70 procent produktów na rynku żywności dla niemowląt do utraprzetworzone produkty korporacyjnego autoramentu. Jeśli w przyszłości ma pozostać na tym padole ktoś, kto zapewni nam godną emeryturę, ten wskaźnik musi się natychmiast zmniejszyć!
Nie chciałbym przypisywać sobie niezasłużonych laurów, ale kilka dni temu przytrafiła mi się sytuacja z gatunku zaskakujących, wszakże jedna z takich, o jakich pisałem tydzień temu w felietonie na temat wsadzania dzieci do przestrzeni ładunkowej wózków sklepowych. Oto na moich oczach zmaterializował się jeden z zaprezentowanych tam scenariuszy i to od razu taki najbardziej na bogato. Alejkę dyskontu przemierzał modny tatuś z drogo przystrzyżoną bródką, popychając wózek sklepowy z umieszczoną w nim dwójką dzieci. Młodsze głównie siedziało, ale dawało radę trochę pochodzić, a starsze w pełni radości rozdeptywało cokolwiek w tym wózku tatuś zgromadził. Gdy ów się pomiarkował, wysadził zeń starszego, polecając mu zajęcie się pilotowaniem pojazdu. Bąbel, jak można się było spodziewać, nawigował swój statek z odpowiedzialnością i powagą godną wieku, czyli wjeżdżał w półki i próbował taranować klientów, czyli mnie. Tatuś w tym czasie stał przy półce z żelkami i z odległości konsultował z bąbelkami, czy wziąć te bardziej kwaśne, czy te bardziej niebieskie. Ostatecznie posłuchał opinii i wziął oba oraz jeszcze kilka innych.
Dlaczego jest to aż tak ważne, że o tym piszę? Otóż dziennikarze Business Insider sprawdzili skład dostępnej na rynku żywności dla niemowląt. Pod lupę wzięli głównie modne obecnie saszetki z musami owocowymi, serkami homogenizowanymi i jogurtami oraz przekąski, czyli żywność chętnie kupowaną szczególnie przez świadomych i zamożnych rodziców. Jak się okazało, w większości tego typu produktów można było zidentyfikować spore ilości cukru, w tym znaczące ilości cukru dodanego, czyli niepochodzącego z surowców użytych do produkcji.
W jednej z takich saszetek dla niemowląt zawierającej 85 gramów niskotłuszczowego jogurtu znajdowało się aż 14 gramów cukru, z czego 8 gramów to cukier dodany. Tymczasem, zgodnie z zaleceniami WHO, cukru dodanego w żywności dla najmłodszych dzieci nie powinno być w ogóle. Wyniki badań przeprowadzonych przez brytyjskich naukowców wskazują niezbicie, że ograniczenie podawanie dziecku cukru w pierwszych trzech latach jego życia może zmniejszyć ryzyko wystąpienia u niego w późniejszym czasie poważnych problemów zdrowotnych.
Tymczasem producentów korporacyjnych zdaje się to niewiele interesować. Dość powiedzieć, że surowcem używanym do produktów sprzedawanych jako puree owocowe w saszetkach są koncentraty owocowe a nie prawdziwe owoce. Wbrew pozorom ma to zasadnicze znaczenie, bo koncentraty owocowe, ze względu na związane z ich produkcją procesy technologiczne, traktowane są jako nośniki cukru dodanego per se.
Sprzedawanym za spore pieniądze innowacyjnym saszetkom towarzyszy zazwyczaj całkiem wiarygodna historia, powstająca po burzy mózgów korporacyjnych marketingowców, którzy wiedzą, że ich premie zależą od skuteczności przekonania rodziców, że koniecznie muszą kupić dziecku właśnie ten produkt. Na jego opakowaniu wyraźnie manifestowany jest rodzaj wykorzystywanych do produkcji roślinnych surowców, bo przecież produkt warzywny i owocowy ma dziś z założenia dobrą prasę. Do tego dodawana bywa jakaś ckliwa opowieść o rodzinnych gospodarstwach, w których te uprawy są pielęgnowane. Rodzic ma odnieść wrażenie wyjątkowości tak nierealnej, jakby owoce i warzywa z oglądanej przezeń saszetki były osobiście nawożone przez prezesa zarządu, a zbierane przez członków rady nadzorczej ręcznie, gęsiego i w kucki.
