Okno mojego pokoju hotelowego wychodziło na gigantyczny adwentowy kalendarz urządzony na fasadzie miśnieńskiego ratusza. Co trzeba więcej?
Nie wiem, czy w Miśni można mieć cudniejszy widok z okna niż na późnogotycki ratusz rozświetlony do tego świątecznym blaskiem kameralnego jarmarku bożonarodzeniowego. W czasie adwentu i odbywającego się równolegle jarmarku fasada ratusza służy za potężny adwentowy kalendarz, którego podręczne inkarnacje znamy z popularnych pudełek wypełnionych czekoladkami. Na początku wszystkie okna ratusza są przysłonięte okiennicami, na których rozmieszczono daty kolejnych dni adwentu. Codziennie rozwierana jest jedna para okiennic, a Boże Narodzenie nadchodzi, kiedy rozewrze się ostatnie okno.
Nie da się zaprzeczyć, że miśnieński hotel Residenz Am Markt, w którym pobywałem, jest położony prześwietnie. Z okien wybranych pokojów rozciąga się romantyczny widok na rynek, ratusz i jarmark. Z pozostałych, zresztą z tych wybranych także, widać wiekowe mury ewangelickiego kościoła Frauenkirche.
Na wieży kościoła wygrywane są urokliwe kuranty i choć części gości tego typu urok zdaje się w nocy przeszkadzać, o czym spieszą donosić w internetowych opiniach, to na gościach rozsądnych całość robi potężne, autentyczne i niezapomniane wrażenie.
Gdy zapada zmrok można się tu poczuć jak w baśni, a gdy dnieje, do realnego świata przyjemnie wraca się w hotelowym pokoju śniadaniowym, z którego okien rozpościera się widok na fundamenty i wrota Frauenkirche.
Do tego samo śniadanie, porządek i troska o uzupełnianie półmisków i tac w bufecie, pozytywnie zaskakuje. Podają tu wysokiej jakości pieczywo, jest kilka propozycji ciepłych, do tego świetna kawa w dużych termosach na każdym stoliku. Tak przyzwoicie nie śniadałem w hotelu dawno i to nawet w pięciogwiazdkowcu.
Sam miśnieński jarmark jest mocno kameralny. Sprawia wrażenie na tyle małego, że na pierwszy rzut oka może nawet rozczarować. Na rynku rozstawiło się kilka straganów, na których sprzedają rękodzieło, świeczki i akcesoria okołochoinkowe. No dobrze, jest też jakieś stoisko z upychanymi w bułki pieczonymi kiełbaskami i inne z grzanym winem. Jednak po wizycie na jarmarku drezdeńskim można czuć niedosyt.
Ale Miśnia nie jest Dreznem i należy się cieszyć, że nawet nie próbuje imitować wielkomiejskiego zgiełku, którego po jakimś czasie można mieć dość. Nie trzeba wiele, aby zorientować się, że miśnieńska atmosfera adwentowego jarmarku wychodzi daleko poza malutki rynek. Starczy wychylić głowę za węgieł Burgstraße i Elbstraße i już widać całe szeregi straganów, a tam pokus jest o wiele więcej.
Mnie zauroczyła budka z rzemieślniczymi wyrobami masarniczymi, w której wypatrzyłem jedną z moich ulubionych niemieckich kiełbas Schlackwurst. Najpierw wędzi się ją na zimno, a potem pozwala się jej dojrzewać w kontrolowanej temperaturze. W efekcie uzyskuje się coś pomiędzy metką a salami, a zatem kiełbasę stosunkowo miękką, jednak stanowczo nie smarowną, bo w rzeczy samej krajalną.
W Polsce nie miałem dotąd okazji się na nią natknąć i to nawet w wydaniach podlejszych, które przecież mogłoby być dostępne na przykład w sieci dyskontów niemieckiej proweniencji, które sprzedają takie sobie przemysłowe metki z Rugii. Widać Schlackwurstu po taniości wytworzyć się nie da.
I to bardzo mnie cieszy!