Home w mediach Tato, kiedy ostatni raz zabrałeś mnie na targ?

Tato, kiedy ostatni raz zabrałeś mnie na targ?

0

70 procent produktów na rynku żywności dla niemowląt do utraprzetworzone produkty korporacyjnego autoramentu. Jeśli w przyszłości ma pozostać na tym padole ktoś, kto zapewni nam godną emeryturę, ten wskaźnik musi się natychmiast zmniejszyć!

Nie chciałbym przypisywać sobie niezasłużonych laurów, ale kilka dni temu przytrafiła mi się sytuacja z gatunku zaskakujących, wszakże jedna z takich, o jakich pisałem tydzień temu w felietonie na temat wsadzania dzieci do przestrzeni ładunkowej wózków sklepowych. Oto na moich oczach zmaterializował się jeden z zaprezentowanych tam scenariuszy i to od razu taki najbardziej na bogato. Alejkę dyskontu przemierzał modny tatuś z drogo przystrzyżoną bródką, popychając wózek sklepowy z umieszczoną w nim dwójką dzieci. Młodsze głównie siedziało, ale dawało radę trochę pochodzić, a starsze w pełni radości rozdeptywało cokolwiek w tym wózku tatuś zgromadził. Gdy ów się pomiarkował, wysadził zeń starszego, polecając mu zajęcie się pilotowaniem pojazdu. Bąbel, jak można się było spodziewać, nawigował swój statek z odpowiedzialnością i powagą godną wieku, czyli wjeżdżał w półki i próbował taranować klientów, czyli mnie. Tatuś w tym czasie stał przy półce z żelkami i z odległości konsultował z bąbelkami, czy wziąć te bardziej kwaśne, czy te bardziej niebieskie. Ostatecznie posłuchał opinii i wziął oba oraz jeszcze kilka innych.

Ojciec z dziećmi w markecieBukolicznej radości nie byłoby pewnie końca, zwłaszcza że do sekcji chipsów tatuś dopiero zmierzał, gdyby nie nagłe pojawienie się ochroniarza, który udzielił klientowi dyskretnej i grzecznej reprymendy, aby ów uprzejmie wyjął dziecko z przestrzeni ładunkowej wózka i przemieścił je do tylnej części na siodełko i sam zajął się nawigacją, starsze dziecko trzymając za rękę. Dotąd nigdzie i ani razu nie spotkałem się z jakąkolwiek reakcją ochrony w podobnej sprawie i choć niezależnie od tego, czy sieć wprowadziła taką praktykę po mojej publikacji czy tak ot sobie, to uważam to za bardzo dobre posunięcie.

Lekkomyślność i brak wyobraźni dorosłych w odniesieniu do dzieci to temat niezwykle szeroki. Dziś skupimy się tylko na niewielkim jego fragmencie, ściśle związanym z uczeniem dzieci podstaw kultury stołu, a w zasadzie oddawaniem tu pola globalnym korporacjom, którym rodzice pozwalają karmić własne dzieci żywnością ultraprzetworzoną. Wszystko to w kontekście stawiania przed dziećmi wygórowanych oczekiwań, beznamiętnej realizacji własnych niespełnionych planów i zajmowania ich wolnego czasu licznymi czynnościami, bez względu na to jak bardzo modnymi i jak drogimi. Wszystko to w kontekście oddawania dzieci na wychowanie stowarzyszeniom, fundacjom, organizacjom i korporacjom. Wszystko to bez pielęgnowania naturalnych więzi między młodym człowiekiem a otaczającym go światem, bez odwiedzin warzywnika, bez założenia własnej plantacji ziół w doniczce, bez spacerów po targu, bez zapewnienia dziecku możliwości nawiązania właściwych relacji z żywnością, od której przecież zależy całe jego przyszłe życie.

Dlaczego jest to aż tak ważne, że o tym piszę? Otóż dziennikarze Business Insider sprawdzili skład dostępnej na rynku żywności dla niemowląt. Pod lupę wzięli głównie modne obecnie saszetki z musami owocowymi, serkami homogenizowanymi i jogurtami oraz przekąski, czyli żywność chętnie kupowaną szczególnie przez świadomych i zamożnych rodziców. Jak się okazało, w większości tego typu produktów można było zidentyfikować spore ilości cukru, w tym znaczące ilości cukru dodanego, czyli niepochodzącego z surowców użytych do produkcji.

W jednej z takich saszetek dla niemowląt zawierającej 85 gramów niskotłuszczowego jogurtu znajdowało się aż 14 gramów cukru, z czego 8 gramów to cukier dodany. Tymczasem, zgodnie z zaleceniami WHO, cukru dodanego w żywności dla najmłodszych dzieci nie powinno być w ogóle. Wyniki badań przeprowadzonych przez brytyjskich naukowców wskazują niezbicie, że ograniczenie podawanie dziecku cukru w pierwszych trzech latach jego życia może zmniejszyć ryzyko wystąpienia u niego w późniejszym czasie poważnych problemów zdrowotnych.

Tymczasem producentów korporacyjnych zdaje się to niewiele interesować. Dość powiedzieć, że surowcem używanym do produktów sprzedawanych jako puree owocowe w saszetkach są koncentraty owocowe a nie prawdziwe owoce. Wbrew pozorom ma to zasadnicze znaczenie, bo koncentraty owocowe, ze względu na związane z ich produkcją procesy technologiczne, traktowane są jako nośniki cukru dodanego per se.

Cukier – krzepi czy truje?

Sprzedawanym za spore pieniądze innowacyjnym saszetkom towarzyszy zazwyczaj całkiem wiarygodna historia, powstająca po burzy mózgów korporacyjnych marketingowców, którzy wiedzą, że ich premie zależą od skuteczności przekonania rodziców, że koniecznie muszą kupić dziecku właśnie ten produkt. Na jego opakowaniu wyraźnie manifestowany jest rodzaj wykorzystywanych do produkcji roślinnych surowców, bo przecież produkt warzywny i owocowy ma dziś z założenia dobrą prasę. Do tego dodawana bywa jakaś ckliwa opowieść o rodzinnych gospodarstwach, w których te uprawy są pielęgnowane. Rodzic ma odnieść wrażenie wyjątkowości tak nierealnej, jakby owoce i warzywa z oglądanej przezeń saszetki były osobiście nawożone przez prezesa zarządu, a zbierane przez członków rady nadzorczej ręcznie, gęsiego i w kucki.

Przyglądając się tego typu żywności według przedziałów wiekowych dzieci, do których jest ona adresowana, trudno oprzeć się wrażeniu, że w większości przypadków rodzic ma do czynienia nie z uczciwym produktem wysokiej jakości, a z podłą wypluwką korporacyjnych technologów. Schlebiając gustom rodziców, tam gdzie to możliwe producenci wprowadzają na rynek produkty bezglutenowe, co wiąże się z koniecznością stosowania innych substancji w miejsce, w którym zwyczajowo stosuje się pszenicę lub inne surowce zawierające gluten. Jedną z takich substancji są skrobie, na przykład kukurydziane, a bardziej modnie – z tapioki. Skrobie zaś to węglowodany, a te przyczyniają się do podnoszenia poziomu glukozy we krwi.

W saszetkach dla starszych niemowląt są też dopuszczone przez przepisy substancje smakowe, na przykład aromaty owocowe. Dziennikarka Business Insider prezentuje dla przykładu wzbudzającą zaufanie saszetkę z rozpuszczalnymi kuleczkami owocowo-jogurtowymi dla niemowląt, na opakowaniu której widnieją informacje, że produkt ten zawiera owoce i jogurt. Wystarczy jednak wczytać się w mały druk, aby upewnić się, że produkt zawiera też owocowe aromaty, a użyty do jego sporządzenia jogurt pozbawiono żywych kultur bakterii. Dodano zaś tokoferoli, skrobi i mleka w proszku. Niemal przy każdym składniku, włącznie z aromatem truskawkowym, widnieje za to dopisek „organiczny”. Mimo ogólnie dobrego wrażenia, jakie ten produkt może sprawiać, stanowi on ewidentny przykład żywności ultraprzetworzonej, której zarówno treść jak i forma nie ma związku z deklarowanymi surowcami, z których miała powstać. Truskawkowy jogurt przyjmuje tu formę suszonych kulek, które można po prostu zjeść, bo łatwo rozpuszczają się w ustach, szybko przechodząc z fazy stałej do półpłynnej, lub też wrzucić do wody i wypić po rozpuszczeniu.

Taki nieautentyczny produkt prowadzi do wytworzenia u dziecka niewłaściwych relacji z żywnością, separując je od produktu występującego naturalnie, w zamian oferując ultraprzetworzoną fasadę, za którą kryje się machina korporacyjnego interesu. Owocowo-jogurtowe kulki jedzone na sucho mają silnie skoncentrowane smaki, więc zjadając tego typu „bomby”, dziecko wytworzy oczekiwanie, że dobra żywność to taka, która za każdym razem przynosi silne uderzenia dopaminy, generowane wysoką koncentracją substancji smakowo-aromatycznych w niej zawartych. Będzie też oczekiwać form, tekstur i konsystencji, do których zostało przyzwyczajone przez korporacje, a które nie występują w naturze. Skoro tak, trudno się dziwić, że starsze dziecko nie będzie nawet chciało spojrzeć na prawdziwe owoce i warzywa, uznając ich smaki za nieatrakcyjne, mało emocjonujące lub nudne. Chętnie za to sięgnie po duże frytki z keczupem i potrójną porcję koli.

Warzywne czy mleczne saszetki dla niemowląt to tylko wierzchołek góry lodowej, pod którym kryje się gigantyczna machina obrotu żywnością ultraprzetworzoną dla najmłodszych, uzależniającą ich już od najwcześniejszych miesięcy, tygodni a nawet dni życia, często na całe życie. Przykładem absolutnie bezprecedensowym jest mleko w proszku przeznaczone dla dzieci przedszkolnych, czyli w wieku powyżej trzech lat. Lista składników tego produktu jasno wskazuje na to, że zostały one najpierw wypreparowane, a następnie ponownie połączone w proporcjach ustalonych przez korporacyjne gremia technologów. Do nich dodano całą listę przeróżnych środków technologicznych o syntetycznie brzmiących nazwach. Nasuwa się przy tej okazji pytanie, kto i po co w ogóle kupuje taki produkt dzieciom trzyletnim i starszym, skoro już roczne dziecko może bez żadnego zagrożenia pić pełnowartościowe i prawdziwe mleko krowie, co jasno potwierdza nauka.

W obliczu zagrożeń wynikających z uzależniania maluchów od żywności ultraprzetworzonej, dzieci powinny być tak szybko, jak to możliwe, zapoznawane ze świeżymi owocami i warzywami oraz produktami występującymi w przyrodzie. Brzmi to może nieco śmiesznie, ale praktyka pokazuje, że dzieci nie wiedzą, skąd pochodzi mleko, z czego składa się paluszek rybny i dlaczego nuggetsy są gorsze niż panierowany kawałek kurzej piersi. Tymczasem owoce i warzywa dzieci powinny jadać regularnie. Powinny mieć możliwość ich poznania, obejrzenia w całości, dotykania i wąchania do woli. To część sensorycznego poznawania żywności i budowania z nią bezpiecznej więzi, którą rodzice muszą swoim dzieciom zapewnić, jeśli naprawdę chcą, żeby żyły długo i w dobrym zdrowiu.

W kontekście brytyjskich badań nad związkiem ograniczania spożycia przez najmłodsze dzieci cukru oraz zmniejszania zapadalności na choroby cywilizacyjne, wykładowczyni dietetyki i żywienia na Oxford Brookes University, Jerusa Brignardello, zaapelowała do przedstawicieli przemysłu spożywczego, aby w świetle przedstawianych dowodów naukowych badań rozważyli oni przeformułowanie produktów kierowanych do najmłodszych konsumentów, stawiając na pierwszym miejscu dobro przyszłych pokoleń. Póki przedstawiciele chyba wciąż się zastanawiają. To może potrwać długo, więc już dziś zabierz swoje dziecko na targ, pokaż mu prawdziwe owoce, prawdziwe warzywa i prawdziwą żywność.

Nawet jeśli dziś tego nie umiesz usłyszeć, ono pyta i powtórzy to pytanie w przyszłości: Tato, kiedy ostatnio zabrałeś mnie na targ?

NO COMMENTS

LEAVE A REPLY

Please enter your comment!
Please enter your name here

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Exit mobile version