, do którego wyskakiwałem na przerwach, aby posilić się między ZPT a godziną wychowawczą. O serdelowej opowiadano wówczas najróżniejsze żartobliwe zagadki. W tonie prześmiewczym mówiono na przykład, że parówkową masę wzbogaca się mielonym drobno papierem toaletowym. Ale w to akurat nikt nie wierzył, bo papier toaletowy był wówczas towarem równie deficytowym, jak w dzisiejszych czasach prawdziwa szynka, ser czy sok owocowy.
A dziś jakoś nikt nawet nie żartuje…
…bo celuloza w parówkach jest faktem.