Turyści, wracajcie do domu – tak witani są odwiedzający Barcelonę, Madryt, Majorkę i Teneryfę przez miejscowych. Czy turyści zaczną ją omijać?
Hiszpania czerwienieje od ulicznych protestów, bo miejscowi mają dość turystów. Swoistą ikoną ilustrującą problem jest i zapewne pozostanie obraz dziecięcego pistolecika na wodę wymierzonego w siedzących w barcelońskiej kafejce turystów, który jakiś tydzień temu obiegł chyba wszystkie światowe media głównego nurtu.
Mimo że Hiszpania od kilku dekad na turystyce rozwija swój dobrobyt, w organizację masowych protestów, których uczestnicy domagają się uregulowania ruchu turystycznego, włączyło się ponad 100 organizacji społecznych. W oficjalnych komunikatach i wypowiedziach dla prasy organizatorzy protestów zaznaczają, że ich działania na dotyczą turystów per se, tylko sposobu, w jaki działa branża turystyczna. Domagają się regulacji, ograniczeń i interwencji na szczeblu centralnym. Niezależnie od tego na fali protestów na obiektach obecnie wynajmowanych turystom pojawiają się napisy „Miłych wakacji. To kiedyś był mój dom”, graffitti na murach głoszą „Turyści wracajcie do domów”, a na plażach i w miejscach chętnie odwiedzanych przez turystów wywiesza się nieprawdziwe zazwyczaj ostrzeżenia o groźnych amebach albo spadających odłamkach skalnych.
Jak w rozmowie z Mateuszem Grzeszczukiem, autorem podcastu Podróż bez paszportu, objaśnia prof. Małgorzata Myśliwiec z Uniwersytetu Śląskiego, rozwój turystyki w Hiszpanii zapoczątkował w latach 50. ubiegłego wieku generał Franco. W ramach niedemokratycznego systemu rządów poszukiwał on wówczas rozwiązań na pobudzenie rozwoju gospodarczego i zasięgnął w tej sprawie eksperckiej opinii w organizacji Opus Dei. Uznano, że należy wykorzystać naturalne walory przyrodnicze Hiszpanii, jej położenie oraz długą i atrakcyjną linię brzegową, czyli zainwestować w turystykę. Początkowo stawiano na turystykę jakościową, a do kraju zjeżdżali głównie Niemcy i Norwegowie, gotowi stosownie szeroko otwierać odpowiednio grube portfele. Po wejściu Hiszpanii do Unii Europejskiej i otwarciu granic, w kraju stawili się kolejni goście, skuszeni rozwijającą się infrastrukturą, w której pojawiało się coraz więcej ofert na mniej zasobną kieszeń. Wreszcie po rozszerzeniu Unii Europejskiej o kraje zza żelaznej kurtyny ruch turystyczny w Hiszpanii wzmógł się jeszcze bardziej, a w ostatnich latach podsyca go coraz bardziej dostępny transport lotniczy, nowoczesne portale rezerwacyjne oraz możliwości pozahotelowych form zakwaterowania. Dziś okazało się jednak, że sukces przerósł oczekiwania jego twórców, wydolność infrastruktury oraz cierpliwość miejscowych. W Hiszpanii jest coraz drożej, coraz ciaśniej i coraz głośniej, co stanowi szczególny problem w nocy, kiedy miejscowi chcieliby się wyspać, a turyści wolą biesiadować.
Tymczasem młodym Hiszpanom coraz trudniej kupić mieszkanie, bo ceny nieruchomości rosną, windowane nie tylko przez wykup domów na wynajem ale też przez lokowanie w tego typu nieruchomościach kapitału przez inwestorów z zagranicy, ostatnio także z Polski. Poradniki, jak zrobić to szybko i niskim kosztem pojawiają się nawet w programach śniadaniowych. W jednym z nich zaprezentowała się polska tiktokerka, która w Hiszpanii ma już trzy mieszkania i najwyraźniej nie zamierza na tym poprzestać. Na tiktoku obserwuje ją kilkanaście milionów fanów, co zdaje się sugerować, że promowany przez nią trend inwestycyjny może się tylko pogłębiać.
