Żadna lewicowa rewolucja nie pomogła przetrwać tradycji.
Urzędowo wolna od pracy Wigilia to niezwykle podły przykład demagogii, bo z jednej strony głęboko sięga do ludzkich emocji związanych z przeżywaniem Bożego Narodzenia, z drugiej obiecuje przyjemność błogiego lenistwa, a z trzeciej świeci wykrzywionymi w sztucznych uśmiechach twarzami polityczek i polityków. Ci tak bardzo chcą do władzy, że gotowi są oddać ludziom wszystko, a w szczególności to, co do nich nie należy. Co dziwi szczególnie, postulat ogłoszenia Wigilii dniem ustawowo wolnym od pracy ogłosiły gremia lewicowe, rzekomo w trosce o dobro Polek i Polaków, którym należy się w Wigilię dzień wolny, aby spędzić go z rodziną.
Demagogia działa na ludzi podobnie jak lep na muchy. Gdy tylko się rozsieje, od razu zbiera żniwo nią podekscytowanych. Dlatego od momentu, kiedy uważany początkowo za szalony pomysł przepoczwarzył się w materialny projekt ustawy, potrzeba było ledwie kilku dni. Najbardziej sprytni zaczęli już nawet obliczać, jak z nowym dniem wolnym od pracy łatwym sposobem wygospodarować sobie dłuższy weekend. Okazuje się, że korzystając z kilku dni dodatkowego urlopu w Święta w 2025 roku etatowy pracownik będzie mógł sobie urządzić aż 17 dni laby.
Któż mógłby stanąć tu okoniem? Któż porwałby się bronić ludziom świętowania i to jeszcze w tak szczególnym czasie? Pomysł zyskał poklask wszędzie, bo musiał, poza gremiami rządzących i przedsiębiorców, którzy zafrasowali się potencjalnymi kosztami takiego prezentu. Wyszło im, że idzie on w grube miliardy. Zagadnienie to pragnie zlustrować Ryszard Petru, który dla celów badawczych przyjął już propozycję zajęcia fotela przy kasie jednego z warszawskich dyskontów.
Przedmiotem argumentacji przemawiającej za nowym wolnym dniem od handlu jak zwykle są kasjerki z dyskontów. Zapytano je, czy chcą wolnej Wigilii i okazało się, że… (sic!) chcą! Cóż za zaskoczenie! Zapytano też klientów i tutaj zdania okazały się znacząco różne. Jak to w sondażach bywa, kruczek siedzi w sposobie sformułowania pytania. Gdy tylko potencjalni klienci, popierający ten pomysł niemal gremialnie, zdali sobie sprawę, że w Wigilię świąteczną ani niczego nie kupią, ani nic nie załatwią, a być może nawet nigdzie nie dojadą, w sondażu IBRiS, w którym pytano o wolną Wigilię w zamian za dodatkową niedzielę handlową w grudniu 55,6% ankietowanych było za, 34,7% respondentów nie życzyło sobie żadnych zmian w tym zakresie, a 9,8% zapytanych uznało, że jest im wszystko jedno. Być może to ci, którzy Boże Narodzenie spędzają w Dubaju, wszak liczba Polaków opuszczających kraj przed Wigilią, aby w tym czasie wypoczywać pod palmami, z roku na rok rośnie.
Angażowanie do sprawy kasjerek z dyskontów zdaje się skutecznym sposobem na przekonywanie społeczeństwa do coraz bardziej rygorystycznych ograniczeń w dostępie Polaków do sklepów i punktów usługowych. Opinia publiczna bezustannie jest informowana, że pracownicy handlu są przeciążeni i mało zarabiają, mimo że zarobki w handlu są znacząco wyższe niż na przykład zarobki w oświacie. Alfred Bujara, działacz związku zawodowego NSZZ “Solidarność”, który jest bezpośrednio kojarzony z wprowadzeniem zakazu handlu w niedziele, niedawno ogłosił, że będzie dążył do ograniczenia godzin otwarcia sklepów także w dni powszednie, zaś w soboty żąda ich zamknięcia już o 19:00, argumentując, że w Europie zamykane są jeszcze wcześniej. Wygłosił też opinię, że pracownicy handlu są traktowani jak ludzie gorszego sortu a propozycje przekształcenia Wigilii w święto nie są wystarczająco wyostrzone a do tego są niezgodne z Konstytucją. Nie zgadza się, aby w zamian za zamknięcie sklepów w Wigilię były one otwarte w dodatkową niedzielę. Ta ma dołączyć do grupy kilku w roku łaskawie udostępnionych Polakom do legalnych zakupów. Jednak definiując gorszy sort, Alfred Bujara niechcący rozświetlił też szereg innych grup zawodowych, które pracują nie tylko w Wigilię, nie tylko w dodatkową niedzielę, nie tylko w jakieś święto, ale we wszystkie dni w roku, włącznie z Bożym Narodzeniem, Wielkanocą i Świętem Matki Boskiej Zielnej.
Dlaczego związkowe szaty w walce z polskim konsumentem bezustannie i do znudzenia darte są właśnie nad kasjerkami dyskontów, a nie nad pracownikami sklepów przy stacjach benzynowych całą dobę sprzedającymi wódkę i papierosy, pracownikami barów szybkiej obsługi całą dobę wydających ludziom żywność ultraprzetworzoną, pracownikami cukierni, kwiaciarni oraz sklepów spożywczych dużej zagranicznej sieci, które otwarte są na okrągło cały rok przez całą dobę? Czym ci pracownicy handlu różnią się od tamtych pracowników handlu? Czy wymagane są od nich inne, a nieznane opinii publicznej, umiejętności wykraczające poza konieczność posiadania wyprostowanego palca do wciskania klawiszy kasowych oraz sprawnego w zakresie 45 stopni przedramienia do przesuwania kodów kreskowych nad czytnikiem?
Póki co nie sposób jasno ustalić, co leży u podstaw nienawiści związkowców do otwartych sklepów i nieskrywanej ich satysfakcji z uniemożliwiania klientom robienia zakupów wtedy, gdy chcą tego klienci a nie politycy czy działacze związkowi. Skoro nie wiadomo, o co chodzi, to może chodzi o to, że jak podaje prasa, za swoją niezłomną walkę z obywatelami własnego kraju najwyższe czynniki związkowe pobierają nawet ponad dwadzieścia tysięcy złotych miesięcznie, czyli ćwierć miliona złotych rocznie!
Tymczasem polska Wigilia, choć wyjątkowa i dostojna na swój sposób, ma jedyny w swoim rodzaju sznyt odświętnego dnia powszedniego, którego nie sposób odnaleźć w żadnym innym dniu w roku. Nigdy w kalendarzu nie powtarza się dzień rozpoczynający się jako całkiem zwyczajny, który z czasem wyraźnie zwalnia tempo, aż wreszcie ruch uliczny zastyga i budzi się dopiero koło północy. Tak być powinno, bo tradycyjnie i religijnie na rzecz spoglądając, Wigilia to nie czas fety z butelką, zabawy z kotem czy wypoczynku pod palmami, tylko wieczór refleksji, skupienia i oczekiwania. To właśnie, czyli czuwanie, oznacza słowo “wigilia”. Dla laików Wigilia tym różni się od Wielkiejnocy, że celebruje się ją dopiero od wieczora, stąd wigilijna wieczerza, jakże różna od wielkanocnego śniadania. Nie ma powodu, aby tę celebrację rozpoczynać już od rana, a jeśli miałoby to nastąpić, co stanie się z wieczerzą? Któż pożałuje sobie w święto dobrze obłożonej kanapki już od rana? Któż nie poleje sobie jeszcze przed śniadaniem? Wreszcie któż i po cóż będzie siedział przed telewizorem, aż pojawi się pierwsza gwiazdka? Przecież skoro to święto, to trzeba je świętować, czyli siadać za stołem, odkręcać zakrętki i popuszczać pasa! To też jest polska tradycja, choć póki co jeszcze nie wigilijna.
Gremia lewicowe, które chcą Wigilię świętować urzędowo i od rana, wykrzykują, że Polacy nie mogą zdążyć przygotować wieczerzy na czas, bo w Wigilię idą do pracy. Wtórują im prawicowi związkowcy, którzy z kolei grzmią, że kasjerka też ma prawo nakryć rodzinie do stołu, tak jakby pielęgniarka, strażak czy konduktorka takiego prawa mieć nie mogły. Tymczasem wielowiekowe tradycje wigilijne każą, aby do świątecznych przygotowań przystępować daleko przed Świętami, nie w samą Wigilię po powrocie z pracy. Wówczas jest czas na strojenie choinki, nakrycie stołu, ułożenie prezentów, ewentualnie przystrzyżenie wąsa i poprawienie trwałej ondulacji. Pierniki, ryby w galarecie, pierogi i kompoty z suszu przygotowuje się przecież dużo wcześniej, zresztą podobnie jak wypieki czy mięsiwa na bożonarodzeniowy obiad. Mimo tego w ferworze przedwigilijnego zamieszania zawsze znajdzie się coś do dokupienia, domówienia, wymiany. Jeśli nie będzie to jakiś brakujący artykuł pierwszej potrzeby, na przykład zapas pieczywa na kilka wolnych dni, o którym nikt nie pamiętał, czy karma dla kota, która właśnie się skończyła, to może to być zestaw choinkowych lampek, bo przestały świecić, patera do ciasta, bo się zbiła, czy czajnik elektryczny, bo przestał działać.
Choć w Wigilię nie obowiązuje już post, to w wielu domach wciąż kultywuje się tradycje powstrzymania się tego dnia od potraw mięsnych, a w niektórych prowadzi się post ścisły i do wieczerzy nie jada się nic. Ostatnie przygotowania przed wieczerzą pomagają zapomnieć o głodzie, a to pomaga w poszczeniu. Wigilia to bodaj ostatni polski bastion powszechnego postu jakościowego i ilościowego, bo o poście ścisłym w Wielki Piątek i Środę Popielcową zapomniano już dawno, mimo że oba wciąż obowiązują.