Przyglądając się tego typu żywności według przedziałów wiekowych dzieci, do których jest ona adresowana, trudno oprzeć się wrażeniu, że w większości przypadków rodzic ma do czynienia nie z uczciwym produktem wysokiej jakości, a z podłą wypluwką korporacyjnych technologów. Schlebiając gustom rodziców, tam gdzie to możliwe producenci wprowadzają na rynek produkty bezglutenowe, co wiąże się z koniecznością stosowania innych substancji w miejsce, w którym zwyczajowo stosuje się pszenicę lub inne surowce zawierające gluten. Jedną z takich substancji są skrobie, na przykład kukurydziane, a bardziej modnie – z tapioki. Skrobie zaś to węglowodany, a te przyczyniają się do podnoszenia poziomu glukozy we krwi.
Taki nieautentyczny produkt prowadzi do wytworzenia u dziecka niewłaściwych relacji z żywnością, separując je od produktu występującego naturalnie, w zamian oferując ultraprzetworzoną fasadę, za którą kryje się machina korporacyjnego interesu. Owocowo-jogurtowe kulki jedzone na sucho mają silnie skoncentrowane smaki, więc zjadając tego typu „bomby”, dziecko wytworzy oczekiwanie, że dobra żywność to taka, która za każdym razem przynosi silne uderzenia dopaminy, generowane wysoką koncentracją substancji smakowo-aromatycznych w niej zawartych. Będzie też oczekiwać form, tekstur i konsystencji, do których zostało przyzwyczajone przez korporacje, a które nie występują w naturze. Skoro tak, trudno się dziwić, że starsze dziecko nie będzie nawet chciało spojrzeć na prawdziwe owoce i warzywa, uznając ich smaki za nieatrakcyjne, mało emocjonujące lub nudne. Chętnie za to sięgnie po duże frytki z keczupem i potrójną porcję koli.
Warzywne czy mleczne saszetki dla niemowląt to tylko wierzchołek góry lodowej, pod którym kryje się gigantyczna machina obrotu żywnością ultraprzetworzoną dla najmłodszych, uzależniającą ich już od najwcześniejszych miesięcy, tygodni a nawet dni życia, często na całe życie. Przykładem absolutnie bezprecedensowym jest mleko w proszku przeznaczone dla dzieci przedszkolnych, czyli w wieku powyżej trzech lat. Lista składników tego produktu jasno wskazuje na to, że zostały one najpierw wypreparowane, a następnie ponownie połączone w proporcjach ustalonych przez korporacyjne gremia technologów. Do nich dodano całą listę przeróżnych środków technologicznych o syntetycznie brzmiących nazwach. Nasuwa się przy tej okazji pytanie, kto i po co w ogóle kupuje taki produkt dzieciom trzyletnim i starszym, skoro już roczne dziecko może bez żadnego zagrożenia pić pełnowartościowe i prawdziwe mleko krowie, co jasno potwierdza nauka.
W kontekście brytyjskich badań nad związkiem ograniczania spożycia przez najmłodsze dzieci cukru oraz zmniejszania zapadalności na choroby cywilizacyjne, wykładowczyni dietetyki i żywienia na Oxford Brookes University, Jerusa Brignardello, zaapelowała do przedstawicieli przemysłu spożywczego, aby w świetle przedstawianych dowodów naukowych badań rozważyli oni przeformułowanie produktów kierowanych do najmłodszych konsumentów, stawiając na pierwszym miejscu dobro przyszłych pokoleń. Póki przedstawiciele chyba wciąż się zastanawiają. To może potrwać długo, więc już dziś zabierz swoje dziecko na targ, pokaż mu prawdziwe owoce, prawdziwe warzywa i prawdziwą żywność.
Nawet jeśli dziś tego nie umiesz usłyszeć, ono pyta i powtórzy to pytanie w przyszłości: Tato, kiedy ostatnio zabrałeś mnie na targ?