Jedząc kociewski obiad, pomagaliśmy Emilii. Możesz się przyłączyć!

Wielki Tydzień sprzyja przemyśleniom, więc tym, którzy wciąż zastanawiają się, na co przeznaczyć swoje 1,5% podatku, podsuwam szlachetny pomysł. Kto ma, może dorzucić kilka zaskórniaków od siebie. Można też wesprzeć modlitwą. W każdym razie – powiadam – warto pomóc!

Tak dużej frekwencji na kociewskim obiedzie, na który wybrałem się w Niedzielę Palmową do borowiackiej Szlachty, nie spodziewał się nikt. Dość powiedzieć, że gdy gdzieś około 13:00, a więc jakąś godzinę po inauguracji, kiedy to stanąłem w progu, sala już pękała w szwach, kuchnia nie nadążała z wydawaniem talerzy, a kolejka do zamówień srogo przekraczała setkę.

Menu zaplanowano obszerne, jak na świąteczny obiad w Niedzielę Palmową przystało. Była podawana na ryżu potrawka z kury po kociewsku w białym sosie z rodzynkami i cytryną, szmurowana wieprzowina z ziemniakami i swojskimi marynatami, świąteczny żurek, borowiacki pieróg ziemniaczany z twarogową gomółką, legumina z wiśniami i grys z jagodami, do tego lemoniada z syropem z kwiatów czarnego bzu i ciasta. Mimo że zabezpieczono odpowiedni zapas porcji, do 14:00 rozeszły się wszystkie.

Coś zjeść należało jednak bezsprzecznie, pocieszyłem się zatem zimnymi przekąskami. Szefująca świątecznej kuchni Elżbieta Gornowicz, której niebywały kunszt kulinarny zna każdy Kociewiak, podała mi swoje najprzedniejsze wyroby.

Spróbowałem zatem jej wielkanocnego pasztetu, smażonego sera z czosnkiem niedźwiedzim i swojskiego chleba wypiekanego w opalanym drewnem piecu ze swojskim masłem z ziołami. Po chwili znalazł się uchowany pewnie w szabaśniku talerz z wielce smakowitą potrawką drobiową w ostrym sosie i plastrami doskonałych ogórków i papryki w ostrej marynacie.

Na deser spróbowałem kociewskiej leguminy, czyli pianki jajecznej, podanej z domowymi wiśniami oraz grysu, czyli kaszki manny na tłustym mleku, podanej z borowiackimi jagodami. Wędzonego pstrąga z Borów zabrałem ze sobą. Będzie mi on na wielkanocne śniadanie.

Choć ze Szlachty wyjeżdżałem najedzony, zaopatrzony i szczęśliwy, to jednak też wzruszony. Przekąski były prześwietne. Dość powiedzieć, że pani Elżbieta nigdy nie chadza na skróty i jeśli zabiera się za wypiekanie chleba, to sięga po zakwas i rozpala pod kociewską platą. Jeśli częstuje smażonym serem, to na pewno z mleka prosto od osówieckiej krowy. Jeśli do masła doda ziół, to na pewno z własnego zbioru. Jeśli otwiera słoik z przetworami, to na pewno z warzyw z własnego ogrodu, z owoców z własnego sadu albo z darów Borów Tucholskich, w otoczeniu których mieszka. Jej wyroby to najwyższej klasy exempla, które stawiam jako wzorce wspierające mój autorski konstrukt produktu lokalnego znany pod trójelementowym hasłem autentyczność-opowieść-klimat. Cóż bowiem może być bardziej lokalnego niż wypieczony we wiejskiej chałupie kawał chleba przesmarowany masłem z niepasteryzowanego mleka i obłożony jagodową konfiturą z Borów? Czy można liczyć na przedniejszy salceson, pasztetową albo zylc nad ten sporządzony od razu po świniobiciu, tuż w chałupie obok? Przecież to jest najlepsze jedzenie, jakie można sobie wyobrazić, zwłaszcza że za jego przygotowaniem stoi pani Elżbieta Gornowicz i jej niekwestionowane umiejętności.

Teraz pani Elżbieta potrzebuje pomocy, a ściślej pomoc potrzebna jest jej córce, Emilii. Dotąd z poświęceniem pomagała swoim pacjentom potrzebującym rehabilitacji. Od kilku tygodni sama potrzebuje rehabilitacji i specjalistycznego leczenia. Zapadła na zagadkową chorobę rdzenia kręgowego. Zaradzić starają się lekarze z gdańskiej Akademii Medycznej. Emilia leży teraz w szpitalnym łóżku – niemal nieruchoma. Do tego nie leży sama. Jest w ciąży. Drugie dziecko, dwulatka, czeka w domu z tatą. Rodzina i przyjaciele są jednak pełni nadziei. Zanotowano postęp. Poruszyła palcem, trochę nogą. Póki co to może niewiele, ale dla bliskich to kojące wieści. Potrzebna jest jednak pomoc na dalsze leczenie, na rehabilitację, na codzienne potrzeby.

Właśnie dlatego zorganizowano kociewski obiad. Właśnie dlatego przygotowano kiermasz z lokalnymi produktami. Właśnie dlatego przeprowadzono aukcję różności – książek, zabawek, lokalnych specjałów. Pod młotek poszedł nawet wielki tort bezowy z owocami.

Można też było wrzucić grosz gotowy do puszek darczynnych. Cały dochód z palmowego spotkania przeznaczono na pomoc Emilii. Rodzina, znajomi, sąsiedzi i ci, do których dotarły wieści, spieszą z pomocą materialną, spieszą ze wsparciem duchowym. Podczas świątecznego obiadu rozmawiałem z wieloma osobami, które go organizowały i którym udało się nań dotrzeć. Wspierają Emilię materialnie, wspierają modlitwą.

Ci, którzy chcieliby się przyłączyć, mogą to zrobić, wpłacając datek na specjalne konto utworzone w systemie siepomaga.pl. Tam też można zapoznać się z opisem stanu zdrowia Emilii i zakresem niezbędnych potrzeb. Ci, którzy jeszcze nie zdecydowali, co zrobić ze swoim 1,5% podatku, albo ta kwestia zupełnie ich dotąd nie interesowała, też mogą pomóc, korzystając z danych dostępnych pod tym linkiem.

W duchu Wielkiego Tygodnia polecam waszej cennej uwadze.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Artur Michna
Artur Michnahttp://www.krytykkulinarny.pl
Artur Michna - krytyk kulinarny, publicysta, podróżnik, ekspert i komentator najbardziej prestiżowych wydarzeń kulinarnych, audytor restauracyjny, inspektor hotelowy, konsultant gastronomiczny

Teksty ―