Wolna Wigilia wiele tu może zmienić. Święto państwowe to nie tylko dzień wolny od pracy i zamknięte sklepy, ale też silne ograniczenia w całej infrastrukturze, która z dnia powszedniego przestawia się na dzień świąteczny. Zamknięte są punkty usługowe, nie jeżdżą kurierzy, inaczej funkcjonuje transport publiczny. O ile świąteczne portki rzeczywiście można kupić sobie kilka dni wcześniej, to już z odbiorem cateringu, świątecznych ciast, ułożeniem fryzury czy dojazdem na wieczerzę może być znacznie trudniej. W jaki sposób mały przedsiębiorca sprzedający w Wigilię tysiąc pierogów, sto makowców i pół hektolitra barszczu ma przyspieszyć swój proces wytwórczy, skoro już na wiele dni przed Świętami pracuje z pełną mocą? Jak mają sobie poradzić organizatorzy większych przyjęć rodzinnych, polegający na zamówionych usługach cateringowych, którzy dotąd odbierali ciasta i desery tuż przed samą wieczerzą, od razu stawiając je na stole?
Do tego utrudniony lub wręcz niemożliwy może się okazać dojazd gości na wieczerzę, zwłaszcza w przypadku tych, którzy nie mają komfortu podróżowania własnym samochodem. W kraju coraz liczniejszych świąt wciąż nie rozwiązano dotąd problemu transportu zbiorowego poza aglomeracjami. Dość powiedzieć, że większość prywatnych przewoźników regionalnych, których siatka połączeń w dni powszednie zdaje się być wystarczająca, w dni wolne od pracy w ogóle nie prowadzi przewozów. Dla mniej zasobnych, nieposiadających wyposażonego w samochód szwagra, gotowego zwozić na Wigilię ciotki i babki, pozostanie wieczerza w samotności lub z dojazdem dzień wcześniej, o ile warunki lokalowe taki układ w ogóle umożliwią. Gdzie podziała się lewicowa troska o człowieka w tym aspekcie?
Uświątecznienie Wigilii, która dotąd była najbardziej wyjątkowym dniem powszednim w całym roku, bo mieściła i typowe codzienne obowiązki, i domową krzątaninę, i emocje związane z oczekiwaniem na wyjątkowe, a do tego uroczystą kolację, prezenty i pasterkę, ma teraz szansę przybrać formę trzeciego święta, obchodzonego przed pierwszym, w formie zimowej wielkanocy. A propos, zgłoszono już żądania wolnego Wielkiego Piątku, tak aby do wiosennej celebracji można się było przygotować szybciej niż dzień przed nią, choć w tym przypadku brak jasności, co w tej sytuacji miałoby być z sobotą.
Skoro to wielkanocna wigilia, to chyba też wolna?
Osobiscie obojetne dla mnie czy bedzie wolne czy nie, jednak chcialbym przypomniec ze lewica to nie socjalizm ale liberalizm. Pan Petru to czlowiek lewicy, podobnie jak jego druh z rzekomo prawicowej Konfederacji, niejaki Mentzen. Konserwatysci tj prawica nie moga popierac liberalow w zadnej kwestii, stad ten sojusz skrajnej lewicy tj. socjalistow i prawicy tj Solidarnosci.
Polska powinna sie w koncu zdecydowac czy chce podazac droga republiki bananowej jak do tej pory czy odejsc od chorego systemu liberalno-kosmopolitycznego. Jesli komus konserwatywne pomysly typu ograniczenie handlu w niedziele nie pasuja-droga wolna, swiat stoi otworem.
Handel krzyczy i protestuje co pokazuje tylko i wylacznie ze wiekszosc firm z tego sektora to zwykle pasozyty, ktore nic nie produkuja poza tonami przeterminowanego zarcia, smieci itd. Osobiscie wyrzycilbym z Polski wszystkie zagraniczne sieci handlowe i kazal tworzyc kooperytywy spozywcze dla malych sklepow, pod grozba kar. Do tego oczywiscie potrzeba niepodleglosci, ktora 20.lat temu nam odebrano, wciagajac nas do bandyckiego eurokolchozu. Spoleczenstwo tymczasem, biernie przyglada sie jak lajdaki i pasozyty krzycza, ze ktos chce ograniczyc ich bandycki proceder lupienia spoleczenstwa. Jakos nie widze zeby male sklepy, nie mowie o pasozytach typu zielony gad, ale prawdziwie prywatnw sklepy byly drozsze niz wielkie molochy handlowe. Po co wiec mamy utrzymywac ich dzialalnosc-tj. kupowac w tych sieciach, glownie zagranicznych, oferujacych zagraniczny chlam?