Problem rosnących kosztów nieruchomości dotyka także samą branżę turystyczną. Na Ibizie, gdzie tylko w ciągu ostatniego roku ceny najmu mieszkań wzrosły dwukrotnie, coraz trudniej znaleźć pracowników do obsługi ruchu turystycznego w klubach, dyskotekach i restauracjach. W materiale BBC pokazano kucharza, który mimo że pracuje na Ibizie, nie może pozwolić sobie na wynajęcie mieszkania, w związku z czym mieszka w samochodzie. Według przedstawicieli organizacji Prou Ibiza („Dość Ibizy”) pielęgniarki i policjanci zmuszeni są mieszkać w przyczepach kempingowych, ponieważ na stać ich na wynajęcie mieszkania. Opóźniane są też operacje i inne procedury medyczne, bo na życie na wyspie nie stać nawet lekarzy. Podano też przykład nauczycielki, która ze względów ekonomicznych z Ibizy przeprowadziła się do Palma de Mallorca, skąd do pracy na Ibizie codziennie dolatuje samolotem.
W kontekście środków zaradczych na opanowanie bieżącego kryzysu prof. Myśliwiec zwraca uwagę na strukturę organizacyjną państwa w Hiszpanii, która, przeciwnie niż w Polsce, daje szersze prerogatywy władzom lokalnym niż centralnym. Dla przykładu prof. Myśliwiec wskazuje na dwa różne ośrodki turystyczne, zorganizowane w zupełnie odmienny sposób. Z jednej strony pada przykład Benidorm, dawniej małej wioski rybackiej, która na przestrzeni lat stała się wakacyjnym konglomeratem apartamentowców z zatłoczonymi plażami. Po drugiej stronie jest Lanzarote, z niską zabudową, proporcjonalną do niej liczbą turystów i infrastrukturą dobrze wkomponowaną w przyrodę. Prof. Myśliwiec zwraca też uwagę, że stanowcze regulacje w zakresie turystyki są niezbędne również dlatego, że w Hiszpanii zaczyna brakować wody. Problemem jest też gigantyczne marnowanie żywności w hotelach typu „all inclusive”, z których część przyjęła ostatnio jeszcze bardziej ostentacyjną formułę „ultra all inclusive”.
Tymczasem wciąż modna jest turystyka „na zaliczenie” i taka moda dotyczy nie tylko Hiszpanii. W sieci nietrudno znaleźć influenserów, którzy chwalą się, ile lokalizacji na świecie w ciągu ostatniego roku udało im się „odwiedzić”. Jakiś czas temu gościem Dzień Dobry TVN był Kuba, który do czterdziestki zamierzał dotrzeć do 100 krajów i napisał o tym książkę, a więc swoją pasją zarazi zapewne też innych. Z kolei portal Onet opublikował historię pana Sławka, który już w 2019 chwalił się, że był co najmniej dwukrotnie w każdym ze 190 krajów na świecie należących do ONZ.
O tym, jak Hiszpania już dziś próbuje radzić sobie z przekleństwem obfitości, mówi James, vloger z Nowej Zelandii, który jakiś czas zamieszał w Madrycie i objaśnia swoim widzom specyfikę hiszpańskiego stylu życia. Okazuje się, że Barcelona od 2028 roku zamierza całkowicie zakazać swobodnego wynajmowania prywatnych mieszkań turystom, co w praktyce oznacza koniec AirB&B oraz podobnych inicjatyw w tym mieście. Malaga, Majorka czy Santiago del Compostella już teraz przestają wydawać nowe pozwolenia właścicielom mieszkań na wynajem wakacyjny. Zakaz taki planowany jest też dla całej Hiszpanii na szczeblu rządu centralnego. Jednak już ta decyzja generuje mieszany odbiór, bo całkowita eliminacja z rynku turystycznego domów i mieszkań na wynajem turystom utrudni podróżowanie po Hiszpanii rodzinom z dziećmi, którym trudno pomieścić się w pokoju hotelowym, a dla których apartamenty są najodpowiedniejszą formą noclegu. Niezadowolenie wyrażają też hiszpańscy przedsiębiorcy, który przypominają, że branża turystyczna odpowiada za około 12% krajowego produktu brutto i daje zajęcie około 10% pracujących. Obawy w szczególności zgłaszają restauratorzy i właściciele sklepów z bibelotami, którzy w zmniejszeniu napływu turystów upatrują początku własnego końca.
Na to zdają się czekać chętni w innych rejonach Europy. Na przykład w Łebie na turystów czekają z otwartymi ramionami. Aby to ogłosić, prezydent miasta zaprosiła do miasta telewizję i osobiście zaprosiła widzów do odwiedzin i powrotów. Turystycznym atrakcjom miasteczka poświęcono całe wydanie programu telewizyjnego Pomorskie na weekend w TVP3. Może obejrzy go choć część zniechęconych bieżącym fermentem miłośników Balearów.
Wszak gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta.