W tym roku wypróbowałem dwa przepisy gwiazd na jesienne przetwory – ogórki na ostro Ani Bardowskiej z programu “Rolnik szuka żony” i zaprezentowane w programie śniadaniowym pomidory w solance Małgorzaty Ostrowskiej. Może też wypróbujecie?
W ubiegłym roku za złoto-zielone skarby lata zamknięte w słoiku uznałem ogórki kartuskie i sałatkę z cukinii, które internet uznawał wówczas za przeboje. Byłem ciekaw, co z tych przebojów wyjdzie w rzeczywistości, a więc sporządziłem sobie ich zapas i poczekałem zimy. Na przestrzeni czasu, czyli w toku pomniejszania zapasów, ustaliłem, że do przebojowych przepisów warto byłoby dodać nieco więcej wyrazu, a przede wszystkim soli i octu, czyli składników, do których w ostatnim czasie dzielące się przepisami ze światem gospodynie niepotrzebnie żywią ograniczone zaufanie.
W tym roku do najlepiej zapowiadających się przebojów, które zresztą już mam w swojej spiżarni, zaliczam ogórki z chili bez pasteryzowania Ani Bardowskiej z programu “Rolnik szuka żony” oraz pasteryzowane mięsiste pomidory w solance Małgorzaty Ostrowskiej, którymi artystka w ubiegłym tygodniu inspirowała widzów Dzień Dobry TVN.
Ogórki w chili Ani Bardowskiej to już od lata przebój internetu, ale pouczony doświadczeniem minionego roku, przed sporządzeniem przetworu nastawiłem sobie jego małą próbkę, aby sprawdzić, czy proponowana w przepisie zalewa oraz technika przygotowania tegoż będzie rzeczywiście warta ogórków z mojej grządki, których nie wyrosło mi za dużo, a które całą wiosnę i lato pieczołowicie pielęgnowałem.
Powstrzymuję od razu potencjalne głosy oburzenia, które mogą wokalizować zdumienie poniechaniem klasycznego kiszenia, albowiem takie kiszenie już przeprowadziłem i utopione w stosownie wysolonej zalewie z dodatkiem ogrodowego kopru i chrzanu oraz polskiego czosnku mam od ponad miesiąca w chłodzie. Rzecz wszak w tym, aby poza klasycznie dobrze zakiszonym dobrem cieszyć się też zimą jakąś dobrze wyrazistą odmianą, na którą nadzieję rozbudziły we mnie wspomniane tu ogórki na ostro.
Przepis zaleca, aby 2,5 kilograma umytych i pokrojonych w plastry ogórków gruntowych zasypać trzema łyżkami soli i pozostawić je na noc. Po dwunastu godzinach należy odlać powstały płyn i dopiero wówczas przygotować zalewę, na którą potrzeba półtorej szklanki octu spirytusowego, pół kilograma cukru, dwóch łyżek mielonego chili, ośmiu łyżek oleju i kilkunastu ząbków pokrojonego w plasterki czosnku. Wszystkie składniki należy wymieszać w garnku, zagotować i jeszcze gorącą zalewę wlać do odsączonych z solanki ogórków, całość wymieszać, a następnie przenieść do wyparzonych słoików, wolne przestrzenie wypełniając pozostałą zalewą. Autorka przepisu zapewnia, że jej przetwór nie wymaga pasteryzacji, a zakręcone słoiki wystarczy przenieść w chłodne miejsce. Skoro tak, moje zapasy trzymam w lodówce. Ogórki mają być gotowe do jedzenia po dwóch tygodniach i rzeczywiście przeprowadzona przeze mnie próba wskazała, że po tym czasie już smakują prześwietnie. Są nie tylko dobrze wysolone ale też idealnie kwaśne i ostre zarazem, a spory wkład cukru, który może budzić zaniepokojenie dietetyków, bardzo dobrze uzupełnia w tej propozycji zestaw smaków podstawowych, stanowiąc też silne tło dla sporej porcji chili, której w żadnym razie nie polecam zmniejszać.
Tegoroczne ogórki mam zatem bez pasteryzacji, za to pomidory pasteryzowałem, co zaleca Małgorzata Ostrowska. Dla niej pomidory w solance to najlepszy sposób na przechowanie ich dobroci aż do zimy. Trzy kilogramy mięsistych pomidorów artystka rozmieszcza w czterech litrowych słoikach, a jedyną używaną przez nią przyprawę stanowi sól kamienna do przetworów, czyli najpewniej niejodowana sól kłodawska, którą także i ja mam w spiżarni. Po stosowne pomidory wybrałem się w minioną sobotę na mój lokalny targ, gdzie znalazłem całkiem niezłe sztuki odmiany lima, a więc wypisz-wymaluj takie, jakie Małgorzata Ostrowska poleca w przepisie. Ponieważ jako guzdrała i wielki śpioch na targ dotarłem po godzinie dwunastej, kiedy to większość straganów zwijana jest do transporterów i jedzie już do domu, mały plantator limy, którego obecność na targu ustaliłem z łatwością, z nieskrywaną satysfakcją i ku mojemu zadowoleniu upłynnił mi swoje skarby w cenie dwa pięćdziesiąt za kilogram, lekką ręką obniżając mi tę cenę z trzech pięćdziesięciu.
Dobra cena, dobre pomidory i dobry przepis – trzy dobra pod rząd nie mogą zaowocować niedoborem. Taką żywiłem nadzieję, układając w trzech litrowych słoikach moje okazyjnie pozyskane i przekrojone następnie na pół limy, bo razem wszystkiego miałem ich niespełna dwa kilogramy. Do każdego słoika wsypałem następnie dwie łyżki kamiennej soli kłodawskiej, ale tę pierwszą pozostawiłem lekko czubatą, aby uniknąć wszelkich rozczarowań po otwarciu. Każdy słoik umieściłem pod kranem, zalałem zimną wodą prawie pod zakrętkę, a po zakręcaniu pasteryzowałem zgodnie z zaleceniami przez około dwadzieścia minut. Po wyjęciu z wrzątku odwróciłem słoiki do góry dnem, aby gumowe frakcje zakrętki skutecznie zwarły się ze szklaną powierzchnią słoików, tym samym zapewniając moim przetworom stosowną ochronę, a mi bezpieczeństwo sanitarne. Zastanawiałem się tylko, czy aby na pewno nie dodawać do tej zalewy niczego innego poza solą i ostatecznie nic innego nie dodałem, skoro sama Małgorzata Ostrowska tak te pomidory zaprawia dla siebie. Niemniej wciąż mnie kusi, aby w przyszłym tygodniu znów wpaść na targ, obkupić się tam w kolejną partię limy i zaprawić drugą ich partię już z dodatkiem czosnku, liścia laurowego i kilku ziaren ziela angielskiego, a zimą zobaczyć, co z tego wyjdzie.
Bądźcie spokojni, iż raport z mojego eksperymentu opublikuję w stosownym czasie.