Środek lata to najlepszy moment, żeby sprawdzić, ile trzeba w tym roku zapłacić za wakacyjną rybkę. Aby to ustalić, wybrałem się do Krynicy Morskiej. Ile zapłaciłem?
Moda na epatowanie paragonami grozy powoli ustępuje modzie na przechwałki, ile tysięcy dziennie kto wydał na wakacje nad polskim morzem. W końcu skoro w wyścigach na podwyżki płacy minimalnej idzie nam bodaj najlepiej na świecie, to nic dziwnego, że już teraz większość Polaków zarabia coś koło średniej krajowej. Z kolei w wyścigu na najwyższe ceny za nadbałtycki urlop przoduje Hel. Tam, jak niedawno donosiły media głównego nurtu, za „standard taki sobie” właściciel apartamentu wakacyjnego w Helu żądał 120 tysięcy złotych za 12 dni, czyli 10 tysięcy złotych dziennie. Dziesięć tysięcy to okrągła sumka, jaką ponoć trzeba wydać na tydzień na wakacje nad polskim morzem, co osobiście sprawdzał niedawno Adam Feder z kamerą w Mielnie.
To także miesięczna gaża kucharek kolonijnych w Stegnie, o czym donosi prasa bulwarowa, objaśniając niewtajemniczonym acz zainteresowanym, że chodzi tu o kwotę na rękę. Ze Stegny niedaleko już do Krynicy Morskiej, która jest jednym z najpopularniejszych nadmorskich kurortów, choć formalnie nad morzem nie leży. Położona na Mierzei Wiślanej, od południa oblewana jest wodami Zalewu Wiślanego, a od północy wodami Zatoki Gdańskiej. Jednak miejscowe władze najwyraźniej nie zgadzają się na formalne oddzielenie ich miasta od Bałtyku, bo na oficjalnej witrynie miejscowy magistrat podaje, że Krynica Morska jednak leży nad Morzem Bałtyckim.
Zatem skoro turysta urzędowo jest w Krynicy Morskiej nad Morzem Bałtyckim, to pierwszą rzeczą, która przyjdzie mu do głowy, gdy już mu zaburczy w brzuchu, to bałtycka rybka. Wierny tradycji, od lat bez zbędnych ceregieli wyciąga banknot, macha nim przed nosem operatora małej gastronomii i żąda dla siebie bałtyckich dorszy, bo czegóż innego miałby tu żądać? Może jednak powinien żądać czegoś innego, bo w nadmorskich smażalniach dorsz sprzedawany jako bałtycki to dorsz atlantycki, norweski, a nawet ponoć jeszcze rosyjski, wszakże pochodzący z importu, mrożonki a do tego najczęściej z akwakultur. Taki dorsz jest znacznie bardziej obfitych kształtów, a jego miłośnicy mogą się nawet dać przekonać, że występuje wyłącznie w formie polędwic. Skoro tak, to podaną mu cenę turysta uznaje za w pełni uzasadnioną i chętnie kładzie na ladzie stówkę, za którą dostaje jakieś pół funta skąpanego w podwójnej panierce odmrażanego dobra ze słonowodnej hodowli.
Przy tej okazji podkreślam więc kolejny raz, że latem bałtyckiego dorsza się w Polsce nie łowi, między innymi dlatego, że taki dorsz, przez Kaszubów zwany bolkiem, jest latem mały, chudy i ościsty. Jego połów nabiera sensu dopiero zimą, kiedy ryba się otłuści i zwiększy swoje gabaryty, choć doświadczenia ostatnich lat pokazują, że nawet wówczas nie jest to aż taki lorbas, by stawał w szranki ze swoimi kolegami z zagranicznych akwakultur. Dlatego ci, którzy latem rzeczywiście chcą zjeść świeżą rybę z Bałtyku, powinni skoncentrować się na flądrach, gładzicach, turbotach i szprotkach.
Szprotki stały się chyba ostatnio modne, a smażone na chrust i podawane z frytkami, stanowią trzon oferty sieci smażalni szprotkowych „Fiszka”, które działają w Krynicy Morskiej. Smażone na bieżąco i podawane w słusznych porcjach w tekturowych opakowaniach stanowią przystępną alternatywę dla odmrażanych ryb z patelni. Porcja szprotek z frytkami kosztuje w „Fiszce” 37 złotych i jest to porcja na tyle spora, że może starczyć dla dwóch osób, zwłaszcza że po rybce warto skusić się jeszcze na gofra. W wersji kanonicznie skromnej, z cukrem pudrem, można je w Krynicy dostać za 9 złotych. Gofry z bitą śmietaną kosztują bliżej 20 złotych i to tym bliżej, im więcej owocowo-polewowo-posypkowych różności tej śmietanie ma towarzyszyć.
Do miłych zaskoczeń należy zaliczyć rybne oferty lunchowe, które w najbardziej ekonomicznych wersjach z powodzeniem da się w Krynicy kupić już w okolicach 30 złotych. W smażalni „Smażone i wędzone” halibut z patelni z ziemniaczanymi talarkami kosztował mnie co prawda 55 złotych, ale biorąc pod uwagę, że kawałek ryby był solidny i fachowo go usmażono, to cena wydaje się nieprzesadzona.
Może dlatego, że w zasadzie to ona nie jest nad morzem, ale co tam, rybka jest! Smacznego!